
Nareszcie na swoim.
Dziś, po wszystkich tych długich dniach pracy - sprzątania, przenoszenia, odkurzania, zamiatania, rozwijania i takich fajnych czynności, typowych dla przedstawicieli klasy i wieku średniego w trzeci dzień Świąt , usiadłam sobie na chwilę, w moim nowym, czystym, świeżym salonie , w ciszy wieczoru, i bardzo nie chciałam już stamtąd wychodzić.
W powietrzu wciąż wirowały drobinki kurzu pobudowlanego, unosił się zapach świeżej farby i lakieru, ze ścian tu i ówdzie starczały jeszcze kable od głośników,które czekają na powieszenie, a Indios Bravos śpiewali:
(..) kiedy kończy się zima, wtedy wiosna się zaczyna,
bez zbędnego planowania, bez szczegółów ustalania,
tak po prostu , samo z siebie
ziarno się rozwija w glebie...
Nie chciałam wychodzić, za oknem świeciły zimowe latarnie, w czystych już szybach odbijały sie cienie drzew, a ja myślałam o tym niesamowitym, niezwykłym, trudnym roku.
Na nowo przeżywałam cztery przeprowadzki, ciszę hospicjum,śmierć T., gwar ciężkiej pracy, kilometry za kółkiem, szalejący kurs franka, samotność w wynajętym mieszkaniu, trudne projekty, niepłacących klientów, i obecność wiernych Przyjaciół, którzy pomogli mi przez to wszystko przejść.
Nie chciałam wychodzić, choć dopiero jutro tam zostanę. Zostanę na dobre i złe, na nowe, na inne, na własne.
Powolutku, samo z siebie słońce toczy się po niebie..
Obraz : Tomek Sikora. Ta reprodukcja, prezent od MC i MD wisi w naszej nowej kuchni