wtorek, 9 grudnia 2008

"Langusta żywi się owocami morza, lecz gdyby mogła - jadłaby dżem"


To był ten dzień paskudny, który zaczyna się od rana, kiedy wieje, leje, i jeszcze na granicy snu myślisz, że to sobota, z tych seksualno-rozrywkowych sobót, z tych barowych, z tych przytulnych, kiedy zostaniesz w domu, pod kocykiem, i och, i ach.. Jednak budzisz się( a jednak się budzisz !), wstajesz zniechęcona i zła, i od razu ruszasz na wstecznym do wszystkich tych niechcianych zadań, które zgotował ci zły los, twoimi zresztą własnymi, zziębniętymi rękami.
To był ten paskudny dzień, i kiedy zaczął już biec, rozwijał się jak wrzeciono złej wróżki : MC* się spóźnił, bo budzik dzwonił godzinę, a ja nie wstałam, żeby mu przykopać, bo śniło mi się, że to sobota, z tych seksualno-rozrywkowych.., MD* wstała chora, i choć ulżyła sobie zwolnieniem z basenu, pomyliła godziny i pojechała o godzinę za wcześnie.
Pończochy zamiast znaleźć swoja parę puszczały do mnie oczka, spódniczki już wygniecione opuszczały szafę, bluzki podkreślały poranną bladość mojej twarzy, cień do powiek rysował mi cienie pod oczami, szminka lądowała na palcach zamiast na wargach, tusz do rzęs nie tuszował wczorajszego smutku, portfel ział pustką ostatniego kwartału w czasach recesji, a torebka nie potrafiła mi nic powiedzieć, bo sama miała naderwane ucho.
Kiedy zaczęłam podobno pracę - spotkania ( jeśli się już odbyły) toczyły sie monotonnie jak obładowany wóz na wyboistej drodze, gotowy do wywrotki, nadzory były pyskówką, a w miejscach pełnego zasięgu sieci mój telefon pozostawał głuchy.
Może i dobrze. I tak nie miałam nic nikomu o niczym do powiedzenia.
I nagle, kiedy wybiła godzina zero - mój paskudny dzień przewrócił się na plecy i pokazał mi swój miękki brzuszek.
Od tej chwili telefony zaczęły swoje staccato, i wszystkie przynosiły juz tylko dobre wiadomości. Klienci przemówili ludzkim głosem, jakby juz była co najmniej Wigilia, poznane dotychczas hiszpańskie zwroty znalazły nagle swoje miejsca w mojej głowie i w odpowiednim czasie wyskakiwały ze swoich przegródek jakbym była kujonem i pieszczoszkiem naszej pani, , zaś po zajęciach MC czekał na nas z pierwszą nagrodą za swoją fotę z pleneru i szczegółowo opowiedział nam, jak wybrano metodę głosowania w tym konkursie ( przez podnoszenie rąk).
Wracałam po 13 godzinach tego paskudnego dnia do domu, obładowana siatkami i książkami, , mądrzejsza o tryb rozkazujący czasownika, biedniejsza o kilka stów po świątecznych zakupach. Po drodze rozmawialiśmy z MD i MC o studiach, planach, szansach, przepisach, filmach, zdjęciach, zajęciach, Rejsie, prowincji, architekturze, kasie, jedzeniu, i domu starców.
Rozmawialiśmy i śmialiśmy się: w sklepie, na ulicy, w aucie, w windzie, na schodach i jeszcze długo w kuchni, nastawiłam bigos, namoczyłam śledzie, ogarnęłam dom i spytałam się :
czy t o był ten paskudny dzień ?
Jeśli tak, to proszę tak częściej.

1 komentarz: