sobota, 31 stycznia 2009

Niezwykłe zwierzę

Śni mi się, jak z K. chodzimy po pięknym rozległym parku, otaczającym jakiś stary dom, może pałac. Rozmawiamy, spacerujemy, chłoniemy niezwykłość miejsca, i nagle ze starego drzewa zbiega po pniu wprost pod nasze nogi piękne zwierzę.
Jest białe, ma długie, gęste futro, poprzetykane pasmami rudości, puszysty ogon, płaski pysk, małe uszy położone ciasno na czaszce. Jakie wspaniałe, zobacz, zobacz tylko, krzyczę do K. podekscytowana. Musimy zrobić zdjęcie i wysłać do Animal Planet, do National Geographic, do wrocławskiego zoo, entuzjazmuję się, trzeba się dowiedzieć jak nazywają się te tajemnicze zwierzęta zamieszkujące ten park ?!
Nic się martw, odpowiada K. Ja ci powiem. Te zwierzęta nazywają się k o t y !

Czyżbyśmy we snach byli naprawdę mądrzejsi niż na jawie ?

piątek, 30 stycznia 2009

Trattoria Toscana

W tłocznej wieczorem nadmorskiej knajpce przy stoliku siada ładna kobieta.
Jest niewysoka, raczej szczupła, tą szczupłością naturalną, szczupłością już dziś niemodną, tą z lat 60tych może, kiedy kobiety z filmów z Cybulskim wyglądały jak dojrzałe czereśnie i smukło unosiły się nad ziemią wysokim koturnem butów. Krągłe biodra, wąska talia ciasno owinięta paskiem z klamrą, zamotana w czarny, miękki sweter, zarzucony niedbale jak szal, co odsłania białe ramiona. Ma porcelanową twarz japońskiej laleczki, rude włosy modnie obcięte, krótka grzywka nad rasowymi łukami brwi. Siada przy stoliku obok, i ja , zajęta rozmową bezwiednie nie mogę oderwac od niej oczu. Tak to już jest, że ładne kobiety odwracają moją uwagę: skupiają wzrok i uwalniają wyobraźnię.
Dzwoni telefon i ona mówi bezgłośnie : to ja już jestem, czekam.
Widzę już faceta, na którego czeka, który zaraz do niej dołączy - taka śliczna kobieta jak ta na pewno spędza piątkowy wieczór z niezłym gościem. On przyjdzie, wysoki i szczupły, z tych raczej w fajnym swetrze i swobodnym szaliku, nonszalancko nieogolony.Wniesie za sobą do pachnącego włoskimi potrawami wnętrza zapach meskich perfum i zimnego wieczoru, nachyli się nad stolikiem, cmoknie ją w szyję tuż pod linią rudych włosów i będa zamawiać, gadać, nad kolejnym kieliszkiem czerwonego wina ona uniesie w uśmiechu czarne łuki brwi.
Skrzypnęły drzwi, przyszła uśmiechnięta blondynka. Kelnerka przyniosła im butelkę szampana.
Celny strzał korka położył moje fantazje.

środa, 28 stycznia 2009

Smutne słowo : obowiązek


Dobrze jest mieć rzeczy ulubione.
Ulubiona książka ( jeśli to w ogóle możliwe, że jedna ), film, miasto lub miasta kawałek, ulubiony sweter, kubek, talerzyk, cień do powiek, cukierki czy okładka na kanapkę, kolor wina, styl w malarstwie czy nawet ulubiony okres gdzieś w historii. Kiedy ciężko się robi, ta ulubiona rzecz, lub rzeczy trzymają nas na powierzchni. Kiedy świat cholernie szarpie i przez burty się przelewa, są rzeczy ulubione kotwicą po jasnej stronie życia.
Parafrazując `Navigare non necesse est, vivere non est necesse`, powiedziałabym :
`Życ nie jest konieczne, mieć coś ulubionego - jest nieodzowne`.
Co jednak począć, kiedy pogubi się gdzieś rzeczy ulubione, zastępując - koniecznymi ?

wtorek, 27 stycznia 2009

Mydlana bańka



Późnym popołudniem w `Bookarni` jest cisza, z tych wiszących w powietrzu, bibliotecznych prawie, kiedy każdy zatopiony nad swoją książką i swoją kawą, albo nad laptopem patrzy w migające na niebiesko elektroniczne słowa.

Siadają tuż obok, na jasnych sofach - kawę, a ja zieloną herbatę poproszę, bez cukru- roztargniona, drżąca ręka miesza gorący płyn niespokojną łyżeczką.

Siedzę pod ścianą, na kolanach mój mały laptop, zadanie z matematyki mam otwarte, a ten dzień wydaje mi sie już taki nieznośnie długi, styczniowy i zimny, i ta pora co jest już późna, zamazuje mi myśli i bardzo chcę już dziś odpocząć. Wyłączam się, i mieszkam przez chwilę w swojej własnej bańce, zawieszona między nieskończonym zadaniem i kilkoma mailami. Wędruję sobie stąd do marzeń, robi mi się już ciepło i miło.

Gorąca czekolada grzeje mnie i kołysze słodko, słucham muzyki, i powoli coś mi zaczyna świtać z tej matmy.

Nie wiedziałam, o co chodzi, tak nagle to się stało, przez moją lśniącą bańkę puk,puk przedziera się głos, on zmienił się nie do poznania.

Jedna z nich ma krótkie ciemne włosy, tylko zerkam z boku, druga jasne raczej, do ramion, spódnica bez koloru, sweterek, okrągłe guziczki przy szyi, na palcu zimno lśni złota obrączka. Ta druga dżinsy, sweterek też, nerwowa, szczupła ręka zaczesuje za ucho długi kosmyk - on zaczął tak późno wracać, te po nocach smsy, marynarka, ja znalazłam włos kilka razy, to nie moje, długie ciemne, nie, wiesz że nie moje, ja wiedziałam, od razu wiedziałam. Nowa wiadomość migocze mi w dole ekranu, to z facebooka, od Lucy.

Cienka błona mojej bańki naciąga się do granic, jakby ktoś włożył pięść od środka w balon : różaniec kości oglądany od zewnątrz, docierają do mnie ich głosy, jednostajne klik-klik, co rozlewa się w falę smutku - próbowałam z nim rozmawiac, nic nie pomogło, ja znam go przecież lat, nie do poznania się zmienił . Ona płacze, widzę jak płacze - te smsy, po co czytałam?, po co czytałam,mówisz !? a co miałam robić, prosiłam, to nie tak jak myślisz, on mówi, -Już nie chce mi się czytać, gdzieś za moim uchem monotonne staccato jej głosu, słyszę ten płacz, słyszę, i żal mnie ogarnia straszny.

Jacy podli są ludzie, dlaczego tak, jak smutno słuchać.. I dlaczego przyszły tu rozmawiać, dlaczego teraz, dlaczego tu ? Są telefony, są parki, są miejsca, gdzie słowa nie dźwięczą jak cisza katedry nad ołtarzem książek, , gdzie kontury zdań rozlewają się szarą kałużą w gwarze zadymionych wnętrz, gdzie ta biblioteczna cisza nie zamyka mnie w bańce, którą tak łatwo przekłuć. Dlaczego ze wszystkich sopockich miejsc akustycznie ascetyczna Bookarnia ?

Ona płacze. Ta druga kiwa głowa, gładzi ją po reku, ja wiedziałam, że on, że ty, ja wiedziałam, nic dobrego, no już, dobrze, dobrze już. Podły. Wredny cham.

Zamykam laptopa, zaraz przyjdą po mnie M i H i pojedziemy stąd wreszcie.

Czekam.

fotka : wikimedia



Historia opowiedziana mi dziś przez M., lat 13.

Opowiadając M. użyła innych słow, lecz takich samych emocji.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Styczniowe kwiaty

Dos gardenias para ti
con ellas quiero decir :
te quiero , te adoro, mi vida
ponles toda tu atencion
que seran tu corazon y el mio..

ibrahim ferrer

niedziela, 25 stycznia 2009

Pudelek donosi

Scenka rodzajowa z cyklu Zwyczajne Polaków rozmowy
odc.pt : Z życia gwiazd.

Wracamy późnym wieczorem, nocą prawie z MD1* i MD2* po spektaklu w teatrze.
Rozmowa w aucie schodzi, nie wiadomo dlaczego, na to , kto jest chubby ..
Wspominamy jak w Love Actually, Hugh Grant na komentarz o Nathalie, która mu oko rwie, piszczy :
- uhmm, do they call`er chubby ?
Śmiejemy się we trzy, i nagle MD1* mówi z przekonaniem :
- B r i t n e y, ta to jest chubby..
( ... i ja , dodaję w duchu. Też z przekonaniem. )
- o tak - zadowolona odpowiada jej na to MD2*.
( no, no, kto jak kto, ale nastolatki to na pewno wiedzą to i owo z życia celebrytek, myślę z podziwem, i słucham dalej )
MD1*:
- .. a jaką ma zawsze tłustą grzywkę !
MD2* sekunduje MD1 z zaangażowaniem :
- no, to jest w ogóle najgorsze w niej..
( nie miałam pojęcia, że Britney Spears ma grzywkę, ale kto by tam zwracał uwagę na jej fryzurę..)
MD1*:
- Ciągle ta tłusta grzywka, jak to w ogóle możliwe..?
(
nie ma to jak narazić się nastolatkom.., myślę, dobrze że nie jestem gwiazdą pop )
MD2*
-
Ona poza tym j e s z c z e bardziej przytyła, odkąd ty wyjechałaś z Kanady...
(hmm, trudno mi sobie wyobrazić, jaki wpływ na wagę gwiazdy mógł mieć wyjazd MD1 z Kanady, ponad rok temu ...? )
Wymieniają jeszcze kilka życzliwych uwag, a wreszcie MD2* mówi :
- A wiesz, ona jest niższa ode mnie, a je tak mniej więcej dwa razy tyle co ja !
ja (nie wytrzymuję) :
- No nie, a skąd t y możesz wiedzieć ile jada Britney Spears !?
Na to MD1* i MD2* oburzonym chórem :
- jaka znowu Britney Spears ?! Mówimy o koleżance MD2 ze szkoły !!

czwartek, 22 stycznia 2009

Arkadia

obraz : Waldemar Marszałek

Przez kilka dni szukaliśmy z MC* "Mitycznych miejsc młodości i dojrzewania". Pisałam , myślałam, skreślałam, rozmawialiśmy z MC* o nostalgicznej sile wspomnień, i nagle przypomniało mi się, że i ja je mam.
Wspomnienia. Mityczne miejsca młodości i dojrzewania.

Gaudeamus Igitur - październik. Zaczynam.
Pachnąca spadłymi liśćmi droga z SKM Politechnika na Akademię : wszyscy się spieszą , zamglone i rankiem tłoczne są alejki przy Trakcie Konnym.
Instytut Anatomiczny we Wrzeszczu. Ciemna, ponura sala wykładowa imienia profesora Spannera, skrzypia obitę zdartą brązową skóra fotele na auli. To o tym miejscu Nałkowska pisała w Medalionach. Dom posępnych sal, gdzie jesienne słońce nie dociera przez wysoko osadzone, brudne szyby. Młody adiunkt na zajęciach z filozofii wywołuje ducha Kanta i Nietschego . Nazywa się Paweł Huelle i ma już za sobą literacki debiut.
Pamięć karmi się zmysłami.
Pamiętam zapachy : zgniły zapach liści w alejkach o poranku, kiedy biegnę z tramwaju, spóźniona na poranne zajęcia. Mdły zapach pasty do podłogi, przywodzi na myśl dom rodziców i Franię, froterująca nasze parkiety. Zapach formaliny i środków odkażających na salach ćwiczeń z anatomii. Zapach kujoństwa.
Zapach braku zasad u ludzi, którzy za kilka lat mają powtarzać kilka ważnych zdań za Hipokratesem.

Pamiętam kolory : czarne robaczki słów na zapisanych niebieskawych kartkach . Żółtawy odcień indeksu. Czerwony kolor szczurów laboratoryjnych. Szary kolor zwłok w prosektorium. Zielony arkusz jałowej płachty opatrunku na dyżurze nad ranem. Biały fartuch.
A potem - wszystko zblakło. Kolory zniknęły, zapachy wywietrzały. Straciłam powołanie.
Jak dawno to było.
Nigdy nie miałam tyle lat.

niedziela, 18 stycznia 2009

Zwierzę na K., podać odgłos..


Wspominam dziś pewne wydarzenie z prehistorycznych czasów szkoły podstawowej, kiedy omawialiśmy na lekcji polskiego lekturę dla klasy V , "Łysek z pokładu Idy".
Nowelka ta, pióra Gustawa Morcinka, zaangażowanego piewcy przedwojennego Śląska, opowiada historię dzielnego konika, Łyska, który pracował ciężko na przodku kopalni Ida, w czasach gdy do wożenia węgla pod ziemią używano koni.
Koń , spędzając większość czasu w ciemności - oślepł , książka była klasycznym pięciochusteczkowym wyciskaczem łez, traktowała o wyzysku klasy robotniczej oraz zwierząt na początku XX wieku ,będąc jednocześnie egzemplifikacją wyższości realnego socjalizmu nad resztą świata.
Był koniec lat 70tych, pamiętam dobrze, jak gryząc kulkowe długopisy, podnosiliśmy do góry palce i odpowiadaliśmy naszej pani na pytania :
Kim byłby Janko Muzykant w socjalistycznej Polsce ?
( odpowiedź : wielkim muzykiem symfonicznym, skrzypkiem bodaj, a do rozwoju talentu przysłużyłaby mu się pomocna dłoń socjalistycznej ojczyzny ) lub: Jak skończyłby bohater noweli Prusa, Antek, w czasach nam współczesnych ? ( odpowiedź : studentem politechniki, inżynierem, budowniczym mostów ).
O Łysku więc, śląskim dzielnym koniku, mieliśmy rozpocząć lekturę, i pani poprosiła jednego z kolegów o streszczenie utworu. Kolega wstał, chrząknął i płynnie opowiedział klasie taką oto historyjkę :
Był sobie chłopiec, mały taki, mama krótko go strzygła, wiec wołali na niego Łysek.
Łysek nie miał taty, mama była biedna, a chłopiec marzył o podróżach. Ponieważ urwis był z niego nie lada, pewnej ciemnej nocy zakradł się na statek, schował pod pokładem. Gdy nastał dzień , obudził się nasz Łysek na pełnym morzu, wśród roziskrzonych słońcem fal , płynąc w dal na pokładzie stateczku, wprost na spotkanie nieznanego.
Wszyscy marynarze i groźny kapitan polubili chłopca, nie wyrzucili go za burtę, został więc z nimi, przygód miał co nie miara, statek zwał się IDA, stąd tytuł książki : "Łysek z pokładu Idy"


Pani na szczęście miała poczucie humoru i sprawiedliwości, kolega za wyobraźnię dostał 5, z napomnieniem , żeby jednak tę lekturę przeczytał.

Zawsze żałowałam, że to nie dalszy ciąg tej historii przyszło nam analizować, bo o ileż zabawniej byłoby przezywać przygody Łyska-chłopca w zamorskich krainach pachnących pomarańczami, niż - siedząc w granatowym fartuchu ze stylonu, z białym kołnierzem, w obgryzionej ławce - czytać o Łysku-koniku.

Dziś ciepło wspominam nieszczęsnego Łyska, bo pomagam MC* napisać analizę maturalną.
Na temat nawet nie mogę narzekać, sama mu go podsunęłam :
Mityczne miejsca młodości i dojrzewania - porównanie obrazu miasta w powieściach "Kot i mysz" Guntera Grassa i "Weiser Dawidek" Pawła Huelle.
..
Kłopot w tym, że nie czytałam Grassa, jedynie Huellego.

Tak się męczę, głowię, pocę, nad ekranem laptopa gryzę kulkowy długopis, dukam, i myślę : a gdyby tak zacząć ?:

Był sobie pewien kot, mieszkał w Gdańsku, na skrzyżowaniu Osterzeile i Westerzeile, w czasach Wielkiej Wojny.. Kot miał na imię Mahlke.
Mahlke był dorodny i bystry, ładnie prezentował sie na przedprożach kamieniczek Starówki, i gdy w promieniach jesiennego słońca przechadzał się nad Motławą, wszyscy oglądali się za nim, szepcząc : Co za Kot !

Miał nasz Mahlke miał tylko jedna wadę : za bardzo, jak na kota , przyjaźnił sie z myszami.
Zwłaszcza z jedną myszą, małą , koścista i rudą.
Mysz nazywała się Tulla Pokriefke.
I stąd tytuł książki " Kot i mysz"..


Ciekawe, co MC* dostałby z matury ?

fotka i kot na niej : filhalandilasa

sobota, 17 stycznia 2009

strach przed lataniem

Spotykam dziś N. po kilkunastu miesiącach niewidzenia.
Spotykam, zapraszam ją do siebie, i przy winie i herbacie - nagle dociera do mnie, że miałam przecież już być dla siebie dobra.
To było moje noworoczne credo, moje dziesięć przykazań na dwanaście nadchodzących miesięcy.
Wykładnią tego credo nie jest przecież ilość książek przeczytanych w jeden tydzień, czekoladek zjedzonych bez wyrzutów sumienia, spacerów plażą w godzinach pracy, czy wprost proporcjonalna ilość godzin przespanych do nieprzespanych w ciągu najbliższych dni.
To miała być przede wszystkim uwaga na to, co dla mnie dobre, jakaś ocena, w czym powinnam brać udział, czego słuchać, na co sił mi wystarczy.
Ochrona gatunku zagrożonego wyginięciem : wrażliwości.
Tak jak dziecko po zapaleniu ucha nie powinno wybiegać na mróz wprost z szatni basenu, tak ja nie powinnam chyba pozwalać sączyć sobie do ucha złych słow, niepokoju, niskiej samooceny , słabości oglądu tego, czym na co dzień żyję, zazdrości wreszcie.
Zapomniałam, pozwoliłam , dopuściłam.
Przez kilka godzin nad herbatą N. opowiada mi o swoich wielu sukcesach i nielicznych, żadnych właściwie porażkach.
Słucham, napinam się, staram, próbuję wtrącić jakąś linijkę, słuchając zamykam w sobie jak ślimak w skorupie, po to tylko, by zadane mi pytania wydźwięczały w końcu nieżyczliwą frazą, wśród wielu historii :
...aż taki masz duży kredyt ? no no.. a nie żałujesz tej decyzji ? sama jesteś ? a nie przytyłaś trochę ?
Recesja ? Recesja wrażliwości.

środa, 14 stycznia 2009

Ssssstraszne..



Pewna dziewczyna, wieku mi nieznanego, w mieście stołecznym - rozwiodła się. Była sama i samotna, więc zapragnęła kupić sobie zwierzę, aby swą miłą obecnością rozjaśniało jej puste wieczory i takież poranki.
Dziewczyna była najwyraźniej ekscentryczką, bo zamiast rozkosznego, miękkiego kociaka z czerwonym kłębuszkiem wełenki lub kudłatego pieska , co sika na parkiet i gryzie skarpetki - kupiła sobie ... węża.

Wąż zamieszkał z dziewczyną, i dobrze im było.
Gad jadł, spał i rósł, a po pierwszym okresie obojętności ( zwłaszcza ze strony węża ) nawiązała się między nimi nić porozumienia.
Przynajmniej dziewczyna odczuwała tę nić wyraźnie, gdyż wąż reagował na jej obecność, a nocą spał zwinięty w kłębek w nogach jej łóżka.

Po dwóch latach wspólnego bytowania, nie przerywanych żadnym znaczącym wydarzeniem w ich wzajemnych relacjach, dziewczyna zauważyła, że wąż stał się osowiały.

Przestał jeść, chował się po kątach, a nocami, zamiast w nogach łóżka - sypiał wyciągnięty wzdłuż jej boku.

Martwiła się o swojego gada i poszła z nim do weterynarza. Weterynarz zbadał go, zapisał leki na poprawę apetytu ( ciekawe, jak się bada węża ? ) i odesłał do domu. Zdrowie śliskiego pacjenta nie poprawiło się, więc troskliwa dziewczyna postanowiła zasięgnąć porady u znawcy gadów i gadzich obyczajów.

Znawca wysłuchał opisu niepokojących objawów, i powiedział :

- Proszę pani. Ten wąż nie jest chory. On teraz pości. A leży wzdłuż pani nocą, bo sprawdza, czy pani się zmieści.

To prawdziwa historia. Opowiedziała nam ją dziś klientka.
Leżę na łóżku, pisze tego posta, i patrzę na drzemiącą obok mnie kotkę.
Trochę mała jest. Raczej nie ma szans, żebym sie zmieściła, jakby co..

wtorek, 13 stycznia 2009

Cytat dnia

Having one child makes you a parent, having two you are a referee.

[ David Frost ]

.. Jak dwójka to wystarczy być asesorem. A jak się ma trójkę ? To już chyba sędzią Sądu Najwyższego..

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Ładnie


Wczoraj późną nocą tłumaczę MD* jak nie powinna postępować w pewnych sytuacjach.
Jestem mądra, doświadczona i znam te recepty.
O tak, znam je na wyrywki, na palcach je liczę, jednej ręki, a czasem i kciuka z drugiej użyję, znam je by heart, z serca je znam, karmię je doświadczeniem i mądrością moją je przenikam, ogarniam, uwewnętrzniam i uzewnętrzniam.
Analizuję zaistniałą sytuację, wyjaśniam, komentuję, próbuję pokazać jej tę historię z innej perspektywy.
Oświetlić mrok rozterek towarzyskich reflektorem zrozumienia. Wyprostować ścieżki. Rozwiązać supełki. Zasiać w żyznej glebie.
Leżymy w ciemności, pod ciepłą kołdrą, a ja, zadowolona z wykładu, oczyma wyobraźni widzę już to ziarno, które kiełkuje, rośnie, kwitnie i wydaje owoce rozsądku, życiowej mądrości i towarzyskiego sukcesu. Nadymam się jak paw, a wtedy Ona mówi :
- Mom, ale ja przecież jestem tu tak krótko..
- Gdzie ? pytam.
- Tutaj, na świecie. Dopiero 12 lat.

Happy Birthday dear Ada



MD* dostała dziś zaproszenie na urodziny.
Do Koleżanki.
Koleżanka kończy 13 lat, ma 170 wzrostu, waży 70 kg.

Koleżanka MD* jest pod stałą ochroną / opieką / nadzorem Matki z Ma_Mafii ( Mafii Matek ).

Matka Koleżanki zabrania Koleżance [ wybór zakazów z długiej listy : losowy/ przyp.alejadrzew] :
* wychodzenia z domu bez opieki ( możliwość napadnięcia )
* uczestniczenia w szkolnych wycieczkach ( możliwość złapania boreliozy )
* kąpieli w basenie podczas zajęć szkolnych WF ( możliwość zbyt płytkiej wody)
* posiadania kluczy od mieszkania ( możliwość napadu, odebrania,wtargnięcia )
* tańczenia na szkolnych [na nieszkolnych też, dla jasności ] dyskotekach ( możliwość spocenia się )
* zapuszczania włosów ( możliwość przesiadywania w łazience dłużej niż 15 min)
* zostawania w szkole / na podwórku/u koleżanki /na ulicy po lekcjach ( możliwość nieodrobienia lekcji na czas [ jaki czas ? ] oraz ewentualnego zgwałcenia. Wiadomo, że ofiarami gwałtów są dziewczynki lat 12.5 - 13.0, które nie wracają od razu do domu po lekcjach. W domu czeka MaMafia, która nigdzie nie wychodzi, ponieważ czeka na córkę, która nie ma kluczy i nie mogłaby się tam dostać )
* ... życia ? [ przyp.alejadrzew]

MC* pyta :
- To gdzie ta impreza ? W szpitalu ?


niedziela, 11 stycznia 2009

Próby czyli us 6

Nawigowanie trójką nastolatków i dwoma kotkami bywa trudne.
Próby organizacji czasu wg jakiegokolwiek planu są zwykle poronne.
To co zaplanowane, musi zostać w sferze marzeń.
W sferze faktów dokonanych pozostają, no cóż - fakty.

Oto mała próbka prób z dzisiejszego dnia :

Godz 8.30 , niedzielny poranek, próbuję się wyspać, ale trza na mszę , bo MD1 próbuje mieć szóstkę z religii.
Wiadomo, że czytanie na mszy niedzielnej jest wekslem na szóstkę z religii. Szóstka z religii ( wraz z szóstką z wf i muzyki) w znakomity sposób podnosi średnią, zwłaszcza w obliczu grożącej dwói z matematyki.
Po mszy próbuję pójść na basen : MD1 ma zbiórkę, MD2 nie ma ochoty. Ani na zbiórkę, ani na basen.
Próbuje wymyślić coś frapującego dla MD1, MD2, MC i mnie jednocześnie. Taka próba nie może się udać.
Próbuję zapisać MD2 na taekwondo, ale okazuje się że zajęcia odbywają sie w miejscu, gdzie nie sięga moja mapa i w czasie, kiedy zatrzymują się moje zegary.
Próbuję namówić MD1 i MD2 na street-dance, w mojej strefie czasowej i geograficznej - ale okazuje się że MD1 nie lubi tej strefy, a MD2 nie lubi tańczyć. Nawet na ulicy.
Próbuję wypić kawę w Bookarni, ale niektórym ludziom próba znalezienia stolika w niedzielne przedpołudnie udała się lepiej niż nam.
Próbuję zjeść lunch z Tatą,MD1 i MD2, ale MC dzwoni, że zgubił portfel i musimy gdzieś jechać, go odzyskiwać ( portfel, nie MC).
Próbuję przyszyć guzik - ale okazuje się, że Kot nr 1 też lubi szyć.
Próbuję uczyć się do sprawdzianu z espanol, ale Kot nr 2 jest lingwistą : kicha mi na słówka i rzuca futro na ćwiczenia.
Próbuję spokojnie skończyć tego posta, ale MC szuka w mojej garderobie sztucznych rzęs do sesji foto, a kiedy wreszcie je znajduje - próbuje zmusić mnie do przyklejenia ich ..

No to może ja spróbuję zasnąć. Jutro też jest dzień.
Coś się przecież musi udać.

sobota, 10 stycznia 2009

Rozłożysty dywan

W "Portrecie w sepii" Allende pisze tak :
Pamięć jest jak fikcja literacka.Wybieramy to, co najjaśniejsze i najciemniejsze, odrzucając to, co napawa nas wstydem, i w ten sposób tkamy rozłożysty dywan naszego życia.


Ładnie powiedziane. Rozłożysty dywan naszego życia.. Niechby był jakikolwiek, już to będzie darem.
Sama łapię się na tym, że nie pamiętam.
Oczywiście nie idzie tu o pamięć prostych słów, gdy - czy to z roztargnienia, czy z wieku, czy z braku koncentracji - bywa, że szukam rozpaczliwie w zakamarkach mózgu obleczonego w sylaby kształtu stołu , szafy czy drzewa..
Tej prostej, organicznej, linearnej pamięci zaczyna mi brakować, jak miejsca na dysku. Magazynuję więc słowa , może się przydadzą, kiedy będę już dementywną staruszką, a MC i MD będą mi przyklejali kartki na domowych sprzętach, kto wie ?
Nie, nie o taką pamięć mi idzie.
Myslę raczej ostatnio o pamięci u c z u ć , jaka mi towarzyszy - lub raczej - jaka mnie opuszcza, wraz z opuszczającymi mnie uczuciami.
Co prawda trapi mnie moja łatwość zapominania, zwlaszcza rzeczy złych, jednak - pocieszam się, że gdybym trzymala w sobie te wszystkie uczucia, zwiariowałabym od ich nadmiaru.
Wzbierałyby te wspomnienia we mnie , wysoką falą, i - nie znajdując ulgi w zapominaniu, drązyłyby mnie i nękały.
Ufnie pomieszkuję więc gdzieś w przestrzeniach amnezji na złe wspomnienia, jednak zdarza mi się zbudzić rankiem, z głową pełną sennych, dziwnie realnych historii.
Świadomość wyrzuca więc złe emocje, podświadomość gdzieś je chowa, aby wypłynęły na powierzchnią szarą falą smutku, w jakimś najmniej oczekiwanym momencie.
Dziś obudziłam się znów niespokojna i smutna, bo przez kilka nocnych godzin chodziłam ulicami Sopotu, nie bywałam na imprezach na których mnie nie oczekiwano, a moja poduszka nosiła ślady dręczących pytań do N. , które kiedyś zdawałam mu tak często, że sama nie chciałam już znać na nie odpowiedzi.

Dobrze więc, że zapomniałam już tych odpowiedzi.
Broń to obosieczna jednak, bo nie mogę przypomnieć sobie - o co pytałam ?
I po co ?

po świętach

Najgorsze w choince? rozbieranie.
Zupełnie inaczej niż w życiu. Faza rozbierania jest przyjemna, a ubierania.. no cóż.
Zdecydowanie wolę tę pierwszą.

tytuł

Zmieniłam z powrotem tytuł bloga. Ale tym razem tylko tytuł..
Przyzwyczajonych przepraszam.
Jednak sama tak byłam przyzwyczajona, że nie mogłam tego nowego odnaleźć.
Głupota i marność. Ot, co.

piątek, 9 stycznia 2009

manus manum lavat...?


Scenka rodzajowa z cyklu : zwyczajne Polaków Rozmowy,
odc. pt.
: Wspomnienia Niebieskiego Mundurka

MD**
wchodzi do sekretariatu Bardzo Ważnego Dyrektora. Chce sobie wyrobić legitymację szkolną . Przyjechała tu zza Oceanu, na kilka miesięcy, do Najlepszej Szkoły w Polsce.

MD** ( puka grzecznie i wchodzi):
- Dzen dobry ( z kanadyjskim akcentem) !
PS1 ( do PS2):
-wyobraź sobie, jaki krem !
PS2 :
-nnno, jaki ?
PS1:
- słuchaj, no fantastyczny, taki milutki, i gładki taki. A patrz jakie mam ręce po nim !
MD** ( stoi i czeka. próbuje się wtrącić) :
- hhhm. dzen dobry.
PS1:
- ( do MD**) : chwileczkę !
- (do PS2) : Więc tak. ten krem przywiózł mi z Finlandii mój wujek.
PS2:
- Wujek ?! Nie wiedziałam, że masz wujka w Finlandii ?
PS1:
- No to jest wujek mojego męża. I on mówi..
PS2:
- Twój mąż ?
PS1:
- Nie, no co tam mój mąż ma z tym wspólnego ! Ten mój wujek, mówi : kochana, patrz jaki krem, u nas wszyscy sobie takim kremem..
MD**
-
hhhmmm. d z e n d o b r y ..
PS2:
- c h w i l e c z k ę !! .. i co z tym kremem ?
PS1:
- ..no i on mówi, ten mój wujek, że sobie takim kremem wszyscy smarują ręce, na ten mróz..
PS2:
- ooo, w Norwegii to wiadomo, tam to oni mają mróz !
PS1:
- W jakiej Norwegii ?!
PS2:
-No przecież mówiłaś, że z Norwegii ten wujek.
PS1:
- Z Finlandii!! W ogóle nie słuchasz, zresztą nic tylko przeszkadzają i przeszkadzają, człowiek kulturalnie porozmawiać nie może .. C h w i l e c z k ę !! I patrz , patrz jakie ręce, jak pupcia niemowlęcia ! Patrz, jaki milutki..
( drrryń, drrryń, drrryń !! telefon dzwoni natrętnie.. )
PS1 : ( pretensjonalnie do słuchawki)
- Hallloou ?? Tak, tak, tu Liceum Matury Międzynarodowej, słuuchamm ? W czym mogę pomóc?
PS2 ( do MD**) :
- a t y co chciałaś ?


MD**- mała dziewczynka 2
PS1- pani sekretarka 1
Ps2- pani sekretarka 2

źródło fotki : http://flan.csusb.edu/

czwartek, 8 stycznia 2009

Spotkana. Zapamiętana.







Spotkałam ją na polnej drodze, wśród zalodzonych, śnieżnych pól, w ostrym słońcu, w szarpiącym wietrze, który wciska się pod szalik i sprawia, że grabieją ci trzymające kierownicę ręce.

Kierownicę roweru, nie samochodu.

Ostry mróz trzyma od kilku dni, wczoraj śnieg zasypał pola, ścieżki, zagajniki, krzaki, drogi pierwszej i drugiej kategorii odśnieżania.

Droga, na której ją spotkałam, wije się swawolnie między szpalerem topoli - jedna z tych nieważnych, bocznych dróg, znaczonych stygmatami drzew, które widać już z głównej trasy - jedziesz gdzieś, z punktu a do punktu b, jakąś krajową A1, A7, czy A14, i z oddali widzisz te drzewa, w równym rzędzie, i już wiesz, z rytmu tych drzew, z ich rysunku na tle bladego nieba, że one gdzieś cię zaprowadzą, że ten szpaler ktoś posadził, aby na jego końcu były domy, obejścia, zachrypnięte psy przy budach i zamknięty wiecznie sklepik.

Gdzieś między Bzowem a Rulewem, boczna od A1, gdziekolwiek to jest, ona tą drogą oblodzoną jechała.

Rowerem.

Miała jakieś siedemdziesiąt lat, sześćdziesiąt pięć najmniej.

W ostrym słońcu, które swoim wyrazistym światłem, wydobywającym ostro kształty i kolory przywodzi na myśl kosztowne narciarskie kurorty w Dolomitach – błyszczały jej okulary, pod nimi załzawione od wiatru oczy patrzyły wesoło na boki.

Na głowie miała beret, miękki, pochopnie wbrew swemu przytulnemu ciepłu wykpiony , wyszydzony, narysowany we wszystkich możliwych karykaturach – moherowy. Moherowy beret trzymała chusta, ciasno związana pod brodą. Rower chwiał się na wybojach, gdy ją minęłam - widziałam, że się uśmiecha.

Jechała w słońcu, zakutana w niezgrabny wełniany płaszcz, w kilkunastostopniowym mrozie na kierownicy roweru łopotała na wietrze torba na zakupy, przy siodełku chwiał się uwiązany koszyk, Podskakiwała na lodowych muldach, drobna sylwetka na tle białego pola, wśród bezlistnych topoli.

W ciepłym wnętrzu mojego auta z kilku głośników ( bocznych, przednich, tylnych )sączyła się Evora, piłam kawę z termicznego kubka, wygodnie rozparta w regulowanym, kubełkowym siedzeniu prowadziłam kolejną nieważną rozmowę przez telefon. Minęłam ją , sunąc powoli, przerażona stanem nawierzchni, uzbrojona po zęby w ABS, EBD, bógwieco, bógwiegdzie, poduszki powietrzne kierowcy, pasażera, boczne, tylne, kurtyny opadające bógwienaco, na szczęście przypięta regulowanymi, inteligentnymi pasami bezpieczeństwa. Zobaczyłam ją w mojej podgrzewanej, brudnej od śniegu szybie. Zwolniłam, wzniecając lodowaty tuman śniegu, przerażona śliskością nawierzchni i nierówną walką hondy 1.8 i z chybotliwym jednośladem na lodzie. Zerknęłam w podgrzewane, elektrycznie nastawiane wsteczne lusterko.

Nie obejrzała się, pewnie zamykali sklepik, trzeba się spieszyć.

Pewnie się uśmiechała.

handmade movie

W takie zimne dni nie wiadomo czasem, co zrobić z rękami..

http://pl.youtube.com

środa, 7 stycznia 2009

Odcienie szarości

..czyli jedziemy na wycieczkę odcinek 4


... Zieloną Wyspę zamieszkiwało wiele dziwnych stworzeń.
Niektóre z nich przypominały zwierzęta, inne znów podobne były do niej, wyglądały i mówiły jak ludzie, jednak - jak miało się wkrótce okazać - na Zielonej Wyspie nic nie było takie, jak się wydawało.
Nie mogła o tym wiedzieć, gdyż wiele lat samotności na Wyspie Wiecznych Zegarów sprawiło, iż utraciła umiejętność odróżniania odcieni szarości.
Kiedy dostrzegamy kolory - wszystko jest jasne, określone i pewne. Kolory maja nazwy, kształty, nawet smaki. Kolory są poznane, i nie wymagają większej uwagi.
Gorzej z szarością - odcienie szarości są wymagające.
Szarość jest wczesnym świtem i godziną zbliżającego się zmierzchu, obłokiem mgły nad powierzchnią morza, deszczem zbliżającym się znad dolin. Jest szarość kwartą księżyca nad dachem domu, jest chłodem pustego poranka, zimną gwiazdą, która spada do wody.
Jest szarość wreszcie tęsknotą, smutkiem i ciszą.
Gdyby mogła dostrzec te wszystkie odcienie szarości - jej dotychczasowe życie na Wyspie Wiecznych Zegarów byłoby nie do zniesienia, gdzieś w głębi tkwiło w niej to przeczucie, graniczące z pewnością , że tylko kolory są bezpieczne, bo są przewidywalne.
Przez długie, monotonne dni jej zielone oczy zbłękitniały od wpatrywania się w fale, żółtość morskiego piasku zabarwiła papierowym odcieniem jej skórę, a chmurne niebo nad głową nadało włosom potargany i wzburzony wygląd.
Choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy zawsze wyglądała jakby na nieobecną, chodziła trochę bokiem, rzadko podnosiła głowę, a wzrok jej zwykle ślizgał się gdzieś daleko po horyzoncie, jakby szukała tego, czego i tak nie spodziewała się znaleźć.
Zielona Wyspa zdawała się być idealnym dla niej miejscem - żadne z zamieszkujących ją stworzeń nie mogło zobaczyć jej inności, gdyż inność była tu tym, czym wśród Wiecznych Zegarów - monotonność.
Wszystkim.

cdn ...

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Pastures of Heaven czyli o sztuce odpoczywania


`Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że wyruszyć w roczną podroż dookoła świata jest po prostu egoistyczne ? `
Tak w wolnym tłumaczeniu brzmi jedno z FAQ do Liz Gilbert na spotkaniach z czytelnikami, po lekturze "Eat, pray, love"
A Gilbert odpowiada :
` What is it about the [American] obsession with productivity and responsibility that makes it so difficult for us to allow ourselves a little time to solve the puzzle of our own lives, before it`s too late ? `






obraz : Andrzej Umiastowski


Właśnie tak - po kilku dniach świątecznego nieróbstwa wydaje się że to jest pytanie, które trapi większość z nas, zjadaczy chleba naszego powszedniego.
Na czym polega trudność, abyśmy dali sobie choć trochę czasu, by ułożyć układankę własnego życia, zanim będzie za późno ?
Mówię: n a s, m y, d a l i - bo przez lata całe i mnie pomysł na spędzanie wolnych dni z książką na kanapie lub na gapieniu się za okno, lub na spaniu, lub na zgoła niczym po prostu - wydawał się niemożliwy, niestosowny, bezwstydnie próżniaczy.
Tegoroczne święta były dla mnie inne. Podarowałam sobie pod choinkę piękny prezent :
byłam dla siebie przez te święta d o b r a. Po prostu.
Czy zasłużyłam na prezent ? Byłam grzeczna przez ten rok może, a już na pewno byłam dzielna, to był przecież niełatwy rok.
Byłam więc dla siebie wreszcie dobra : czytałam książki, jadłam to, co lubię i tyle, ile lubię.
Nie liczyłam kalorii, jednostek alkoholu, zawartości cukru w cukrze, węglowodanów w pieczywie, czasu, który minął mi od ostatniego posiłku, a przed kolejnym.
Zasypiałam, kiedy zmęczenie nadlatywało na moje powieki, budziłam się, kiedy sny opuszczały moją lekką głowę. Obejrzałam kilka filmów, dobrych i słabych, i dałam sobie szansę błędnego wyboru. Spotykałam się z ludźmi, którzy są mi bliscy, a kiedy chciałam pobyć sama - umiałam im o tym powiedzieć, i oni zgodzili się na mnie zaczekać.
To był czas dla mnie, i nagle, zadziwiona samą sobą - dałam sobie po prostu luźne wodze, szłam powoli, stępa , przez te wszystkie niespieszne dni, szłam jak koń puszczony samopas przez niebieskie pastwiska mojej wyobraźni, i - było mi z tym dobrze.

Gilbert ładnie o tym pisze, że w chwilach najczarniejszego smutku ludzie wokół niej, chcąc czy nie chcąc - kąpali się w smudze cienia, który rzucała.
Smutni - rzucamy cień, zmęczeni - rzucamy cień, zdenerwowani i przepełnieni niechęcią - rzucamy cień, w którym inni - chcąc nie chcąc - muszą sie kąpać.
Ten cień jest w nas, wiem to, sama mam w sobie mnóstwo cienia. Udaję, że go nie chcę, kiedy jednak wreszcie mam szansę usiąść na słońcu - rozpościeram sobie nad głową czarny parasol smutku, obowiązków, odpowiedzialności, pracoholizmu,lęków, obsesji i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze.
W te święta złożyłam czarny parasol i pozwoliłam sobie posiedzieć w słońcu.
I kiedy dziś wskoczyłam w ten mroźny styczniowy poranek - nie rzucałam już cienia.

sobota, 3 stycznia 2009

Lord of the Rings ?

Budzę się w środku nocy i widząc śpiącą twarzyczkę na poduszce obok, szepcę :
`Precious, myyy Precious..`.
I rzucam w ciemności, nie oczekując odpowiedzi : `no, kto tak mówił ?`
A ona z głębokiego snu mi odpowiada :
`Golum..`

I kto mi wytłumaczy, gdzie przechowujemy te wszystkie potrzebne i niepotrzebne wiadomości, gdzie one wszystkie mieszkają, gdzie się chowają, żeby nagle wyskoczyć na powierzchnię nawet głębokiego snu ?
Ostatnio ciągle śnię historie z mojego życia, opowiadam je sobie jeszcze raz, przeżywam je na nowo, mieszają mi się postaci z przeszłości z postaciami z dziś. To trochę tak jakbym czytała do tyłu jakąś książkę, ze mną w roli drugoplanowego bohatera. Niby znam zakończenie, a tu historie piszą się na nowo, a ja je oglądam jak najlepszy film ...
Czy kiedy je wszystkie wyśnię, odpocznę i ruszę dalej ? Nie rozumiem snów, ale budzę się szczęśliwa, i nareszcie, od tak dawna odpoczywam.
Powinnam chyba wreszcie się obudzić i ruszyć po Pierścień...

czwartek, 1 stycznia 2009

definicja szczęścia

"(...) A kto ci powiedział, że chcę być szczęśliwa ? To ostatni przymiotnik, jakiego bym użyła, by określić przyszłość, jakiej pragnę. Chcę życia ciekawego, pełnego przygód i namiętności, krótko mówiąc, bardziej niż szczęścia oczekuję wielu innych rzeczy. "

Isabel Allende 'Portret w sepii", s.129

Dzień, co nigdy się nie budzi


Dziś znów przyszedł.
Ten dzień, co nigdy się nie budzi.. 1 stycznia.
W zeszłym roku byłam inna, wiem to, pisałam inaczej, inaczej czułam.

Dziś trudno mi słowa zbierać, myśli tylko mi gładko przepływają, jak woda pod pomostem przez moją odpoczywającą głowę.
Dziś to nie jest d z i ś , to nie 24 godziny zaklęte między 0:01 a 23:59 1 stycznia, to nie tylko ten dzień, co nigdy się nie budzi, moje dziś to moje ostatnie tygodnie, moje ostatnie uczucia i ich brak, moje myśli, które sprawiły, że słowa mi się rozpierzchły.
Już samo to tworzy moją listę stats 2008, jak zrobiła gapminded.
Wczoraj wśród miłych bliskich, rozmawialiśmy o minionym roku. I wtedy, nad szampanem i przy ognisku, zrozumiałam jak trudny to był rok.
I uzmysłowiłam sobie, że żyjąc tym trudnym rokiem - w ogóle tego trudu nie czułam.
Pamietam wszystko, wspominam ludzi ktrych spotkałam, uczucia, które były moim udziałem, sny które śniłam, obrazy, które widziałam.
Słowa zapisane w moim blogu odświeżają nieposłuszną pamięć.
Pamiętam wszystko, a nie pamiętam - t r u d u .
I to jest takie piękne, takie wspaniałe , takie krzepiące - żyjemy , trudzimy się, męczymy, jest nam często do łez smutno, do bólu niewygodnie, i do skostnienia zimno, a kiedy minie ten czas, oglądamy się wstecz, i ze wszystkich chwil nie pamiętamy tej jednej : że było tak b a r d z o ciężko..

Tego Wam wszystkim, czytającym moim, życzę na 2009 - słabej pamięci o tym, co trudne.