Spotykam dziś N. po kilkunastu miesiącach niewidzenia.
Spotykam, zapraszam ją do siebie, i przy winie i herbacie - nagle dociera do mnie, że miałam przecież już być dla siebie dobra.
To było moje noworoczne credo, moje dziesięć przykazań na dwanaście nadchodzących miesięcy.
Wykładnią tego credo nie jest przecież ilość książek przeczytanych w jeden tydzień, czekoladek zjedzonych bez wyrzutów sumienia, spacerów plażą w godzinach pracy, czy wprost proporcjonalna ilość godzin przespanych do nieprzespanych w ciągu najbliższych dni.
To miała być przede wszystkim uwaga na to, co dla mnie dobre, jakaś ocena, w czym powinnam brać udział, czego słuchać, na co sił mi wystarczy.
Ochrona gatunku zagrożonego wyginięciem : wrażliwości.
Tak jak dziecko po zapaleniu ucha nie powinno wybiegać na mróz wprost z szatni basenu, tak ja nie powinnam chyba pozwalać sączyć sobie do ucha złych słow, niepokoju, niskiej samooceny , słabości oglądu tego, czym na co dzień żyję, zazdrości wreszcie.
Zapomniałam, pozwoliłam , dopuściłam.
Przez kilka godzin nad herbatą N. opowiada mi o swoich wielu sukcesach i nielicznych, żadnych właściwie porażkach.
Słucham, napinam się, staram, próbuję wtrącić jakąś linijkę, słuchając zamykam w sobie jak ślimak w skorupie, po to tylko, by zadane mi pytania wydźwięczały w końcu nieżyczliwą frazą, wśród wielu historii :
...aż taki masz duży kredyt ? no no.. a nie żałujesz tej decyzji ? sama jesteś ? a nie przytyłaś trochę ?
Recesja ? Recesja wrażliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz