niedziela, 18 marca 2012

szczęściarz

Powiedział że miłością jego życia była zmarła siedem lat temu żona. `She was a love of my life, no doubt` dokładnie tak się wyraził, i zdumiało mnie to, bo rozmowa telefoniczną była, a widzieliśmy się ledwie dwa razy w życiu. Otworzyłam szerzej uszy na szczerość, i historia popłynęła dalej. Ale.
Ale z ciebie szczęściarz, pomyślałam, lucky you, pomyślałam dokładnie, w języku konwersacji.  Prawda, ona ci  umarła, ale jednak miałeś szanse spotkać miłość swojego życia. Wszyscy kopniemy w wiadro, niektórzy później, inni tuż za chwilę, ale w większości  przypadków miłości życia jesteśmy pozbawieni, i pozostaje nam letnia koegzystencja lub wojna domowa z rozstaniem. Za prawdziwe uczucia płaci się prawdziwą cenę.
Lubię soboty.

czwartek, 15 marca 2012

kac kino polskie

" (...) Rodacy mają zasadniczy i fundamentalny problem z poczuciem humoru, że owszem, są bardzo dowcipni oraz skorzy do żartów, lecz żarty owe i dowcipy zazwyczaj lewitują w okolicach nie koszar nawet, ale kibla, że dowcip polski jest raczej proweniencji kloacznej, że bardziej skatologia przemawia do polskiej wrażliwości niż ironia, w ogóle coś takiego jak ironia na gruncie polskim słabo się przyjmuje, Polacy ironii są pozbawieni, ironii nie rozumieją, dowcipy z kibla jak najbardziej (...)"
.. i tak dalej o skatologicznym naszym poczuciu humoru w miażdżącej recenzji Krzysztofa Vargi produktu filmowego "Kac Wawa".
No na żartach, to my się znamy jak mało kto. Takoż i na piciu, przodem panowie przodem,  panie do kółeczka, za balony panny mani, i dalej jazda, jazda nasza sarmacka, szlachecka prawie, mołojecka zgoła,  polska, no, aż.  Aż płakać się chce - z zażenowania - co mogą jeszcze pokazać i wymyślić nasi producenci filmowi wespół z aktorami - dożywotnimi celebrytami. Co jeszcze g o r s z e g o pokazać niż 'Kac Wawa' mogą, bo lepszego się nie spodziewam. Zaznaczam, że filmu nie widziałam, alleluja, wystarczył zwiastun. I tego mi za wiele.
A polskie seriale ? Te amerykańskie, wysokobudżetowe są przecież wciągającą intrygą, refleksją nad jakimś problemem, świetną scenografią, zwierciadłem społeczeństwa wreszcie. Nasze rodzime ?  Zdarzy mi się czasem zobaczyć odcinka wycinek i zdumiona jestem, jak bardzo te nie mają nic wspólnego z życiem : oto pani z panem w pretensjonalnych strojach udających ubiór nasz codzienny zasiadają do stołu lub spotykają się w pustych i sztucznie wystylizowanych wnętrzach modnych ( ? ) pubów, gdzie kelnerka w obcisłym topie podaje gazowaną z lodem i cytryną. Do stołu siadają z nimi ich dzieci ( z umytymi rączkami ), a wnętrza polskich mieszkań pogrążone są w delikatnych odcieniach brązu z kropelką bieli. W sztucznych biurach z rzędem pustych segregatorów na ścianach groźny pan prezes beszta długonoga sekretarkę, która tylko marzy o seksie przy automacie do kawy i małżeństwie z ciapowatym informatykiem. Nawet w łóżku protagoniści polskich seriali rozmawiają tak, jakby scenarzysta z reżyserem zaprzysięgli sobie dożywotnią wstrzemięźliwość.  Jako żywo, nigdy tak nie rozmawiałam w łóżku nawet z własnym kotem, o facetach nie wspominając.
Mogłabym tak długo wyliczać, ale słuchać hadko, jak mawiano w Sarmackiej naszej.

W polskiej prasie i na forach dyskusja o "Kac Wawa".
Zachęcam do lektury.
Wyjście do kina odradzam.

poniedziałek, 12 marca 2012

zdrowa na wszystko

Czy ' jestem jak jaskółka co wiosnę zgubiła
i znów zima za dupę mnie trzyma..' ?
Eee, nie - w polskim powietrzu wiosna, wyprzedzają się tiry na au-to-stra-dach. Przypomina mi się czas, kiedy w każdy czwartek mijałam je na autostradzie do Rulewa.
Wczoraj w Parlamencie "Strachy na Lachy".



niedziela, 11 marca 2012

Telewizja Wolność.

Dla Narodowego Instytutu Audiowizualnego NINA i Europejskiego Kongresu Kultury popełniłam kiedyś na zamówienie taki tekst.
/ wklejam, bo sama o nim zapomnę/ :
Telewizja Wolność.Instytut Reportażu.

u weterynarza

- Trochę późno pani dziś przychodzi. Przecież pani wie, że w soboty pracujemy do 11- tej.
- Kot zaspał. 

sobota, 10 marca 2012

Opowieśc z krainy przemocy

Wczoraj wieczorem w " Bookarni" spotkanie  z Michałem Pauli, autorem "12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu". Tam zaciągnęła mnie lektura znakomitego tekstu z Magdy Grzebałkowskiej w DFormacie- "Wyrwany z klatki" ,
Niewielka przestrzeń wypełniona czytelnikami, po godzinie duszno, nie jak w Bang Kwang co prawda, gdzie autor przesiedział 6 lat za przemyt ecstasy, jednak wystarczająco, by zdławić  niewygodne pytania, a niektóre uśpić.
Spotkanie dowiodło po co ludzie, którzy mają jakąś dobrą, soczystą historię ( lub życie warte słów )  nie piszą jej sami, tylko korzystają z  ghost-writerów. Po powrocie do domu przeczytałam "12 x śmierć" od razu, w jeden wieczór, bo niestety jest to literatura, którą czyta się jednym okiem. Temat na znakomity reportaż, a zbudowany tak płytko, że aż boli. Na każdej stronie czuje się że autor pisarzem nie jest, brak mi tam zapachu potu, kurzu, rzygów, krwi. Brak mi uczuć, tęsknoty, refleksji, pióra. Brak mi literatury właśnie w literackim przecież temacie, który bez wątpienia jest kroniką autentycznych, wstrząsających przeżyć. Na dodatek niepomiernie jeszcze irytowały mnie wtręty rasistowskie, cały ten jakiś quasi - kolonialny ton białego w świecie "żółtków". Dla mnie dyskwalifikujące. Z jednej strony uzasadniona niechęć do Tajów i ich świata ( systemu penitencjarnego raczej ) - autor przeżył sześc bodaj najgorszych lat swojego życia, jednak z drugiej tekst autora "Duchy z Isan", w marcowym numerze "Poznaj Świat" .
- Czy  masz syndrom sztokholmski ? zapytałam, nie dostałam odpowiedzi.
Czy Michał Pauli składa się z przeciwieństw ?
Może się czepiam, może znów za dużo chcę. Prócz tematu potrzebuję jeszcze literatury.    

czwartek, 8 marca 2012

fotokanon i maszyna do pisania

Mój znakomity kolega ze Szkoły R., Andrzej Muszyński, tegoroczny ( i pierwszy ) laureat Stypendium Fundacji im. R. Kapuścińskiego na książkę reporterską powiedział w wywiadzie dla Peron4 tak :
" Maszynę fajną do pisania kupiłem, Traveler de Luxe. Ładnie wygląda, ładne dźwięki wydaje, ale raczej ze względów estetycznych ją kupiłem. Bo z tą estetyka to też jest słabo. Chodzimy po tych renesansowych starówkach i podziwiamy, jak to piękne rzeczy ludzie budowali, a my co mamy do pokazania potomnym? No co? Naprawdę, kombinuję mocno, ale nie przychodzi mi nic do głowy."

Zachwycił mnie przypadek tego tekstu, że akurat dziś na niego trafiłam, a nie dalej  jak wczoraj miałam rozmowę z J. o wszechogarniającej modzie na fototapety we wnętrzach. Wciska się to badziewie wszędzie i panoszy (moje biuro też na tym polu nie raz zgrzeszyło),od salonu fryzjerskiego i biurowca po sypialnię, tanie toto, łatwe w obsłudze, dla oka przyjemne, no po prostu makdonaldyzacja wnętrz na całego. I choć zawsze powtarzam, że szybko, tanio i dobrze nie występuje w jednym zdaniu - tutaj ta zasada niestety nie obowiązuje. Jest szybko, jest tanio, dobrze też bywa. Dziś studenci architektury uczą się o złotych proporcjach i ćwiczą Bauhaus. Czego będą się uczyli o nas za sto lat ? Czy kanonem piękna wnętrz początku XXI wieku będzie zdjęcie och- ach toskańskiej uliczki w wysokiej rozdzielczości wyjebane na całą ścianę ?


Po rodzicach mam piękną maszynę do pisania, Continental. Brakuje jej Z i K, i wiecznie ma suchą taśmę, ale jak na taką staruszkę świetnie się trzyma.
Ma tez niezłą historię. Kiedy w 1945 zwycięska Armia Czerwona wyzwalała Puck, mój ojciec miał 16 lat i marzył o akordeonie. Zamieszanie końca wojny i początku nowego, lepszego świata było tak wielkie, że nikt nie zauważył chłopaka, który uciekał z płonącego komisariatu z czarnym, sztywnym pudłem pod pachą. Biegł co sił w nogach, szczęśliwy że wreszcie sobie zagra Serdeczna Matko na roratach w pobliskim kościele, i jakie było jego rozczarowanie, gdy w bezpiecznej kryjówce okazało się, że niechcący stał się posiadaczem nowiutkiego, szwabskiego Continentala.
Ojciec nigdy nie nauczył się pisać na komputerze. Owszem, co kilka tygodni zwabiał do domu kolejnego wnuka i cierpliwe pisał na kartce wszystkie polecenia z obsługi najprostszego wordowskiego edytora. Nigdy nie wytrzymywał jednak nawet pierwszej strony tej męki i wracał do maszyny. Pamiętam go jak siedzi w gabinecie, przy wielkim, dębowym biurku z rzeźbionymi głowami lwów, których bałam się jako dziecko, i na maszynie szybko wystukuje kolejne mowy pogrzebowe. Orator funeralny był z niego pierwsza klasa.
Dziś maszyna stoi w moim przedpokoju i czeka na gości, którzy wpiszą analogowego posta na zawsze wciągniętej kartce papieru.
Mógłby z tych przygodnych wpisów powstać niezły blog, gdybym tylko zadbała o moją maszynę i zafundowała jej jakiś przegląd. Zamiast tego kupuję kolejny komp do biura.
Trudno się obrażać na czas wygody, łatwo zapomnieć o starym Continentalu, co miał być akordeonem.

podróż

Po blisko roku przerwy znów zaczynam. Po co ? sama nie wiem. znowu będę mnożyć znaki zapytania.
założyłam nowy szablon, żeby odświeżyć głowę i przewietrzyć słowa. ciekawe czy wrócą do mnie i jak dawniej staną przy mojej poduszce, gotowe do wstukania.
Steve Jobs mówił, że podróz jest nagrodą.
Pora w drogę.