czwartek, 26 listopada 2009

pełne obroty

Jak u ciebie ?, zapytał
U mnie normalnie, jak zawsze, powolutku, odpowiedziałam.
Nie, nie, niemożliwe, u ciebie to zawsze raczej na pełnych obrotach...
Coś w tym jest, a jednak..
Czas mija mi powolutku , nienaganną strugą, piątki przychodzą po czwartkach,wtorki zapowiadają rychłą środę, niedziele same zapowiadają spokój. Każdego dnia, od nowa spędzam sen z powiek, by żyć przez kilkanaście godzin, i próbować znów usnąć.
Powolutku.

wtorek, 24 listopada 2009

replay

W listopadowym deszczu brakuje mi światła. W sobie.
Wczoraj zupełny zjazd emocji : płaczę, płaczę, płaczę, łkam, buczę, ryczę, we własny, postrzępiony smutkami mankiet szlocham rozczarowania i poczucie pustki, co nieoczekiwanie wzięło mnie we władanie. Dmucham nos jak dzieciak , łzy mażę po spuchniętej twarzy ,trąbię, siąpię, rozczulam się nad sobą do granic wytrzymałości mojego małego serca, co kiedyś chciało być dużym, a moją rękę trzyma MD*, trzynastolatka.
Głaszcze mnie po mokrej twarzy i mówi, nieprawda, nieprawda, jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam i wszyscy, słyszysz w s z y s c y chcą z tobą rozmawiać..
Wymienia bez tchu najmilszych, którzy ciągle towarzyszą mi w mojej małej, gównianej drodze donikąd, a ja , między jednym szlochem a drugim - łapię w końcu słaby oddech.
Myję twarz, idę spać, śnię niespokojne sny, na twardej poduszce gaszę niewzniecone pożary.. Zaczynam znów dzień.
Taki sam jak poprzednie, identyczny z nadchodzącymi.
Kolejny cudowny. I znów, następny.
Do końca.

niedziela, 22 listopada 2009

Pocieszenie

"(..) wszystko jest opowieścią, absolutnie wszystko i dla wszystkich.. Z tym że nikt nigdy nie może znaleźć słuchacza.."
Anna Gavalda, "Pocieszenie"

piątek, 20 listopada 2009

sztuka patrzenia

Ludzkie twarze. Zwierciadła uczuć, które czasem niechętnie wypływają na powierzchnię gładkiego szkła.
Czasem - bo bywa, że na twarzy jak na malowanym szybkim ruchem pędzla płótnie wykwitają kolejno: radość, euforia, żal, rozczarowanie, uraza.
Czasem - bo w morzu bezwyrazowych, niewyrazistych, niewyrażających - bywa że łowię twarz jasną, szczerą, otwartą. Twarz vulnerable. Nie znajduję lepszego słowa w ojczyźnie-polszczyźnie.
Przyjmuję dziewczynę do pracy : patrzy obok mnie, wzrokiem błądzi po konturach sprzętów, celuje źrenicą w mój nos, podbródek, ucho. Jej rozbiegane brązowe oczy nie zatrzymują sie w moich zielonych, a we mnie kiełkuje ziarno zwątpienia : czy kiedykolwiek uchwycę jej wzrok, a z nim - jej duszę ? Czy omieciona tym pobieżnym wzrokiem uwierzę w siłę jej pracy i sprawię, że jej projekty wyjdą z monitora i zaludnią ludzkie byty ? Tym razem się udało. Okazała się otwarta, bezpośrednia, zabawna i zdolna, choć jej wzrok nadal błądzi od ikonek archicada po nieznane galaktyki.
Inna przy trudnej rozmowie staje w pąsach. Szkarłatna czerwień wykwita na jej policzki, szyję, ręce, wypływa karminową strugą na dekolt jak krew Matki Śnieżki na biały śnieg. Widząc te rubiny chciałabym chwycić jej rekę i zawołać : nie warto, nie rób tak, widzę to , i martwię się z tobą, nie trzeba ..
Dziś w banalnej rozmowie wypowiadam jedno zdanie, a oczy K*, wpatrzone we mnie na porannym papierosie rozszerzają się na sekundę. Od moich kilku słów o milimetr większe robią się K.* źrenice, i już wiem, że niewypowiedziane zostało zrozumiane. Bezcenna, cudowna cudowność porozumienia bez słów. Twarzą.
Lubię patrzeć w ludzkie twarze. O ileż to lepsze niż patrzenie w migający kursor przyjaznego użytkownikowi systemu operacyjnego mojego monitora.

czwartek, 19 listopada 2009

sztormowo

Nocą szalał sztorm. Miliony kropel deszczu, jak małe, miękkie zwierzątka ze wściekłością waliły w szyby, by roztrzaskać się o ich śliską powierzchnię i spaść z dwunastopiętrowej wieży w dół . Wpuść nas, wpuść nas, tu jest zimno, szlochały, i odrywały się kolejno, a za nimi leciały w noc następne. Prawie widziałam ich małe twarzyczki, przylepione do szyb, oświetlone od tyłu żółtymi neonami miasta.Dom trząsł się i chwiał, wiatr wył, szalał, duł, szarpał oknami, a nasze łóżko na szczycie tego wszystkiego wydawało się jak łupina marnej łódeczki, rzucana w głąb morza od główek portu.
Spadniemy, myślałam,spadniemy, a ja nie zdążyłam się znów zakochać.
A potem przyszedł poranek.

poniedziałek, 16 listopada 2009

świtem

Listopad sieje zmęczeniem.
Nocą wstaję, nie mogę spać. 3.30, 4, 5.30, 6.00 - za chwilę napastliwy budzik zdławię kneblem poduszki.
Chodzę po śpiącym mieszkaniu, do nóg łaszą się nieprzytomne koty : białe latarnie ich wąsów zawsze znajdują do mnie drogę w ciemności.
Lubię te poranki, przedwczesne świty. Powinnam jeszcze spać, a obok mnie, trzeźwej jak ogórek, na 12 pietrze wypożyczonego mi na chwilę wysokościowca - miasto śpi. Nic nie widać : szyby zasnuwa mleko mgły, nic poniżej, nic powyżej. Dziwne uczucie zawieszenia w pustce, jakbym była ostatnim człowiekiem na ziemi.
Cisza. Ciemność. Brak kształtów, co za chwilę dopiero wyłonią się w pierwszych promieniach brzasku. Wszyscy wkoło odwalili kitę, jak pisał allan silitoe, a ja - marznąca w listopadowej mżawce - stoję na balkonie i patrzę w dół.
Zaraz dzień.
Kolejny wspaniały.

(...) Kolejno, bez pośpiechu,
bo to ceremonia,
dnieją płaszczyzny sufitu i ścian,
oddzielają się kształty,
jeden od drugiego,
strona lewa od prawej. (...)
Szymborska `wczesna godzina`

niedziela, 15 listopada 2009

dedykacja

czyli Holdenowi

Słyszałam kiedyś od przyjaciela taką przypowieść.
Dwóch mnichów, zapewne tybetańskich, wędrowało drogą. Przy rwącym, spienionym strumieniu o błotnistych brzegach spotkali młodą kobietę, która nie umiała przez strumień przejść.
Zaproponowali jej pomoc, i jeden z nich przeniósł ją na drugi brzeg. Tam się pożegnali i poszli dalej.
Szli cały dzień, w skupionym milczeniu, a gdy wieczór miał się już ku nocy, jeden z mnichów rzekł :
- Powiedz mi, bo bardzo mnie to męczy : czy my, pobożni mnisi tybetańscy powinniśmy byli przenosić przez nurt młodą, atrakcyjną kobietę ?
- Widzisz - rzekł mu na to drugi - ja zostawiłem ją na tym brzegu, ale ty nadal ją niesiesz.

***

Przytul się do mnie

Jesteśmy tacy delikatni
Aż strach
Oczy z niebem i łąką
Chroni powieka z bibułki
Nóż wchodzi w brzuch
łatwiej niż w chleb
A krew
Przy nieostrożnym ruchu kierownicy
Wyfruwa jak spłoszony ptak
Nasza płeć
Meduza wyrzucona na brzeg
Tylko przez chwilę wilgotna
Wszystko w nas
Jest bardziej kwestią czasu
Niż w przypadku cegieł
A nawet kruchego szkła
Kamień posiada nad nami
Druzgocącą przewagę
Więc przytul się do mnie

Tylko czułość idzie do nieba

Tomasz Jastrun

Dar

Zachwycona jestem darem swojego życia.
Kiedyś męczyły mnie niewypowiedziane lęki .
Przewracałam się na zimnym prześcieradle nocy i myślałam : jakie niedobre jest moje życie , jaki podły i niesprawiedliwy los mnie spotkał, jakie niewygodne ono, jakie niedopasowane. Jak para za ciasnych butów w lipcowe, parne popołudnie, uwierało mnie życie i cisnęło, ocierało, drażniło i jątrzyło, i w każdej jego sekundzie miałam mu coś do zarzucenia.
Jak kuglarz na scenie wyciągałam z kapelusza mojego życia troski. Wysypywały się codziennie na blat mojej codzienności : żal, gniew, zazdrość, rozczarowania, smutek, udręka..
Aż sprowadziłam na siebie taki dzień , a może on sam przyszedł do mnie , kiedy usiadłam w wygniecionej pościeli i spytałam się samą : a jak chciałabyś, aby n a p r a w d ę to twoje życie wyglądało ?
I nie znalazłam odpowiedzi.
Zawsze możemy myśleć, że ludzie z którymi przyjdzie nam być, są nie tacy, jak chcielibysmy ich widzieć. Słowa kobiet są zbyt płytkie a ich uda zbyt smukłe, usta mężczyzn zbyt twarde, a ich ramiona zbyt ciasne. Kontrahenci płacą mi za mało za mój trud, podatki sa po dziesięciokroć wyższe niż przed laty, dzieci nie chcą mnie słuchać, a pogoda w listopadzie zasnuwa mi brudne okna łzawą mgłą.
Cóż z tego? - zapytałam. Przecież moje życie to jedyne, jakie mam.
Zachwycona jestem tym niepowtarzalnym darem.

piątek, 13 listopada 2009

bezkofeinowa

Chciałabym czasem się sprzedać - powiedziałam.
A ja muszę. Przynajmniej pół. Nie ma co się nad tym rozwodzić, w poniedziałek mam spotkanie, i przynajmniej pół - powiedział.
Jeśli ta decyzja to sukces , gratuluję, jeśli porażka - będę nadal trzymać twoją rękę - nie powiedziałam.
Pomyślałam. Nad papierowym kubkiem kawy wspominałam chwile, kiedy takie słowa były mi potrzebne.
Szefowo.

czwartek, 12 listopada 2009

bang, bang she shot me down

Stacja benzynowa obok pracowni, luksusowo pusta w listopadowy, deszczowy poranek.
Za ladą dwóch chłopaków , jeden Lokales , drugi na Gościnnych Występach.
Kupujemy z K. mleko do kawy, wczoraj Marcina, więc w pracowni szykuje się mała impreza, jak za dawnych dobrych czasów. Z półek zbieramy potrzebne i niepotrzebne, aby styknęło do zapłaty kartą, herbata, mleko, ciastka, podpaski, a, i jeszcze fajki pan dorzuci..
Lokalny Gospodarz Kasy dowcipnie rzuca do kolegi :
- słuchaj, chcesz coś jeszcze, bo pani zbiera na kartę. ? Już pani na ze cztery nazbierała, ale co tam, o , i jeszcze zapalniczka ..?
- taka wsiowa zapalniczka, wstyd,jak ją wyjmę, to ludzie ze śmiechu poumierają, - to ja , a K. telefon dzwoni, dzwoni, dzwoni.. - wciągam się i błyskam błyskotliwie do Gościa :
- to może jeszcze flaszkę dla pana..? bo zbieramy do karty - taka bardziej wesoła dziś jestem, jak co najmniej szczygiełek, w ten cholerny siąpiący deszcz, albo jak, nie przymierzając zimorodek zimą w okresie lęgowym.
Zajęta rozmową podaję kartę i przez ramię rzucam do K :
- słuchaj, a wiesz co się wczoraj Marcinowi przydarzyło ?
K. rozmawia przez telefon , głucha na moje superhistoryjki, ale Chłopak zza Lady już po szyję, i wtrąca:
- no dobra, mówi pani, co z Marcinem ..?
Z jednej karty nie chcą płacić, podaję drugą i zaczynam :
- .. no więc brat Marcina we wtorek pojechał z żoną do banku zrobić lokatę, miał przy sobie sporo gotówki..
- .. a dużo miał ? - interesuje się Gość na Występach
- nie wiem , tak ze dwanaście tysięcy - stąpam po niepewnym gruncie, mnie tam nie było, licentia poetica, co tam.
- sporo.. - zasępia się Facet na Występach - ludzie to mają szmalu po pachy...
- no właśnie, no i brat Marcina - ciągnę z werwą, a K. kończy rozmowę..
- nooo, - zapala się Gospodarz - zielony_pin_zielony,daje pani !
- już, już wyciąga te gotówke, a tu do banku wpada facet i krzyczy : to jest NAPAD ! pieniądze na stół !
- jaki stół !? idiota, w banku nie ma stołów, tylko okienka - zacietrzewia się błyskotliwy Dyrektor na Kasie
- no dobra, nieważne ze stołem, pieniądze i już ! - tracę cierpliwość, bo kto lubi, jak mu sie przerywa wyrafinowane historyjki z puentą?
- i, co, co !? ile zabrał - K. kończy rozmowę i przytomnie wchodzi w kwestię.
- t r z y s t a złotych ! - kończę tryumfalnie, jakbym co najmniej tam była - trzysta, więcej nie mieli, a pani w okienku tak się zdenerwowała, że nie przycisnęła przycisku antypanicznego !
- eee, słabo - rozmarza się Ten na Kasie - eee, ja tu na tej stacji kibluję, i ciągle myślę, jakby tak u mnie napad był !
- To musi pan wywiesić kartke : w tej stacji pieniadze trzymamy w kasie , nie w sejfie, inaczej niż wszędzie - to ja, Wujek Dobra Rada.
- super , rany jak super - Lokales zadowolony podaje mi siatkę. I kartę. - do zobaczenia, proszę pozdrowić Marcina !

Śmiejemy się wszyscy, śmieje się Lokales zza Lady, śmieje się Gość na Występach, wychodzimy z K. ze stacji roześmiane, i tak jakby nagle przestało już padać.
W listopadowy ponury dzień w północnej Polsce ludzie czasem tez potrafią się wkręcić w cudze życie.
Bezcenne.
Zielony_pin_zielony.

środa, 11 listopada 2009

Losing my religion

Żyje szybko, jakby chciała zdążyć przed nieuchronnym.
Co rano zaczyna to samo, jakby zaczynała od nowa.
Nakłada róż na policzki i maskarę na rzęsy, z lustra patrzy na nią spokojnie dzień taki jak inne.
Przekręca kluczyki w stacyjce, wyprowadza samochód z garażu, jedzie. Siada przy komputerze, odbiera pocztę, oddziela ziarna od plew, pisze, przyjmuje kilka połączeń, nie odbiera kilku innych. Kiedy wróci z daleka sprawdza, `jakie głupoty porobili ci tutaj, w czasie kiedy ona sprawdzała jakie głupoty porobili tamci tam.` Słucha skarg i zażaleń, służy radą, pomocą, czasem przeszkadza. W drodze do domu załatwia zakupy : chwila obowiązkowej przyjemności przy kolorowych półkach. Wjeżdża windą na dwunaste piętro, zmywa zmęczony makijaż dnia , by za dziesięć godzin zacząć dzień następny.
Nocą śni niezałatwione sprawy, decyzje które podjęła właściwie, obok tych, które podjęła źle, mężczyźni których nie chciała już spotkać, i kobiety, które spotkać musiała.
A ten czas dany na potrzymanie, mija codziennie szybciej, nieuchronnie, a ta twarz w lustrze, której zmarszczki są jak kamienie milowe podobnych dni - coraz mniej dla niej znana.

Chodź, pomaluj mój świat



Rozmawialiśmy o kulturze.
Rozmawialiśmy o historii.
Rozmawialiśmy o utraconej umiejętności postrzegania kolorów.
Nie, nieprawda : wybieraliśmy tapicerki foteli do biurowca. W ciepłym biurze rozłożyliśmy na stole dziesiątki barwnych próbek : kolorowe puzzle z którego za kilka miesięcy złożymy wspólnie miejsca pracy dla dwustu ludzi.
Za oknem szarość listopada, szarość chodników, szarość zimowych okryć, szarość na twarzach, szarość w duszach. W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
Chcę pomalować im ten świat na żółto, na zielono, fioletowo, niebiesko. Ta szara tapicerka o nudnym wełnianym splocie na szarej wykładzinie wygląda jak szalik na narty, nie trzeba, nie wolno bać się kolorów.
- Mam z tym kłopot w pracowni, powiedziałam, młodzi ludzie zatracili umiejętność łączenia kolorów, widzenia ich, używania, zestawiania ...
- Gdyby ich dziadek ubierał się ładnie, a babka miała futro z norek , umieliby to robić, powiedział, a teraz ? ot co : onuce, workowate spodnie,brudne buty. Przez dziesięciolecia zniszczyliśmy kulturę, ogarnęła nas bylejakość, brud, hucpa.
Wybieraliśmy tapicerki i rozmawialiśmy o architekturze Królestwa Danii, o prostej elegancji urbanistycznych rozwiązań widzianej z góry, gdy samolot kołuje nad lotniskiem w Kopenhadze, Rzymie, Zurychu.
Lubię z nim rozmawiać, jest jak Koh-i-noor kultury, co błyszczy na śmietniku nowego pieniądza. Ma prawie siedemdziesiąt lat.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Ctrl_c

Tęsknię za moim blogiem.
Tęsknię za utraconą umiejętnością opowiadania codzienności, która w wirze wydarzeń, które wypełniają mnie szczelnie jak piwo jak zakapslowaną butelkę - buzuje we mnie, nie umiejąc wyjść.
W nocy śnię słowa.
Siadają na mojej mokrej ze zmęczenia poduszce i ciągną mnie za włosy.
Układam zdania, kształtuję myśli, szukam znaczeń. Mam je gotowe pod ręką, mieszkają w zagięciu mojego łokcia, szczypią moje ciężkie powieki.
Rankiem chcę je pochwycić, zapisać, zamknąć w nawiasy znaczeń, odtworzyć.
Siadam przed klawiaturą : ctrl_v i znów pusto.
One znikają, by wrócić do mnie nocą.

środa, 4 listopada 2009

Maraton

Podobno ludzie zrobią ci tylko tyle, na ile im pozwolisz.
Dlaczego więc im pozwalam ?

Budzę się w środku nocy i bezsennie przewracam do świtu. Zmartwienia i trudne decyzje kołaczą się w obolałej głowie : puk, puk, czy dobre myśli mają dziś wychodne ?
Ciężki tydzień daje się we znaki. Jak minie - będę jak maratończyk, zielony ze zmęczenia, z toną kilometrów w nogach, biały od potu, a jednak - szczęśliwy .