sobota, 29 listopada 2008

garb, jaki garb ?!


Dzwonię do obcych drzwi w chłodne sobotnie przedpołudnie, i po raz sto pięćdziesiąty piąty dziś przysięgam sobie, że już nigdy, przenigdy nikt mnie nie zmusi do pracy w weekend.
Już nie, spadajcie,koniec, w dupie, ja tez mam życie, i muszę odpocząć czasem, i w ogóle jaka ja jestem biedna, a oni jacy źli, co mnie tak wykorzystują, i co za cholera mnie tu przywlokła, na próg tych obcych drzwi, w to chłodne sobotnie przedpołudnie ...?

Na dźwięk mojego, nowego dla niej głosu wychodzi nieśmiało na środek pokoju.
Stoi i patrzy spokojnie. Przestępuje z łapki na łapkę, ociera mi się o nogi, zadziera brzydką głowę do góry i patrzy..
Jest niezwykła : nie ma uszu , ani ogona.
Zamiast uszek - dwa zaokrąglone,przycięte płatki, zamiast ogonka - kilkucentymetrowy kikut.
Z niedomkniętego, krzywego pyszczka wystaje biały kieł.
Nie moge uwierzyć, że coś jest nie tak, always look at the bright side of life, a co to jest !? czy to specjalna rasa ?, pytam, mając w pamięci wszystkie te zwisłouche, bezuche, bezogoniaste, cenne przez swą inność właśnie.
Nie, nie, jaka rasa ?!, miała zupełnie odmrożone uszka, jak ją W. znalazł, musieliśmy je obciąć u weterynarza, żeby się zagoiły, i ogon złamany był w trzech miejscach.. Trochę się nachorowała, faktycznie. Tak myślałam, myślałam,
że źli ludzie właśnie, mówię,
A nie mieliście pokusy, żeby ją uśpić, jak tak cierpiała, pytam głupkowato..
Niee, a dlaczego uśpić ? przeciez z nią wszystko w najlepszym porządku, młoda , zdrowa była.


Rozmawiamy, a ona wskakuje mi na kolana i mości się wygodnie. Wpycha mi główkę pod pachę, tuli się i zasypia, daje się głaskać, pokazuje brzuszek, mruczy głośno, wszędzie pełno mam jej futra.
Jest bardzo ufna, namolna nawet, a przy tym taka kochana, brzydka wprost nie do uwierzenia, a taka ładna od tego całego ciepła, które wokół niej aż fruwa. Czarna Julka, lat trzy.

Ja tu nie chciałam dziś przychodzić ?
A właściwie - po co ja tu przyszłam ?

piątek, 28 listopada 2008


Moje ciało murem podzielone
dziesięć palców na lewą stronę.

Drugie dziesięć na prawą stronę
.
głowy równa część na każdą stronę.


Lewa strona nigdy się nie budzi

prawa strona nigdy nie zasypia..

KULT ARAHJA



To dobry plan. Podzielę się sobą z samą sobą.
Oszczędzę sobie rozczarowań i pozostanę przy zdrowych zmysłach.
Albo inaczej - na dobre dostanę świra od tej obcej mi dwoistości.

środa, 26 listopada 2008

Jak Lemura głos

Wróciła.
Tęsknili za Nią. A Ona za nimi.
Leży i mruczy. Śpi na poduszce, tuż przy głowie.
Trochę smutna przebiega pokoje w poszukiwaniu utraconego towarzystwa.
Niech już nie wyjeżdża, nawet na Ich urlop.
Oni Ją bardzo proszą.
I oni też niech już nie wyjeżdżają.
I Jej nie oddają.

telefony w mojej głowie wciąż czyli Call Center

Pisałam onegdaj o roli współczesnej komunikacji w tworzeniu smutnej iluzji o nas samych, czyli `jak operatorzy pomagają nam wierzyć, że mamy życie towarzyskie ?`
W skrócie pisałam, ale o to szło.
Pisała i o wcurviających ankieterach xmas_eve.

Dziś rozmyślam o sieci ( prawdziwej, nie wirtualnej), w która łapią nas przeróżni telemarketerzy, oferenci, medialni domokrążcy, biznesowi sekciarze, złodzieje czasu i emocji, wreszcie - źle nam życzący..
Siedzę w biurze, próbuję pracować i po niewidzialnych łączach sieci biegną do mnie zatrute strzały, aby mnie dosięgnąć i przybić do biurka.
Oto pani o zaangażowanym głosie z fałszywą troską komunikuje, że na moją firmową domenę.pl czyha kilku chętnych, w rozszerzeniu .eu lub .com, i wystarczy mi zapłacić kilka stówek ( pierwsza rata ! ), a już, deus ex machina - problem zniknie, ich wykurzą,pożegnają, pogonią, a mnie - przyjmą.. Na Panteon płatników.
Pamiętam, że tydzień temu groziła mi tak samo - z takąż samą empatią informowała, że realne zagrożenie powstało już dziś, już teraz, przed chwilą właśnie, że ot, co - tylko jedna mała moja decyzja dzieli mnie od PR-owej katastrofy.. Gdy jej o tym mówię - rozłącza się.
Ja zostaję : w aurze domniemanego oszustwa, w poczuciu zamachu na mój spokój.
Wracam do pracy, zbieram myśli, kawę zalewam kolejną kawą, przywołuję z trudem skupienie i oto.. dzwoni pan o głosie biletera w komunikacji miejskiej :
Witam s e r d e c z n i e .. ! Chciałbym rozmawiać z kimś zajmującym się kadrami w państwa firmie ..
Na nic poronne wyjaśnienia, że mam swoją księgową, że biegły z niej rewident, że ba ! - `outsourcinguję` ( nowe słówko, modne-paradne ..) tę usługę, czyli `na zewnątrz` ją z firmy wyrzucam. Odebrane jest mi prawo dysponowania swoim czasem i odejmowania sobie zbędnych obowiązków. Groźby zaczynają sie bardzo szybko : pani obowiązkiem, jako pracodawcy.. kodeks pracy wymaga, urząd skarbowy sprawdza, ZUS kontroluje..
Ga-ga, chwała bohaterom.
Cierpliwie tłumaczę, spokojnie objaśniam, przywołuję na pomoc dobre wychowanie i cierpliwość. Wreszcie - rzucam słuchawką.

Koniec ze spokojem przy biurku.
Koncentracja została mi już zabrana. Kreatywność mniej niż zero, zamiast tego stres, chęć odpyskowania jednemu z drugim, zachwiane bezpieczeństwo swojego podwórka. Jestem zmęczona i wściekła. Pomysły mają dziś wychodne.
Jadę na spotkanie, może się na kilka godzin się oderwę.
Złudne nadzieje : pod moją nieobecność atak na niezawisłość sądów i własny pomysł na prowadzenie tego artystycznego bałaganu zwanego Pracownią nie ustaje.
Dzwoni pani podszywająca się pod kontrolerkę z Ministerstwa Kultury ( sic ! ) , rzekomo badająca moje uprawnienia do wykonywania ukochanego zawodu, który wykonuję zgodnie z prawem już 15 lat . Oderwana o trudnego spotkania próbuję skontaktować sie z Ministertwem, gdzie nikt o niczym nie wie, pani zaś okazuje się być nieżyczliwa ( i groźną..) stroną nadzorowanej przez nas inwestycji.
Moje myśli - przy Pani Fałszywce; spotkanie - słabe; ja - zaszczuta.
Kolejno trwonią mój czas i cierpliwość przeróżni natrętni handlarze snów.
Dzwonią na komórkę i do biura, proszą, nakłaniają, sugerują, manipulują , wreszcie - grożą.
Opresja- depresja, państwo-chuligaństwo.
Płacę podatki i karmię szkolne myszy.
Pracuję, zarabiam i wydaję.
Przyczyniam się do wzrostu i PKB i podnoszę statystyki kobiet pracujących na przyszłych emerytów. Mam - jak zwykłam za Poświatowską mawiać - ręce, nogi, i całą tę resztę. Niestety mam też uszy, choć czasem lepiej byłoby jak te słynne małpki z Bali: 'Hear nothing, see nothing, say nothing
Nie chcę nieżyczliwych rad. Nie chcę byc nagabywana jak na arabskim targu. Nie chcę rzeczy, których nie chcę.
Nie chcę być szczutym przez domokrążców i nieżyczliwych tak zwanym p r z e d s i ę b i o r c ą .
W Już wolę być Panną Nikt na Ziemi Niczyjej.

wtorek, 25 listopada 2008

Władca Much


obraz : Ewa Kasprzyk

Bywają takie dni, kiedy złe myśli cisną się do głowy jak rój natrętnych much, co brzęczą, kręcą się,wiercą, wchodzą pod dekiel i nie chcą wyjść.
Takich dni nie lubię.
Trudno lubić tę uprzykrzoną, niezborną mantrę, to łaskotanie, latanie z wizgiem po głowie, to całe : przemyśl, zastanów się, nie tak, nie tu, nie tędy, i tak, i tu, tędy właśnie..
Każda z tych myśli inne ma imię. Wszystkie jednak nieodmiennie wracają by zamieszkać we mnie.
Jest Złość, jest Rozczarowanie, wiruje Dręczący Niepokój, gości Zmęczenie, zagląda do mnie Smutek, witam Niepewność. Przebiegają mi z tupotem przez długie korytarze głowy Niespełnione Marzenia i Bolesne Rozczarowania, Wątpliwości i Strach, Mrzonki i Starania.
Muszę czasem zmienić zestaw gości. Listę obecności napiszę jeszcze raz.
Otwieram szeroko okna moich oczu, uszami wietrzę ciasny pokój mojej głowy, moje usta niech będą drzwiami dla innych domowników.

niedziela, 23 listopada 2008

domowe przedszkole wszystkie dzieci kocha

Scenka obyczajowa z cyklu " Rozmowy rodzinne"
odc pt. Rodzice

MC:
- .. a powiedz `szklanka` ?
MD:
- szklanka..
MC:
- Twoja mama jest Cyganka.
MD:
- eee, ja mam lepsze, powiedz : `klucz pod wanną`
MC:
-Klucz pod wanną.
MD:
- twój tata kąpie się z gołą panną..
MC:
- buuehehe..

cdn

Jeszcze trochę, przecież tu nie zanocuję, cholera kiedy to się skończy, nic nie widać, białobiałobiało, a może się zatrzymać , tylko cholera, gdzie, fuckfuckfuck ? Czy ten śnieg curva wreszcie się skończy, może za Wisła, a może za morzem ? Nie no trzeba znów jechać, w tej kurewskiej zamieci pierdolonej,nie czuję nic, tylko te białe nitki widać, jak w grocie jakiejś jasnej, jeszcze jedno spotkanie,i nie zdążę na pewno, a ślisko curva tak, że nie wiem jak do tego egiptu zajadę... O fuck, curva paliwo się kończy, zajeżdżam na stację i ..
..budzę się późno.
Za oknem na Malowniczych sypie gęsty i biały.
Nie widać lasu, drzew, jest bardzo cicho i nagle gdzieś daleko pod moją poduszką natrętnie dzwoni telefon :
"To ty ? No nareszcie ! jak dojechałaś ? Miałaś zadzwonić wczoraj, martwiłem się.."

Czytam w TVN24, że wczoraj dużo miałyśmy szczęścia.
Dobra honda, dobra - dostanie dziś jeść od swojej pani, wykąpiemy ją , a jutro nowe, zimowe buciki.

sobota, 22 listopada 2008

Zima jest zła, klienci bywają..czyli nieprzywidywalne


Trudne i pracowite dwa dni.

Dzień pierwszy :
o 3.30 budzikom smierć i o 4.30 już w trasę. Do stolicy.

Droga mokra i śliska , opony letnie, wleczemy się spokojnie, ale bezpiecznie. Pod sufitem wirują nam dobre rozmowy, śmiejemy się, plotkujemy, planujemy dzień pierwszy.
Na miejscu czeka nas 12 godzin pracy w rożnych konfiguracjach.
Rano przepiękny dwór w zimowej szacie, powietrze pachnie spadłymi liśćmi, ziemią i mrozem. Kwintesencja nadzoru : wykonawca, miarka w ręku, kilka szkiców ołówkiem stolarskim na ścianie, zamienne rozwiązania łazienek i pokoi - poprawki od ręki, cuda za chwilę.
Jasne światło układa się w pokojach, choć ledwie sączy się dziś srebrzyście przez zaklejone folią okna. Znajdujemy furtkę do tajemniczego ogrodu, choć dzisiaj jest tylko ostrołukiem w ścianie.
Odkrywamy wnętrza in statu nascendi. Warto było tu przyjechać : Jest zimo, jest mokro, jest brudno, ale jest pięknie. Jednak kocham tę robotę.
Dalej : prezentacje .
Dźwigamy kilkadziesiąt kilogramów próbek, rozkładamy rysunki, pokazujemy, czytamy, objaśniamy, gadamy, gadamy, gadamy.. Roztaczamy historie o bytach , które dopiero mają powstać - sprzedawcy marzeń, domokrążcy idei, architekci wnętrz.
Rozmowy dobre i konstruktywne, na przemian z trudnymi i jałowymi.
Porozumienie i współpraca z jednymi vs postawa pasywno-agresywna drugich.
Gdy trudno mi z klientem przy projekcie idzie , zawsze męczy mnie pytanie - dlaczego, dla kogo, po co tak ?
Zamiast porozumienia - walka, zamiast rozmowy - egzamin, zamiast dialogu - monolog, zamiast pytania - przesłuchanie.
A przecież nikt nie wystawia tu cenzurek, nie przypina orderów, nie rozdaje razów.
Przecież siedzimy, stoimy, widzimy - po tej samej stronie lustra, tylko mamy inne ku temu narzędzia.
My : pomysł i doświadczenie. Inwestor : pieniądze i zaufanie.
Gdy słuchający nie chce słuchać, a patrzący widzieć - trudno pokazać niewidzialne.

Około 23ciej brak mi już cierpliwości, odpadam z gry, jestem tak zmęczona i rozczarowana poronnym wysiłkiem porozumienia, że czuję wreszcie, jak długi był to dzień.
W nocy padamy na kanapę w wynajętym apartamencie, rozmawiamy jeszcze dwie godziny. Zmęczone, ale szczęśliwe.
Dzień drugi : po szybkim śniadaniu znów spotkanie, wysiłek rozmów dziś jest mniejszy, porozumienie na kartką papieru gdzieś nas spina, i znów nadzór, i znów lodowata budowa. Brniemy po kostki w błocie.
Wracamy. Nasze zmarznięte palce i stopy rozgrzewają się dopiero po 150 km w ciepłym wnętrzu samochodu. Jedzie się , jedzie, śmiejemy się dużo, snujemy historie, jest sucho, asfalt czarny, dobrze już wracać po dobrej pracy.

Przed Elblągiem pogoda zmienia się. Z granatowego nieba lecą białe smugi, temperatura spada o kilka kresek. Spod marznącej białej mazi nie widać już drogi ,patrzymy ze zgrozą na coraz gęstsze sznurki śniegu wirujące w świetle reflektorów, milkniemy nagle w ciemności wozu a ja .. zaczynam się bać.
Zwalniam, jadę już ledwie 40km/h , wlokę się wręcz i ... na łuku drogi wylatuję.
Auto odbija w lewo, wprost na sąsiedni pas, w kierunku kawalkady tych z przeciwka. Czuję zimny pot na plecach, ostro świecą światła samochodu do którego niebezpiecznie się zbliżam, oczami wyobraźni widzę już wyskakujące poduszki powietrzne w zetknięciu z obcą stalą, puszczam gaz, nie hamuję , ( bo i po co na tej szklance ? ), kontruję kierownicą i moja mała brudnozłota zabaweczka o masie 1.7 t robi obrót, mija przeciwnika z sąsiedniego pasa i zsuwa się na druga stronę szosy, na pobocze. Cudem łapię kołem przyczepność i ..zatrzymujemy się tuz nad rowem.
Za nami wpadają na siebie kolejno cztery auta, niegroźnie, ale i niedobrze : w wirującej śnieżycy pobocze zaczyna być pełne samochodów na migających światłach awaryjnych, jeden, drugi , czwarty, rośnie korek. My jedne całe , na początku tego chaosu.
Chłopacy z rozbitej skody pomagają nam wypchnąć auto na jezdnię : boje się, ale trzeba jechac dalej. Następne sześćdziesiąt kilometrów robię w dwie godziny. Zaciskam palce na kierownicy, aż bieleją mi kostki i wytężam wzrok w oślepiającej bieli : jestem zmęczona tym wysiłkiem, bo honda sunie jak czołg na saniach, niebezpiecznie niesterowalna, obca, zimowa na letnich, nie moja, inna.
Bardzo chciałabym się już zatrzymać, ale po co i jak miałabym to zrobić : jadę pierwsza, nie ma pobocza, jestem na środku cholernie białej depresji żuławskiej, do domu daleko, nie widzę pasów, nie widzę świateł, i jest tak ślisko, że chce się płakać i to wszystko w cholerę rzucić.
Steady, steady, don`t panic..
Byle dalej, byle do przodu, choć niebezpiecznie, ślisko, ciemno, niedobrze, ale kolejne pięć, dziesięć, dwadzieścia kilometrów przybliża mnie do tego miejsca, gdy po przejechaniu Wisły wjadę wreszcie na czarny asfalt, zobaczę płomień rafinerii i sylwetę hanzeatyckiego miasta z czerwonej cegły, minę kilka skrzyżowań, ulic i mostów, wjadę do garażu, zaparkuję, potem windą dostanę się na wysokie piętro, wejdę do gorącej wanny, położę się do łóżka, naleję sobie wino, i napiszę :
" Zima jest zła.. "

czwartek, 20 listopada 2008

Here Comes The Rain Again

again... here comes the rain again..

Wróciłam wprost z rozświetlonego błękitu nieba Egiptu pod ołowiane chmury deszczu polskiej prowincji w Rulewie. Z rynny pod deszcz zgoła - nie : z deszczu pod rynnę.

Zaczęłam już tęsknić za cotygodniowymi czwartkowymi wypadami na nadzory, bo Autostrada A1 niezmiennie pełna jest niespodzianek .Na blisko stukilometrowym odcinku jedynego w okolicy porządnego duktu kołowego spotyka mnie co i rusz coś zaskakującego.
Dziś szły za mną ( ze mną ? ) wszystkie pory roku roku , prócz upalnego afrykańskiego lata może.
Wyjechałam wczesną wiosną, bo było prawie 10 stopni i słonce nieśmiało przeswitywało zza szarych chmur.
Po drodze spotkałam kolejno : wiosenną nawałnicę, późnoletnią suszę, jesienną mgłę, urwanie chmury , zimowe gradobicie, śliskawą gololedź i teczę.
Tęczę, co prawda, odczytac mogłam jako nachalną symbolikę równouprawnienia odmiennych orientacji, jednakowoż cieszyłam się nią jak dziecię ze swej pierwszej czytanki.
Na miejscu zmarzłam w piwnicach pałacu jak w najgorszy siarczysty mróz : tupałam nogami, dygotałam w kurtce z kapturem i bluzie z liskiem, zacierałam czerwone ręce i nie mogłam utrzymac piora co by spisac mądrą notatkę z nadzoru.
Cztery pory roku w jedną porę dnia.
A było mieć jedna porę przez cały dzień: upalną.

środa, 19 listopada 2008

poligloci


scenka rodzinna z cyklu :
Zwyczajne Polaków rozmowy
odc pt. Beaujolais Nouveau Est Arrive
( siedzimy z MC i Md przy kolacji i rozmawiamy o życiu i obyczajach..)

ja :
kupiłam dziś Beaujolais Nouveau.
MC:
Już?
ja :
No, przecież zawsze wychodzi w trzeci czwartek listopada. Faktycznie - jutro..
MC:
Pewnie z zeszłego roku kupiłaś, hehe.. A co to własciwie znaczy `beaujolais?`
ja :
Nie wiem, to chyba wy uczyliście się francuskiego ?
MD:
Ja nie.
MC:
No, ja też nie..
ja:
Aha, to musiałam was z kimś pomylić. Tylko nie mogę sobie przypomnieć - z k i m ?

sobota, 15 listopada 2008

Wielki błękit


Pod wodą jest bardzo cicho. Słyszę tylko własny wdech-wydech w rurce, i chwilę po zanurzeniu twarzy tchórzliwy łomot swojego serca, kiedy pod stopami otwiera mi się wielki błękit.
Rafa jest urzekająco piękna.
Blisko przemykają tęczowe ryby - zawieszone na niewidzialnych sznurkach w granatowej wodzie wyglądają jak wycięte z papieru, żółto-czarne znaki, choinkowe zabawki.
Powietrze wypuszczane przez nurków, pływających kilkadziesiąt metrów pod nami - ma kształt srebrzystych, malutkich spadochronów, które pomyliły drogę i zamiast spadać w dół, lecą w góre, do słońca. Lśnią i pękają, cała woda ich pełna.
Wszystko jest intensywne pod wodą - kolory prosto z palety fauwistów: żółte, pomarańczowe, turkus, szmaragd, czerń, biel, granat.. Jest cicho, i łagodnie , miękko, falująco, bezpiecznie.
Dobrze, żeby rafa została, żeby nikt jej nie zabierał na pamiątkę, bezmyślnie urywając twardy kawałek domu dla ryb i innych tu cudów, po to tylko, żeby odarty z magii i nasyconych barw - kurzył się gdzieś na serwantce w Kijowie czy Murmańsku, jako niepotrzebny souvenir z wakacji.
Dobrze byłoby móc tu wrócić by znów zanurzyć twarz w Wielki Błękit.

wtorek, 11 listopada 2008

You can leave your hat on..

scenka rodzinna z cyklu " Zwyczajne Polaków Rozmowy",
odc pt : `Wyjeżdżamy na urlop` :

MD:

Rany, ty w ogóle nie umiesz się pakować. Ale może to i dobrze..?
ja:
..hmm, a dlaczego dobrze ?
MD :
Bo nie spakujesz się na zawsze.. I wrócisz, bo się okaże , że czegoś zapomniałaś.

******

No to się pakuję.
Nie na zawsze. Wrócę.
A zapomnę o tym , o czym zapomnieć powinnam : swojej złości na klientów, kiedy takam zmęczona, że mam ochotę ich pogryźć. Swoje zmęczenie. Zniechęcenie. Bezsenność.
Młotkowanie tematów do urzygu, jak mawia Najwspanialsza K*, czepialstwo moje powszednie, niecierpliwość.
Zabiorę to, co najpotrzebniejsze : uwagę, postrzeganie, radość życia, myśli zamieniane w rzędy słow. Płetwy i krem z filtrem. Kostium kąpielowy i szpilki. Paszport. Jane Austen "Pride and Predjudice". Barańczaka. Laptopa. Siebie.

I wrócę . Do czego ?
Zobaczymy. bye-bye.

poniedziałek, 10 listopada 2008

non - fiction

"(...) pisarz musi byc strażnikiem ludzkiej kondycji. Opowiadać ją i próbować ją zmienić. Oświetlić to, co jest w cieniu, i nadać uniwersalne obywatelstwo temu, co było marginalne"

Roberto Saviano o powieści dokumentalnej.

007 czyli Bon(d) mot


`Quantum of Solace`, czyli pogoń dobrego ( ? ) za złym we wszystkich kierunkach, i prawie wszystkimi możliwymi środkami gonienia : samoloty, spadochrony, łodzie motorowe i kutry rybackie, pociągi, samochody wszelkiej maści, oczywista.
Kiedy akcja przenosi się w na palio w Sienie, już przez chwilę drżałam, że dzielny agent , po ukatrupieniu kilku niecnych zdrajców wskoczy na jednego z koni, biorących udział w tradycyjnej włoskiej gonitwie i pocwałuje na oklep, szukać sprawiedliwości.
Tak sie jednak nie stało, konia nie dosiadł , zaś mordował spokojnie dalej, używając przy tym wszystkich mozliwych środków mordowania ( z bardziej oryginalnych : wiadra, rusztowanie w katedrze we Włoszech, klapa od bagażnika, olej silnikowy w żołądku, ropa w płucach, wybuch gazu na piętrze luksusowego hotelu, że nie wspomnę o narzędziach tradycyjnych ) w poszukiwaniu tytułowego `solace`, czyli pocieszenia.
Refleksji angielskiego dżentelmena nad marnościa złych polityków tego świata w najnowszym Bondzie nie znajdziemy , więc i mnie solace zostało zabrane, i już się zaczynam martwić, kto nas obroni przed światowym ociepleniem i ruską mafią, skoro nawet szef MI6 mówi w jednej ze scen : " Daj spokój, nie wybieramy, z kim gadać, bo zostali nam sami nieucziwi ?"
Taki ot, filmowy bon(d) mot.
Bezsprzecznie dostarcza jednak nowy Bond rozrywki, oczy trudno oderwać od spektakularnych zwrotów akcji i wirtuozerskich gonitw między aperitifem (wstrząśniętym, nie mieszanym) , a przystawką, i o to chodzi , kino akcji, czyż nie ?
Naprawdę dobrze się bawiłam.

piątek, 7 listopada 2008

z satysfakcji zbroja


Pisałam onegdaj, jak bardzo juz nie mogę z nimi pracować.
Jednak darzy się czasem taki czas, gdy dystans maleje, podpieram się umiejętnościami, cierpliwość zakładam jak zbroję, doświadczenie rzucam sobie jak koło ratunkowe i nagle trudności w komunikacji rozchodzą się jak kręgi na wodzie, zostawiając gładką taflę porozumienia i współpracy.

Wnętrze ostatnio projektowane zaczyna układać się już w głowie, kolejne długie rozmowy sprawiają, ze zaczynam w nim mieszkać, chodzić, siadać, chwytam za klamki nieistniejących drzwi, kładę się na wielu łóżkach, zapalam nad głową cudze lampy, sprawdzam prysznic , zaglądam do szaf.
I choć nigdy tego nie robiłam - gram w mojej głowie w grę komputerową : zaludniam dom nowymi bytami, nadaję formom im kształty , faktury, cechy imiona, kolory.
Ostatnio klient powiedział mi : `Wie pani, jak w projektowaniu domu jest jakikolwiek konflikt, to już jest źle. Tak nie może być. Z tego trzeba mieć frajdę.`
On miał rację. Trzeba mieć z tego frajdę.
I ja ją mam. Mimo całego tego zmęczenia,wstawania o świcie, natłoku myśli i telefonów, bólu głowy i tyłka na naradach - nadal ją mam.

źródło fotki : archiwum allcon

wtorek, 4 listopada 2008

strzeż się tych miejsc


Mieszkam w strasznej dzielnicy.
A może należałoby powiedzieć: n a strasznej dzielni.
Na dzielni mieszka się tak, jak się chodzi n a stołówkę.
Albo n a rajstopach się wychodzi.
Albo n a szlafroku tylko.


(...)Tu nie wolno głośno śmiać się, i za dobre mieć ubranie .
Strzeż się.

Tutaj ludzie złych profesji mają swoje oceany

śmierć im podpowiada przyszłość,
i co noc co noc z nich drwi.(..)" Lech Janerka

Wracałam dziś do domu wieczorem, po wyboistej, szutrowej drodze, która jak zużyta, zmęczona cienkościenna żyła na przedramieniu narkomana łączy swoją plugawą obecnością kawałek ulicy z kawałkiem naszego Nowego Osiedla.
Ta droga nigdy nie będzie zrobiona: od trzech długich lat asfalt kończy się nagle, aby po dwustu wyboistych metrach - znów zmienić się w drogę Osiedla.
To Ziemia Niczyja na bezładnym archipelagu bloków, bloczków, balkonów, sklepików z piwem, przepełnionych śmietników i chaszczy.
Ziemię Niczyją otaczają biedadomki, z gołębiami hodowanymi na zapadniętych, pokrytych papą dachach, kradzionymi rowerami na klepiskach podwórek i krzywicznymi dziećmi w wełnianych czapkach o każdej porze roku.
W gęstwinie krzaków i rozpasanych chwastów mieszkają zużyte pralki i pęknięte sedesy, papierowe kartony, butelki i telewizory. Tu nikt nie segreguje odpadów, wyliniały trawnik z krzywą huśtawką i zasikaną przez koty piaskownicą jest naszym małym disnejlendem.
W czasie Mundialu na kilkudziesięciu okolicznych balkonach łopoczą biało-czerwone flagi: tu każdy honorowy obywatel jest patriotycznym kibicem Kubicy i Małysza, choć jedynym jego sportem jest runda w wadze lekkiej ze swoją żoną, rzut w dal swoim dzieckiem, lub wysiłek zmiany kanałów z Eurosport na POLSAT.
Na betonowych wzmocnieniach skarpy wokól Osiedla wypisane są stygmaty biedy i nieudanego życia : Arka Pany, CHWDP, kurwa, głowy ludzi- psów w cierniowych koronach i klubowych koszulkach w pasy. Pokraczne pseudografitti - jak grzyb na murze, jak pleśn, jak brud, jak ohyda, jak beznadziejna egzystencja, wymiociny bezmyślności.

Wracałam dziś wieczorem do domu , tą moją Ziemią Niczyją. Na betonowych płytach, wprost pod kołami samochodu leżał człowiek. Nieprzytomnie pijany. Wokół tłum gapiów, ktos dzwonił po karetkę, ktoś się przyglądał na spacerze z psem.
W zeszłym tygodniu MC* zrobił zdjęcia spalonego samochodu na pobliskim parkingu. W zwęglonych szczątkach bagażnika tkwił silnik od audi. Do dziś spalony wrak tam stoi , tuż przy całodobowym monopolowym- nie ma nikogo, kto c h c i a ł b y go zabrać, choć pewnie znalazłby się ktoś, kto m ó g ł b y to zrobić.
Komu by na tym zależało. Dla kogo miałoby to jakiekolwiek znaczenie.
Strzeż się tych miejsc.
Wracam do domu, po dniu przepełnionym pracą.
Parkuję auto,wjeżdżam windą na szóste piętro, z którego widać czterdzieści trzy identyczne bloki.
Zamykam drzwi, zdejmuję buty, odkładam klucze, myję ręce, karmię koty, szykuję kolację, rozmawiam z Najmilszymi, odpoczywam.
Włączam laptopa i zaczynam :
`Mieszkam w strasznej dzielnicy..`

niedziela, 2 listopada 2008

marność, czyli 0.75 l



Jestem mniej warta niż butelka wina.
Cóż z tego, że miało dojrzewać, że cenne, niezwykłe, wyjątkowe ?
Zerosiedemdziesiątpięć litra czerwonego płynu, z zerwanych gdzieś daleko krzaczków, które pewnie już nie kwitną i nie owocują. Czerwony, mętny płyn wlany do szklanego naczynia i zamknięty na kilka lat.
A ja ?
Mam ręce stopy, i całą tę resztę, jak pisała Poświatowska.
Mam myśli, uczucia, wspomnienia.
Przeszłam kilometrów setki, przejechałam prawie milion, wciągnęłam w płuca tysiące metrów sześciennych tlenu, oddałam, tyleż samo dwutlenku węgla.
Przez moją głowę przebiegły tryliony myśli.
Odkąd posiadłam umiejętność pisania - zapisałam tomy papieru literkami,
Odkąd literki złożyłam w słowa - przeczytałam biblioteki.
Z moich oczu wypłynęły kaskady łez.
Śmiałam się tak często i tak serdecznie, że nie mogę tego zliczyć.
Podjęłam miliony decyzji złych, i drugie tyle właściwych.
Poznałam ludzi - pokochałam wielu, znienawidziłam innych, niektórzy pozostali mi obojętni.
Żyłam i żyję życiem zgoła odmiennym niż zerosiedemdziesiątpięć litra czerwonego płynu, zamkniętego w ciemnej butelce.
Dziś, po szesnastu latach, słyszę :
`Jak mogłaś wypic moje wino !? Wstyd mi za ciebie !`
A mnie za ciebie, mnie za ciebie.


[ Pochwała złego o sobie mniemania]

Wisława Szymborska

Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia
Skrupuły obce są czarnej panterze.
Nie wątpią o słuszności czynów swych piranie.
Grzechotnik aprobuje siebie bez zastrzeżeń.
Samokrytyczny szakal nie istnieje,
szarańcza, aligator, trychnina i giez
żyją, jak żyją i rade są z tego.
Sto kilogramów waży serce orki,
ale pod innym względem lekkie jest.
Nic bardziej zwierzęcego,
niż czyste sumienie
na trzeciej planecie Słońca.

sobota, 1 listopada 2008

lista nieobecności


M. jeździła ze mną na rowerze do lasu. I robiła mi najwspanialsze urodziny.
W. nauczył mnie tabliczki mnożenia, na spacerach brzegiem morza w Sopocie : nie mogłam nadążyć za jego wielkimi krokami, i sapiąc powtarzałam 7 x 7 jest 49, 8 x 6 jest..
T.była najcudowniejszą, najmądrzejszą,najtaktowniejszą przyjaciółką, cóż z tego, że o 40 lat starszą?
E. nauczyła mnie odróżniać dobre od złego, i odganiała moje strachy nocną porą
L była elegancka i piękna,
B. sama robiła krówki i zawsze nas zapraszała
K ., J., F...
Lista nieobecności, którą dobrze przejrzeć choć raz w roku.
Bez tych nieobecnych pewnie inna byłaby dziś nasza tu obecność.

***************************

piękny zawód


Przepraszam, czy jest pani jest może córką Pani Profesor U. ?
Tak pomyślałem, bo taka pani podobna, jakby czas się zatrzymał.
Co roku tu do Niej przychodzę, wspominam, zapalam lampkę - mówi próbując utrzymać zapałkę i zapalić znicz jedną ręką. Jest kaleką, nie próbuję mu pomóc, bo wygląda , ze sam sobie radzi, nie chce mu przerywać wspomnień.
- Pani profesor uratowała życie mojej córce, jak ta nawet roczku nie miała, kłębuszkowe zapalenie nerek, córka teraz ma 35 lat, i uwierzy pani ? Od tego czasu nigdy już na nerki nie zachorowała. Byłem we Włocławku, nie dawali córce szans, i powiedzieli mi wtedy : Jedź do Gdańska, tam jest taka jedna pani profesor, ona dziecko uratuje. I uratowała.
I wie pani co ?
Lekarze żyją w tych, którym pomogli, których wyleczyli.
Właśnie dlatego to jest taki piękny zawód.
źródło fotki : www.trojmiasto.pl