czwartek, 24 kwietnia 2008

`liście z drzew spadają masłem na dół`

`... czyli nie_wiedźmowo mi`

Gdy głupota z biedą już mnie miały
... udało się zbiec.
I tak odeszli - moi wrogowie.

Wyrzuciłam z szafy kolejne trupy. Ale miałam stracha.
Rozstanie z Wiedźmą przywiodło mi na myśl inne słowa :

(...) natchnienie nie jest wyłącznym przywilejem poetów czy artystów w ogólności. Jest, była, będzie zawsze pewna grupa ludzi, których natchnienie nawiedza. To ci wszyscy, którzy świadomie wybierają sobie pracę i wykonują ją z zamiłowaniem i wyobraźnią. Bywają tacy lekarze, bywają tacy pedagodzy, bywają tacy ogrodnicy i jeszcze setka innych zawodów. Ich praca może być bezustanną przygodą, jeśli tylko potrafią w niej dostrzec coraz to nowe wyzwania. Pomimo trudów i porażek, ich ciekawość nie stygnie. Z każdego rozwiązanego zagadnienia wyfruwa im rój nowych pytań.
Natchnienie, czymkolwiek ono jest, rodzi się z bezustannego "nie wiem".(...)

Wisława Szymborska, Odczyt Noblowski
Sztokholm , 1996

Jak więc mogłabym pracować dla kogoś, kto odbiera mi przyjemność bezustannego `NIE WIEM`, kto zabiera mi z głowy rój nowych pytań, przez kogo nie twardnieje mi twórczo tętno, a jeśli - to ze strachu, czy bezsilnej urazy ..?

-------------------------------------------------------------------------------

A Mistrzowi_Świata_w_Radości - mówię: d z i ę k u j ę ...
I ruszam dalej..

środa, 23 kwietnia 2008

_hit the road, Jack_

36 godzin - 1400 km.
daje radę. Ledwo ledwo..
a potem nie do życia jezdem po jeździe
Pod powiekami jednak pulsują mi historie z trasy, moja opowieść drogi przez Polske - soczyście_zielono_wiosenna TAM;
jeszcze_zimowa_przed_wiosenna TU.

TAM wiosna zakrywa niewinnością, zielonym płaszczem huty i kopalnie Śląska.
TU zima bezlitośnie obnaża ledwie rozpoczętą autostradę A1 na trasie gdańsk_tczew..

Świecie nocą świeci
tych Tych nie da się ominąć..

Historii kilka mam w głowie .. niech więc czekają na chwilę oddechu.
Mojego. Krótkiego czasem. Oddechu.
zaraz wracam : padamnaryjek.pl

niedziela, 20 kwietnia 2008

_ She`s a Lady _


CHARAKTERY.
Odcinek I : WIEDŹMA.
tytuł roboczy : Lady nr 36
Na pierwszy rzut oka i słowa - Wiedźma była Kobietą. Mówiła jak kobieta, wyglądała jak kobieta i myślała jak kobieta. Miała głowę, nogi, ręce, włosy, oczy, biust i kształtny tyłek.
Jednak – nie dajmy się zwieść pozorom – ta Kobieta była Wiedźmą.
Wiedźma chciała być Piękna.
Dzięki pomocnej lekturze kolorowych pism dobrze wiemy , że Piękno na tej Planecie – to przede wszystkim p i ę k n e  c i a ł o. Cale dnie upływały więc Wiedźmie na zdobywaniu tego deficytowego towaru.
Każdy swój wiedźmowy dzień zaczynała już o świcie treningiem. Niestraszna jej była pogoda czy wczesna pora - straszna jej była Starość i Otyłość. Deszcz czy słońce, słota czy mróz , mgła czy gradobicie - każdego dnia wybiegała Wiedźma po Młodość,Piękno i Sprawność. Biegnąc w kosztownych sportowych butach pustymi o świcie ulicami, goniła to, czego nigdy nie mogła dogonić - goniła Czas . Ten zaś nieubłaganie odmierzał jej dni na jednym z wiecznych zegarów..
Po porannym treningu, starannych ablucjach i kilku ujędrniających maseczkach – Wiedźma miała nareszcie czas na to, co dawało jej najwięcej satysfakcji – na dręczenie innych. Innych .. kobiet. Była pracowita, inteligentna i konsekwentna. Nie przebierała w środkach wobec mieszkanek swojej planety, ale też i sama nie dawała sobie taryfy ulgowej.
Ponieważ Wiedźma miała swoje niezłomne zasady, zasada dręczenia była również opracowana : dręczyła kobiety młodsze, ładniejsze, weselsze i kochane. Dręczyła kobiety w rozmiarze 36. Z kobietami w rozmiarze powyżej 38 – z zasady nie rozmawiała. Wystarczyło, że nimi pogardza.
Jej starannie wydepilowane i przyciemnione brwi nieustannie unosiły się w gniewnym grymasie. Napięta kosztownymi i bolesnymi zabiegami skóra wokół oczu potrafiła się nawet ( oh, oh, w sposób niekontrolowany !) czasem zmarszczyć, gdy Wiedźma zauważała u innych kobiet Miłość, Serdeczność, Współczucie i Litość. Jednak jej ciemne oczy przykrywało na dobre bielmo zła dopiero, gdy na orbitę jej uporządkowanego świata zaglądała straszliwa, nieokiełznana plaga. A imię tej plagi brzmiało ( aż strach powiedzieć ! ) : n i e p r o f e s j o n a l i z m…
Wiedźma zauważała od razu wszystko, co niedoskonałe lub – o zgrozo ! – nieprofesjonalne. Za brak profesjonalizmu Wiedźma karała straszliwie. Każde słowo wydobywało się z jej ust kamieniem , a była to – uwierzcie mi - prawdziwa lawina głazów..
Nietwarzowa fryzura, zbędne
kilogramy, nierówno przycięte paznokcie, źle dobrana szminka lub jaskrawa ( ojej - n i e - e -l e -g a n - c k a ! ) bluzka stawała się od razu powodem ekskomuniki, fatwy, i zimnego triumfu... One out.
Z biegiem czasu okazało się, że Planetę zamieszkiwały jednak tłumy Nieprofesjonalistek, które na domiar złego – miały swoich Nieprofesjonalnych, zakochanych w nich Wielbicieli.
Wiedźma stawała się więc coraz bardziej samotna.
Wielbiciele, Kochankowie, Partnerzy Nieprofesjonalistek i same zainteresowane – coraz mniej chętnie wracali do Wiedźmy. Któż bowiem chciałby dać się kamienować z powodu źle nałożonego pudru lub nieopatrznie wyrażonej opinii o pogodzie ?
Samotna biegała więc Wiedźma przez puste o świcie ulice Miasta, napinała wysportowane w długich
treningach mięśnie na
kolejnych golfowych polach, na oficjalnych bankietach u Włodarzy Planety coraz częściej zostawała sama z kieliszkiem ( a fuj, k a -l o- r y c z- n e go !! ) drinka w wypielęgnowanej dłoni . Kolejni designerzy z trzaskiem zamykali jej przed nosem katalogi kosztownych tapet, modni fryzjerzy chowali nożyczki, a nieliczni kochankowie pospiesznie opuszczali wiedźmowe apartamenty , zabierając ze sobą tajemny wstyd i upokorzenia..
Na brzegu Morza w Mieście
zbudowano pewnego roku Dwie Wieże – imponujące, strzeliste budynki, pomnik Narcyzmu, Samotności i wszelakich Dziwactw. Tam znalazła wreszcie Wiedźma swoje miejsce na ziemi. Wolna od innych Nieprofesjonalnych Mieszkanek Planety, samotna i niepowtarzalna , z wysokości swojego podniebnego pietra patrzyła Wiedźma z góry na Tę odrażającą Planetę .
Tę Planetę pełną ( na szczęście ! ) - potknięć, błędów, amatorszczyzny , zmarszczek, fałdek tłuszczu, siwych włosów, cellulitu, cholesterolu i .. niezaprzeczalnego, nieodmiennego, wspaniałego P I ę K N A.

sobota, 19 kwietnia 2008

.. kanadyjsko ze skrzyni ..


Dzis na nieważnym filmie widziałam pingwiny w zoo. Kanadyjskie moje wspomnienia ze skrzyni więc wyciągam..

The Broken Islands Group,
VANCOUVER. 23.08.07

Wreszcie - wybieramy się na Broken Islands Group, na ocean ! Jestem strasznie podekscytowana, w myślach widzę już białe plaże, szare morze, czuje pod sobą pluskanie kajaka. Tyle o tym myślałam i proszę - oto jest ! Droga nad Ocean, jak wszystko tutaj – namacalnie, fizycznie wręcz długa, rozwlekła, nieogarniona, fascynująca. Zupełnie inaczej niż w Europie, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, tu można całe dnie, tygodnie, miesiące pewnie jechać, jechać, coraz dalej i dalej, zmieniając tylko środki lokomocji i co pewien czas wyjmując karte kredytową z kieszeni .. Obiecuję sobie że natychmiast po powrocie przeczytam znów Kerouaca, i od razu zapominam o tej obietnicy.. Zamiast tego - marzę o kajakach na oceanie. Zaczynamy promem z Vancouver. Płyniemy na Vancouver Island, wyspę, która na długość jest prawie taka jak Polska, pusta zaś zdecydowanie bardziej i zamieszkana przez rybaków, częściowo przez Indian, podstarzałe Dzieci-Kwiaty oraz zamożnych emerytów, którym już niespieszno nigdzie.Na promie tłum ludzi.. Widzę wśród nich twarze dawnych hipisów, zaniedbane kobiety w długich spódnicach, o siwych, rozpuszczonych włosach, żylastych mężczyzn ze sznurkami koralików wokół nadgarstków, z nimi małe dzieci, wychowywane bezstresowo przez rodziców, którzy, tak na oko mogliby być ich dziadkami.Efekt hipokryzji zamożnych właścicieli działek w Vancouver, którzy wybrali wolność ? Idea, która nie stała się ciałem, ale już za późno, by ją porzucić? Nie wiem, nie wiem, może tylko tak mi się wydaje ? Nagle myślę o „Pastwiskach Niebieskich” Steinbecka i łapię od razu właściwą perspektywę. Koniec scenariuszy. Stop.
Po dopłynięciu do wyspy – dalej znów w drogę, samochodem, do Port Alberni , gdzie nasz pierwszy nocleg. Po drodze fantastyczne , puste krajobrazy, lasy, lasy i lasy, Na szosę jak koraliki różańca nanizane z rzadka małe miasteczka, z jedna ulicą, bez rynku i kościoła, z tandetnym centrum handlowym. Nie chcę rozmawiać, nie chcę myśleć, nie chcę jeść – chcę chłonąć tę drogę, bo już nigdy pewnie tu nie wrócę, chcę pod powiekami zachować krajobrazy mijane, nowość, inność, świeżość tego, co doświadczam.
Nasz hotel w Port Alberni przypomina scenografię z amerykańskich filmów klasy B, z lat 70tych : duszne pokoje, długie zakurzone korytarze, zamknięte okna i szum klimatyzacji. O świcie śniadanie serwujemy sobie sami w pustawej o tej porze sali wraz z kilkoma kierowcami wielkich ciężarówek, którzy jadają w czapkach, sypiąc sobie do lurowatej kawy po sześć łyżeczek cukru. Płatki smakują wstrętnie. Nad morzem wstaje blady, pochmurny dzień. W drogę. W porcie czeka na nas już niewielki, stary stateczek Lady Rose, który zabierze nas w górę fiordu. Pogoda okropna, cały czas siąpi wciskająca się za kołnierz mżawka, nasze rzeczy w brezentowych workach mokną na betonowym nabrzeżu. Za chwilę ładujemy worki w białe, plastikowe kontenery, i mały dźwig przenosi je na Lady Rose. W powietrzu pachnie solą, krzyczą mewy, jest chłodno jak na tę porę roku, boimy się o załamanie pogody na kajakach. Dzieciaki marudzą, przerażone perspektywą deszczu na wodzie, niewyspane po nocy w hotelu i wczesnej pobudce, najwyraźniej jeszcze niegotowe na przygodę. Nie ma odwrotu. Odbijamy od brzegu.
Staruszka Lady Rose zabiera oprócz nas jeszcze ok. 20 osób - takich jak my amatorów moknięcia od dołu i od góry na wodzie.. Przed nami ponad czterogodzinna podróż… Ze względu na pogodę większość czasu spędzamy pod pokładem, w małej kantynie, zamawiamy `Bacon `n Eggs`, grzanki, kawę, jakieś ciastka. Znużona kołysaniem i monotonią podróży układam na stoliku głowę na ramionach, próbuję zasnąć.. Naciągam daszek czapki na oczy, trochę mi niedobrze, nie mogę nawet czytać. Miarowe, jednostajne drgania silnika zsuwają mi głowę ze stołu, zaczynam od nowa.. Uff, nie lubię kołysania, ale próbuję być dzielna i nie mówię o tym głośno.. Lepiej pospać - kawa ma mdły smak, grzanki chyba z milion kalorii, to dobrze- przyda się na Wyspach. Kiedy znów się wykąpię ?
Lady Rose toczy się wolno wzdłuż fiordu, który wcina się w Wyspę długim klinem, za parę godzin będziemy na Oceanie. Wokół stoją posępne zbocza, dziś spowite mgłą, czarne w deszczu korony cedrów, sosen. Jest pusto.. Wzdłuż lądu flisacy spławiają drzewo – płyną po wodzie długie , grube pnie, sczepione w większe grupy, mokre drzewo połyskuje pomarańczowo na stalowym morzu. Jakie fascynujące obrazy , żywy kolor mokrego drzewa w monotonii krajobrazu.. Kanada pachnie żywicą. Po spławianych pniach chodzą flisacy, poprawiają to, co się odczepi, wyławiają zgubione belki.. W. opowiada , że jest w Kanadzie cała grupa ludzi, która tak zarabia na życie : podążają w ślad za spławianym transportem i wychwytują te pnie, które odczepiły się od stada, potem odsprzedają, co wyłowili – kilka takich strzałów i można przeżyć kilka miesięcy – mokry i ciężki sposób na życie.
Wreszcie, gdy fiord się kończy, przybijamy do grupy niewielkich wysp, rozrzuconych po oceanie na powierzchni około 10 hektarów – Broken Islands Group. Cały ten teren jest Parkiem Narodowym i oczywiście – rezerwatem przyrody. Pogoda, do tej pory straszna, nagle jakby specjalnie dla nas postanawia się zmienić – wychodzi słońce ! Nasze mokre worki parują w pierwszych promieniach, zdejmujemy czapki, prostujemy się, z ulga patrzymy na siebie – możemy zaczynać !
Na miejscu, na przystani Parku Narodowego czekają już na nas wynajęte kajaki – trzy dwójki i jedna jedynka. Kajaki oceaniczne są znacznie większe niż te, do których byłam przyzwyczajona w Polsce, na rzekach, bardziej może delikatne, bo plastikowe, szklaki, ale również bardziej chyba stabilne. Pracownicy Parku – twarde, wysportowane dziewczyny i zarośnięci, przystojni chłopcy szkolą nas z abecadła życia na wyspach. Po chwili wiemy już jak chować na noc jedzenie przed zwierzętami, jak dbać o czystość, jak korzystać z ekologicznych latryn, i jak sprawić by woda nie zamieszkała w naszym kajaku. Wkrótce mała łódź desantowa zabiera nas i kajaki na jedną z wysp – miejsce naszego pierwszego biwaku. Dotarcie tutaj z cywilizacji zabrało nam 1,5 dnia .
Znamienne na Broken Islands jest to, ze masz tam tylko i wyłącznie to, co ze sobą zabierzesz ., bez względu na pogodę - woda, jedzenie, ciuchy, namioty, komplet. Z kolei wiadomo, że zabranie ZBYT WIELU rzeczy jest niemożliwe, bo gdzie to wszystko schować w kajaku ? Pierwszy biwak na szczęście pokazuje jednak, że zabraliśmy tylko to, co potrzebne, i ani grama więcej. Nawet racjonowane przez M. porcje czekolady i słodkiej wody wyliczone są perfekcyjnie, co do dnia i wieczoru.. Siła doświadczenia organizatora, czapki z głów, ladies `n gents !
W nocy temperatura bardzo spada, wkładam na siebie wszystko co zabrałam, owijam szczelnie śpiworem i próbuję zasnąć, wsłuchana w odgłosy nocy. Nocą wyspa żyje, biegają zwierzęta, skrobią myszy, morze jednostajnie uderza o skały, fala wieczornego przypływu podmywa nasze kajaki, na szczęście przywiązane. O świcie nad namiotami szaleją kruki, wstrętne, cmentarne ptaszyska, drą się wniebogłosy już od pierwszych promieni brzasku. Przywodzą mi na myśl powieści z czasów Elżbiety I, czarne, ohydne, kuzynki hien, atakujące więźniów Tower, hałaśliwi i wierni towarzysze licznych stosów i szubienic.
Pierwszego dnia na wyspach płyniemy do miejsca , gdzie żyją lwy morskie. Niesamowite, ogromne zwierzęta, wygrzewają swoje brunatno - złociste cielska na skałach, na widok kajakarzy wydają głośne krzyki przypominają ryki lwa. Na wyspach mieszka ich ok. 200 , nie są niebezpieczne, można podpłynąć do nich naprawdę blisko, ale zdenerwowane skaczą do wody i robią strasznie dużo hałasu. W powietrzu czuć zapach ryby i sopockiej plaży z dzieciństwa.
Wieczorem łowimy na spokojnym już morzu ryby na kolację – tłuste dorsze i łososie. Kiedy zarzuca się wędkę obok kajaka, w odległości 2-3 metrów pojawiają się główki fok. Cwaniary czekają, aż może i dla nich złowimy jakąś rybę, i nie będą musiały się już tak męczyć z kolacją.. Na powierzchni gładkiego morza nagle sterczy okrągła, wąsata głowa, w srebrno – czarne łaty, patrzą na nas duże oczy jak dwa czarne guziki - ten widok znów zapiera mi dech w piersiach. Musze się po cichu uszczypnąć, piecze mnie pod powiekami – czy naprawdę łowię łososie na środku oceanu, a wokół przyglądają mi się foki ? A może obudzę się zaraz i okaże się, ze śniło mi się oliwskie zoo ?
W powietrzu jest zupełnie cicho, nawet ptaki mieszkające na Wyspach zamilkły, spokojna godzina zmierzchu, pora spać.
Następnego ranka mijamy wyspę gdzie wygrzewają się całe rodziny fok – mokre, srebrne, wąsate cielska na skałach, spokojnie patrzące na człowieka. Stare z młodymi, leniwe, powolne, czasami pluskają w wodę, niedaleko przepływającego cicho kajaka.. Po lunchu przepływamy przez miejsca gdzie często, w niewielkiej cieśninie mieszkają wieloryby. Wydają śmieszne, śpiewne odgłosy i walą charakterystycznie ogonem w wodę. Ja nie mam tyle szczęścia, nie widzę ich, ale niektórzy z nas tak – czarny, podłużny cień, bryzgi wody z głowy i ogon jak dziecięcych kreskówek. Są też orki –niewielkie, mniejsze od delfinów, czarno białe kształty pod powierzchnią wody - duchy morza. W powietrzu nad wyspami kołują orły: piękne, duże, czekoladowo-brązowe ptaki z białą głową, krzyczą zdenerwowane kiedy widzą człowieka.Ciągle czuję się jak we śnie, układam w głowie zdania, szkicuję obrazy, utrwalam kadry. Kiedy to wszystko zapomnę, a raczej – jak zapamiętam ?
Pogoda zdecydowanie psuje się ostatniej nocy. Poranek wstaje mokry, strugi wody z nieba gonią nas czym prędzej przez ostatni odcinek trasy – do przystani Parku , aby oddać kajaki i czekać cierpliwie na „Lady Rose”, która ma zabrać nas z powrotem do portu.. Słone potoki wlewają się za rękaw, z każdym uniesieniem wiosła, mokre fartuchy oblepiają nogi, dzieciaki nie w humorach, kłócą się zajadle, kto ma zanieść worek do kajaka, kto zabrał wiosło, kto pierwszy, kto gorszy, kto dostanie mniej mokry ręcznik .. Dzień czwarty się nam wypełnił.. Pora wracać.
W drodze powrotnej myślę o tym, że na szczęście żaden developer nie zbuduje tam hotelu, to przynosi mi ulgę. Matko Europo, Stary Świecie – sam skazałeś się na to, co teraz masz. Za co więc tak cię kocham ..?

piątek, 18 kwietnia 2008

Mad About You

And from the dark secluded valleys,
I heard the ancient songs of sadness,
But every step I thought of you
Every footstep only you -
And every star a grain of sand.
The leavings of a dried up ocean,
Tell me, how much longer? How much longer?
STING

czwartek, 17 kwietnia 2008

szklana ( - y ) Bartek Pogoda


Wierzę w to, że wszystko,czego doświadczyło się niespodziewanie i nieoczekiwanie, daje nam w życiu najwięcej. Wierzę w małe i duże cuda. Choć trudno czasem z nimi żyć, jednak bez nich żyć jeszcze trudniej.

Pogoda dziś mnie dopada z bólem głowy i kwietniowym ( ?) ziąbem. Ale to tylko pogoda. Na szczęście.
Dni nabrały jasności, choć jeszcze nie nabrały ciepła, nie nasyciły się kolorami - widocznie przyjdzie nam jeszcze na to poczekać.. Ano, poczekamy.
W szary dzień kawa za kawą, mokną mi w głowie pomysły i szumi w niej komputer. Nawet telefony zamilkły, jakby w tych strugach deszczu już nikt nie mógł zdobyć się na wysiłek banalnej rozmowy. Spać, kawa, czekolada, spać, kawa, spać.. Poproszę o maj, zamiast kwietnia.

Piszesz mi w liście, że kiedy pada, kiedy nasturcje na deszczu mokną,
siadasz przy stole, wyjmujesz farby, i kolorowe otwierasz okno.
Otwieraj je więc, jak najszerzej..

wtorek, 15 kwietnia 2008

słów w(t)orek

Przywołuję w pamięci dobre obrazy : drzewa w zielonych mgiełkach na niedzielnej trasie z wa., kolor ścian w pięknym domu w Toruniu, białe stokrotki na ciemnym blacie biurka, futro kota , prostokąt mgły w moim oknie przed świtem, uśmiech brązowych oczu…

Czytam i piszę różne słowa, wędrują posłusznie do skrzyni. Litera za literą, sylaba za sylabą, wiersz za wierszem, zdanie za zdaniem. I chyba nie mam dziś tych specjalnych Okularów, do rozumienia tego, co trzeba. Do oddzielania ziarna od plew. Czerni od bieli. Ważnego od błahego.

Błogosławieni, którzy potrafią odróżnić kretowinę od góry, albowiem oni zobaczą świat we właściwych proporcjach..

Torebka : trzy komplety kluczy, pięć szminek, jeden błyszczyk, wizytownik, kilka szkiców na serwetkach, pióro i kolekcja cienkopisów, nieodebrany kwit z pralni, zaległe awizo i ośmiometrowa stalowa miara, ciężka jak diabli, co nieodmiennie nadrywa wszystkie rączki.. Wszystko – tylko nie moje Mądre Okulary..

Przywołuję na ratunek oceany cierpliwości, tłumaczę, planuję, prostuję, sprawdzam, decyduję, poprawiam, wyjaśniam.
Echa słow w pustej głowie.
Lekcje z ufności. Nauczanie pokory.Proste recepty.

środa, 9 kwietnia 2008

dni, których jeszcze nie znamy


gdynia _sopot_ obrót_sopot_obrót_gdańsk_
A w cieniu dzwonów Bazyliki kilka słow nieważnych.


Oranges and lemons", say the bells of St. Clement's
"
You owe me three farthings", say the bells of St. Martin's

"When will you pay me?" say the bells of Old Bailey

"When I grow rich", say the bells of Shoreditch

"When will that be?" say the bells of Stepney..


Głęboki wdech i.. deszcz_myje_tramwaje
korki_gdańsk_obrót_ straszyn_gdynia_straszyn_sopot_
obrót_za_obrotem_
Dwa proste slowa: kocham_cie
I zamyślona zostaję na środku skrzyzowania.

Kamienna Góra nocą w śniegu wiosennym. Kwiecień_plecień.

wnioski wyciągają się same jak kluczyk ze stacyjki.
a_men.

...kaczki za wodą...

We wstecznym lusterku czerwona twarz kierowcy srebrnego Passata ; zmiął w ustach jakieś przekleństwo, kiedy po kilku próbach nie udało mu się wcisnąć na lewy pas. Wrzuciła migacz i puściła go przodem; miała na dziś dość tych wyścigów. W samochodzie było za ciepło, na podłodze po stronie pasażera poniewierały się resztki wczorajszego lunchu, szminka, puderniczka, sobotnia Wyborcza, kilka płyt.. Rozluźniła szalik, skręciła ogrzewanie, było jej niedobrze.

Zabiegi na szosie przypomniały jej dziecięcą zabawę z przedszkola.. Jest więcej dzieci niż krzeseł, gra muzyka, malcy chodzą wkoło .. Kiedy melodia się zatrzyma, wszyscy starają się usiąść na wolnych krzesłach.. jedno z dzieci zawsze odpada, krzeseł jest mniej niż uczestników. Przed oczami stanęły jej te wszystkie bale, papierowe kotyliony, spódniczki z krempliny, grube rajstopki, korony z karbowanej bibułki, słodki smak lemoniady, wysokie szklanki z cukrowym brzeżkiem, które przygotowywała dla gości mama. Mama.. Elegancka, cudowna, arystokratycznie piękna, mistrzyni przyjęć, maitre `di każdej sali, Królowa Śniegu..

Jak się nazywała ta zabawa ? Jak to było.. ? Nie znosiłam tego – przepychanki, wyścigi, kto pierwszy, kto silniejszy, kto dorwie to krzesło, kto wygra kolejną rundę ?.. Zupełnie jak tutaj, wyścigi między światłami .. Obrzydlistwo. Może i lepiej , że teraz na kinderbalach dzieciaki w wirtualnych strzelankach Counter-Strike zabierają sobie kolejne życia .? Dietetycznego chleba i elektronicznych igrzysk daj nam Panie.. Albo dietetycznej Coli..

W przedpołudniowym słońcu jezioro wyglądało jak zimna lawa srebra, zamknięta w prostokącie passepartout : brzeg – las - brzeg .. Chłodna szarość, kilka domów, , miejsce na mapie, kalka ze szkolnego atlasu. Nieruchoma prawie tafla wody wydawała się być namacalnie wręcz lodowata, mała grupka kaczek kołysała się na falach.. Było wreszcie cicho, pusto. Wokół zrobiło sie tak dużo powietrza..

Po co ciągle to sobie robię ? Wszystkie te złe myśli z dziś już mi uleciały, takie niepotrzebne, nieważne, chętnie bym je cofnęła, lub zapakowała ciasno i wrzuciła do zimnej wody..

Zaparkowała samochód na poboczu i zeszła do jeziora. W powietrzu czuć było dym z pobliskiego obejścia. Szczekał pies. Lodowatymi dłońmi wyszukała pierwszy płaski kamień , szary i brudny od piasku.

Pierwszy kamień miękko plusnął w lodowatą wodę, kręgi rozchodziły się powoli.. na gładkiej tafli jedna zmarszczka goniła następną.. Zimne kamienie śmigały w powietrzu - czwarty, szósty, siódmy.. Z każdym kolejnym przychodził spokój.
W kieszeni zapiszczała komórka. Pora wracać. Czekał na nią.

[Studzienice, 03.04.08.]

miron_mi

Polka z sobą

nie obda się wszystkich sobą

co chcą
co ja chcę?
ob się
nie dać się!

obsobą

Miron Białoszewski

--------------------------------------------------------------------------


Każdego dnia stawiam siedmiomilowe kroki , krotne_krotne_..
Nie obda się Wszystkich sobą - wystarczy Ktosia.

czwartek, 3 kwietnia 2008

szybko w szybkę


.. Mieszkającemu_Wśród_Zegarów mówię dziś tak :
" (... )Jest czymś niezrozumiałym
Mechanizmu ciągły pośpiech ...

Ten zegar jest całkiem bezduszny
Nie ma litości nie wie co to jest ból .

Gdy wszystko z rąk się wymyka
By z zegarem biec co tchu (...) "
-----------------------------------------------
Dziś biegłam i biegłam, połykałam setkę kolejną (, eee - nie, nie wódki, niestety .. ! ) .. kilometrów. Sa dni, kiedy robię wszystko tak szybko ; szybko myślę, szybko połykam, szybko tchu nabieram, szybko odmawiam_dziękuję_proszę_i_przepraszam.. Szybko telefony olewam, szybko czuję, szybko benzynę spalam , szybko mówię, szybko oczko swe przecudnej urody maluję,
szybko szybkę szybką rączką przecieram ..
Myślę wtedy - ile rzeczy po drodze zgubiłam, nad iloma się NIE pochyliłam przez `mechanizmu ciągły pospiech`..?
A może lepiej - `cała wstecz `..?
Uda mi_sie. Uda kotki.
dobranoc.

http://pl.youtube.com/watch?v=CouyzhV5eoY

środa, 2 kwietnia 2008

reporterka

Co decyduje o tym, że reportaż staje się literaturą ?
Słowo, tylko słowo.Nie, nie tylko.. (...) kiedy reportaż ma być czymś ważnym, to trzeba go przepuścić przez siebie, jak przez tunel. Nie ma innej drogi, wokół tego tunelu nie ma objazdu. I myślę, że o tym, czy reportaż ma stać się czymś ważnym, decyduje to właśnie: ile się doda samego siebie do zewnętrznego, cudzego świata.
s.51

Nie można pisać o osobach zaprzyjaźnionych ?

Można, ale ja tego nie robię. Byłoby to oddawaniem mojej prywatności.Ci "moi" staliby sie publiczni.
s.97
"Reporterka . Rozmowy z Hanną Krall" Jacek Antczak

...los równoległy...

Mijam skwer w Centrum. Pierwsze_nareszcie takty ciepła, zachmurzone niebo, kilka krzewów kwitnących na żółto w stanie bezlistnym. Kilka psów poszukujących nowości wśród świeżych dziś alejek. Garstka staruszek i ich mewy, co jak na niewidzialnych sznurkach wydeptują sobie drogę do drżących, pergaminowych rąk z okruchami. Wózek. Rower. Wiatr. Zapach wiosny.
Na wprost mnie biegnie kilkuletnia dziewczynka.

Zatrzymuję Jej obraz pod powiekami na długo, kiedy już w neurotycznym pospiechu wypijam trzecia tego dnia kawę i przerzucam papiery.

Rozpuszczone włosy w kolorze nijakim, kolorowy sweterek, plecaczek i opadające rajstopki. Biegnie w moim kierunku, z twarzą roześmianą, ku kilku następnym dziesięcioleciom..

Na Jej twarzy widze tyle tego, co się zdarzy: tyle zgubionych spinek, niewysłanych listów, niezapłaconych rachunków, przeczytanych kolorowych pism, mokrych od łez chusteczek, spóźnionych poranków, niespiesznych wieczorów, gorączkowych dni… A może zostanie stewardesą, i jej samolot codziennie będzie przelatywał nad Wyspą_Gdzie_Mieszkają_Zegary ? Może uratuje świat przed atakiem klonów, może napisze kilka nut poezji lub dźwięków, wyleczy jakieś gardło, odstawi kocioł po zupie do zmywaka, poleci podłogi na mokro, urodzi garść dzieci lub - bezdzietna - zdobędzie Koronę Ziemi.. ?

Biegnij Lola, biegnij..

Myślę o zdjęciu płonącej napalmem Kim Phuc z Wietnamu 1972. Gdzie j ą zaprowadził ten bieg..?

A gdzie m n i e jeszcze zaprowadzisz, moja Wyobraźnio ?