sobota, 28 czerwca 2008

_jak uszczypnie będzie znak_


Rzecz działa się dawno. Kilkadziesiąt lat temu zgoła.

Trzech chłopaków pojechało na Kaszuby, pod namiot. Noce zimne, w sklepach pustki ( bo rzecz działa się dawno), a co gorsza – nie było kasy.
Wiek nastoletni , szesnasto- a nawet siedemnastoletni rządzi się głodem.
Głodem wrażeń i głodem kalorii. Jeść trzeba. Nie tylko cienkie piwo pić. A kasy nie było i rzecz działa się dawno.
Nasi głodni i wolni ( bo wakacje ) bohaterowie zaczęli więc łowić w pobliskim jeziorze. Łowili raki.
Złapało się ich sporo. Całe wiadro, znalezione w zaroślach, choć dziurawe i łatane trawą, wypełniło się tymi prawie prehistorycznymi stworzeniami.. Połyskliwe, brązowe pancerze wysuwały niezdarne szczypce nad powierzchnię mętnej wody w wiadrze. Szumiały cicho. Kaszubskie raki. Nadzieja zaspokojenia głodu. Zdobyczna pociecha.
Z nadejściem nocy nad brzegiem jeziora rozpalili niewielkie ognisko, w żarze piekły się ukradzione z pola ziemniaki. W kociołku bulgotał wrzątek.

Wrzucamy ? Wrzucaj ! Nie, ty wrzucaj ! Ja ? ! W życiu, nie wrzucę, ty wrzucaj !
Raki w wiadrze szumiały cicho.
We trzej stali wkoło, patrzyli jeden na drugiego, patrzyli na niezdarne, grube szczypce na powierzchni wody, na bulgoczący wrzątek, słuchali odgłosów nocy nad jeziorem , słuchali swojego głodu w pustych żołądkach, nieposolone i półsurowe ziemniaki parzyły palce.
Raki wróciły do jeziora. Nikt pierwszy nie wrzucił. Bohaterowie poszli głodni spać.

Tę prawdziwą historię usłyszałam dziś na bankiecie z okazji otwarcia jednego z moich wnętrz. Opowiedział mi ją właściciel jednej z największych firm budowlanych w mieście. Zamożny, szanowany wyżeracz biznesu nie umiał utopić we wrzątku bezbronnych szczypiec.
I jak tu nie lubić tych drętwych bankietów ?

Można na nich usłyszeć takie fajne historie.

magicznie

(...)"Na ulicy Czterech Wiatrów
Niedaleko Bonifratrów
Do zachodnich ścian przytyka
Sklep Magika Mechanika.
Sklep ten zawsze jest zamknięty,
Lecz przez okno wystawowe
Widać różne dziwne sprzęty,
Różne części metalowe,
Tajemnicze instrumenty,
Automaty, lalki, skrzynki,
Nakręcane katarynki,
Śpiewające psy i świnki. (..)

Jan Brzechwa , "Baśn o Stalowym Jeżu"


Na trasie moich peregrynacji w poszukiwaniu piękności dla innych domów odwiedziłam dziś Sklep Magika Mechanika, a w nim -parę przemiłych Czarodziei.
Kasia i Tomek.
Dobrze mi w ich sklepie, dobrze z nimi cos wybierać, omawiać - dzięki Magikom wnętrza moje widzę znów `ogromne`, robi się ciepło na duszy, przywołuję ładne obrazy i sobotni deszczowy spleen odpływa gdzieś daleko, ulatuje jak spaliny z rury wydechowej mojej hondy, z każdym głebszym oddechem. Nawet soboty dla klientów mi już nie szkoda..Niestety nie jest tak w innych sklepach - zakupy nawet jogurtu i ziemniaków w Tesco byłyby wtedy magiczne..

{ www.galeriacytrynowa.pl }


rrrrrozmyślam.. o robocie



Rokrocznie raczej rozczarowana rozwojem rzeczy,
rozharatana i rozdarta rodzinnym rwetesem,
rolę rodzica rozgrywająca,
raptownie rozanielona rajskimi `rendez-vous`
i ... rety ! .. w rzeczywistości romantycznej rozkwicie -
- r o z b e b e s z y ł a m wszystko.

Rozśmieszające !? Rany..

Raptownie j a – racjonalna rzemiecha, rzekomo robotny robaczek, roztropnie reagujący reżyser -
rozbestwiłam, rozbisurmaniłam i rozpuściłam .
Rychło reakcja na rozpasanie rąbnęła rzetelnie..
Rozgardiasz, relaks, reality show i rosyjska ruletka rządzić razem ruszyły.
Rozmowa realna i rzeczowa rezultatów nie robi,
rojenie o replice raczej ryzykowne ,
gdy rozczarowanie , rozgoryczenie i rozgrywki rzeczywistość mi rzeźbią.
Rencist(k)ą czy rentierem stać się ?
Rozpaczliwie resztki repertuaru retuszować ?

"Rezolutnie ratuj, recydywę redukuj" - Rozum rozsądnie radzi..
Ryzykowna recepta - rzekłam
Reforma potrzebna.
Retrospekcja. Refleksja.

Rewolucja czy.. raczej rejterada ?


niedziela, 22 czerwca 2008

_podróże kształcą_

No i zaczęły się wakacje. Jak zwykle przyszły niepostrzeżenie, choć oczekiwane.. To dopiero mi nowina.
Od piatku w podróży - kilometry same mijają na moim liczniku.. Za mna magiczne 80 000 - przeglad przede mna , prawo moralne we mnie.
Warszawa, Lublin, jezioro Piaseczno,Warszawa, spotkania, gdzies w nocy obcy mi ludzie, których słucham, i których próbuję zrozumieć, nowe krajobrazy i wąskie , żydowskie uliczki, ciepło rozmów rodzinnych, tej rodziny, co zawsze na mnie czeka, klienci znów pukaja na moją kartę sim i do mojej skrzynki mailowej : przyjedź, zobacz, przeczytaj..

World Press Photo w Pałacu Kultury i Nauki zostawia mi w głowie niezapomniane klisze. Musże aż przetrawic , dopiero napiszę - w słowa spróbuję ubrać widziane obrazy zniszczenia, wojny, przemocy i bałaganu naszej galaktyki. Za dużo na dziś.
Niedzielne upalne przedpołudnie w planie_be :na Placu Zbawiciela . www.planbe.nazwa.pl.
kiermasz rzeczy niezwykłych, vintage i manufaktura, których nie znajdziesz nigdzie na planie miasta - tylko na planie planu_be..
Zaraz znów w drogę.
Niech zyją wakacje !

wtorek, 17 czerwca 2008

MOTYW_a do życia



A czwarty wagon pełen bananów,
A w piątym stoi sześć fortepianów,
W szóstym armata, o! jaka wielka!
Pod każdym kołem żelazna belka!
W siódmym dębowe stoły i szafy,
W ósmym słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy,
W dziewiątym - same tuczone świnie,
W dziesiątym - kufry, paki i skrzynie,
A tych wagonów jest ze czterdzieści,

Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.

Od 7.20 już połykam kilometry. O 8.10 rozmawiam żwawo przez telefon i przez to - zapewne - mylę drogę.
Zamiast „do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem”, trafiam pomiędzy ciężki sprzęt budowlany, kilka samochodów i ze dwie ciężarówki. Panowie w zielonych kamizelkach sterują moim czasem - roboty drogowe.
Na miejsce – spóźniona.
na miejscu – potrzebna.

Brak Sprężyny w miejscu budowy jest jak brak odpowiedniej grupy krwi dla pacjenta ( cokolwiek o tym wiem.. ) – jeszcze chwila, a Pacjent nie przeżyje, jeszcze zwłoka, a tracimy Go..

I my tracimy ten zapał, tę świeżość i siłę rzeczy dokonanych jeśli brak nam Sprężyny.

Brzmi górnolotnie, w rzeczywistości jest prozaiczne : kilka – może – chybionych decyzji, garść decyzji trafionych, kopanie nie_liryczne po tyłkach, zamordyzm, trochę kasy, kilkadziesiąt litrów farby, setka płyt kartonowo-gipsowych, wkręty, rury PCV, klej i szpachla.. Przywołać by można kilka rzędów regałów w CASTORAMIE. Coż więcej ? Po co tak górnolotnie ?
W drodze powrotnej : kilka odebranych telefonów vs nieodebrane, żongluję za krótkim czasem , w myślach układam misterne pajęczyny spotkań i liczę wstecz : co zdążę, co zdążę..

I kręci się, kręci się koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.

I wracam wreszcie spod zębatych kół czasu, mokrej farby, krzywych płytek, stolarskich wiórów, oddechu koni mechanicznych .
Trafiam do dziurki od klucza i do domu
odnajduję znów siłę i moich Najmilszych
ściągam ostatnie maile i zakurzone buty
przecieram zmęczone oczy i brudne okulary
wyłączam natrętny telefon i myślenie do jutra,
i ... jemy razem pyszny obiad, i pijemy wino, i wygłupiamy się, i..

Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!...
tak to to TAK..


jutrznia

O 5.20 leżę już z otwartymi oczami i wsłuchuję się w ciszę za oknem.
Zielony las stoi jak stał, widzę go w prostokącie okna, jak co ranka. Stała zmienna: pór roku i liści.
Dzień jeszcze się widać nie zaczął. Lubie takie przed-dni, jest tak cicho , myśli mi się dobrze przędą
Niebo świeci szaro-błękitnie : po rejteradzie w stronę deszczu, lato widać nie chce sie przekonać do powrotu.
Obok mnie, na mojej komórce chrapie kot, futrzany knebel przykrywa dźwięk budzika.
W myślach przebiegam zadania na dziś : niech już będzie popołudnie.
Wstawaj, leniu !

poniedziałek, 16 czerwca 2008

padapadapadapada..


A w Krakowie na Brackiej pada deszcz
Gdy konieczność istnienia trudna jest do zniesienia
W korytarzu i w kuchni pada deszcz
Przyklejony do ściany zwijam mokre dywany
Nie od deszczu mokre lecz od łez (...)


I w Sopocie na monciaku pada deszcz, i na pustkach_lirycznych popaduje, i pada pada pada.. i przynosi nam ból głowy , niechęć do pracy i do bliźnich, rozlaną kawe na jasnym płaszczu i nieadekwatnie gołe stopy w odbiciach kałuż. Chciało się, aby trawa znów zielona - i oto proszę: monotonnie narzekamy na granatowe, zadeszczone niebo.
I od deszczu mokre, nie od łez.
Słupek rtęci opada już nisko, nizutko, dołuje wraz z moimi nadziejami na uporządkowanie kilku spraw ; bo miałam przyhamować, a jednak - jadę coraz szybciej, niepomna na kałuże..
Urlop poproszę - i od deszczu, i od łez.

piątek, 13 czerwca 2008

** człowiek nie przytulany umiera..**

_ten dzień 17 lat temu_


Zawracam, zawracam dziś myślami – 17 lat wstecz .
13 czerwca 1991, czwartek.
Ciepłe , czerwcowe przedpołudnie na korytarzu szpitala.
Męczę się i trudzę ogromnie, chyba nie chcę się rozstać z już znanym ( od 9ciu przecież miesięcy ) po to, aby popaść w jeszcze nieznane. I badają, i dumają, i usypiają mnie, i wreszcie wiozą przez długie, długie korytarze, nad głową migają mi smętne świetlówki, przyczepione do upstrzonego muchami sufitu. I stukają nieśmiertelne lekarskie chodaki, i głosy słyszę z oddali : raz_dwa_trzy_proszę głęboko oddychać.
A ja zapadam w ciemność..
To jak kadr z „Ostrego Dyżuru”, jak tyle kadrów z amerykańskich filmów – dziś ja w roli pierwszoplanowej Wielkiej Kuli, a już za chwile obsadzę się sama w Roli Drugoplanowej :
podcieraczki pupy,
Wycieraczki Nosa,
Pocieszycielki Strapionych Rozbitych Kolan,
Karmicielki mlekiem, żelkami i zdrowymi warzywami,
Odganiaczki nocnych strachów
Odpluwaczki kaszlu w chwili zapalenia płuc,
Kibica na kilku ważnych zawodach,
Widza kilkudziesięciu niezapomnianych przedstawień,
Uczestniczki dziesiątków wywiadówek,
Tłumaczki trudnych pytań bez odpowiedzi,
Nauczycielki chemii_historii_biologii_polskiego_uff`matematyki ,
Sponsora kilkudziesięciu chybionych pomysłów,
I setek pomysłów Udanych..
Jest 13.45 czasu polskiego, 13 czerwca 1991,czwartek.
Urodził się : 3900/ 58.
witaj na tym pięknym, pięknym świecie.
Naprawdę warto !
Po 17 latach wiem, że bardzo warto..

czwartek, 12 czerwca 2008

taki plan

(...) oto jest czas,
on zmienić ma nas,
to czas, który ma nas zmienić.
Nim zgadniesz jak,
przeoczysz znak -
ten znak, co jest źródłem nadziei.

[ AN ]

_o Zawodzie słów kilka [ nie miłosnym ..]_



Dzięki światłej lekturze jednego z kolorowych pism, przerzucanych z pasją u fryzjera, dowiedziałam się, że "trudno rozstać się z kimś, komu zawdzięczamy dom."

Rzecz była o architektach, pardon: a r c h i t e k t k a c h wnętrz [ a czy jest w ogóle w ojczyźnie- polszczyźnie takie brzydkie słowo ? ], bo z jakichś, niewyjaśnionych powodów, autorce artykułu bliżej było do kobiet , uprawiających ten twórczy zawód…


Gdyba prawdą była owa zasada - już nigdy nie byłabym samotna, ba - nawet przez chwile nie mogłabym pobyć s a m a , np. o zgrozo ! - w łazience, sypialni, lub choćby przy stoliku nad brzegiem morza z kawą i książką.. Koniec z wieczorami w kinie w pojedynkę, z nudnymi porankami niedzielnymi w piżamie, ze spacerami solo po parku w zmierzchającym świetle październikowego popołudnia..

Gdyby owa zasada `trwania` przy tym, komu dom zawdzięczamy prawdą się okazała złowrogą.. biada mi, biada, po trzykroć biada !

Wyobraziłam sobie nagle te tłumy, tak - po kilkunastu latach pracy już t ł u m y Klientów, którzy mi Dom niby- zawdzięczają, którym ten dom mieszkalnym i zamieszkałym uczyniłam, .. ze mną - wszędzie..
Bo cóż innego robiłam na przykład wczoraj wieczór cały? Urządzałam Komuś Dom, i to nie - wirtualnie, nie werbalnie, nie - na papierze ani nawet na twardym, tfu, tfu dysku..

Z długą listą potrzeb i zakupów w głowie – przejeżdżałam tylko kartą kredytową po licznych terminalach i kupowałam, jak leci.

A leciało sporo : zasłony, firany, pościel, lampy, poduszki, kołdry ( sic ! ) ręczniki, miski, świece, bieżniki, podkładki, kaczki z drewna, wazony, obrazki, lampiony ogrodowe i .. parawany z lnu ( naturalnego, of course… ).

I oto ponoć namaszczona ( hm, hmm ?? ) jestem, aby przewidywać i wyprzedzać potrzeby , przyjemności, emocje, nastroje, namiętności i pasje, jakim oddawać się m o g ą potencjalnie Moi Klienci. Ufają mi. I ja im ufam, że mi zaufają.

Bez wahania więc to czynię : przewiduję i wyprzedzam.

Z wahaniem to przyjmuję : czy przewidzę ? czy wyprzedzę ? I kto dał mi prawo ?

Ile wątpliwości. A może za dużo pytań ?

środa, 11 czerwca 2008

_senna_


Przesypiam nagle wszystkie zmartwienia, zmęczona kładę się, tak jakbym miała po wstaniu przejść już na drugą stronę lustra - do normalnych nocy, gdzie na twardej poduszce w drobne wzory nie wiercę się do świtu.
Chyba nareszcie uczę się odpoczywać. I oby tak dalej, dalej .. w otulający aksamit nocy.



***************
Rafał Wojaczek "Która zmęczona śpi"

która zmęczona śpi
a ciało jej jest noc
dzień uśpiony w jej ciele
co to jest
że się nie odróżniam
od jej ciała

świt stop szlachetny
księżyca i słońca
dojrzewa do nocy
w jej śnie gorącym

co to jest
że z jej snu
nie mogę wyjąć mojego snu
mój sen w jej zaciśniętych dłoniach
zarazem jej oddech
a także iskra
co spina
śpiące ciało z ptakiem

która zmęczona śpi
mój sen zakwita w jej śnie
ofiarowana niegdyś
młoda róża


niedziela, 8 czerwca 2008

Mój Mecz





Na fali rozpoczynającego się EURO`2008 i meczu POLSKA-NIEMCY i ja, jako wierny kibol, rozgrywam swój mały mecz ..
piątek..


Mój Piątek zaczyna się jak co dzień..

O 5.30 dzwoni budzik, który ignoruję, obiecuję sobie pospać dłużej i zrobić krótkie wagary od obowiązków. A gdybym tak poszła na 9tą, , na 9.30 , nawet ? Może nawet zdążyłabym się dziś przebiec.. ?

O 6.30 przypominam sobie, że MC zaczyna o 7.45 - bez mojej interwencji ani chybi nie zdąży na autobus o 7.10, wiec jednak decyduję się interweniować.. Zwlekam się z łóżka i metodą perswazji i łagodnych gróźb nakłaniam Go do wstania. Kilkanaście gniewnych pomruków i prawie-obelżywych słow pod moim adresem później MC* wychodzi z domu..

Jeden : zero. Dla mnie.

Kładę się z kawą : jeszcze minutka, jeszcze momencik, złapię oddech..
Spod łóżka wydobywa się odgłos wymiotów : jeden z Kotów wychodzi wkurzony i zakurzony , siada na designerskiej mojej torbie od laptopa i wyrzuca z siebie z odrazą zielonkawą ciecz wprost na znaczek SAMSONITE.. Wredny Sierściuch ląduje na balkonie, posłany tam moim kopniakiem, ja ze ścierką staram się wytrzeć z laptopa efekty kocich problemów gastrycznych .

Jeden : zero dla kota.

Nie chcę, nie mogę już spać i planuję spokojnie dzień, może jednak będzie fajny..?

W co się ubrać ? Za oknem kotłuje się już groźna mgiełka upału, mam kilka spotkań, więc jak tu się elegancko u b r a ć .w tej temperaturze ? Nerwowo przerzucam ciuchy, nic mi się nie podoba, wyrzucam z szafy letnie sukienki i po raz sto_osiemdziesiąty_szósty obiecuję sobie, że w ten weekend posprzątam w moich sukienkach_pończochach_bieliźnie_biżuterii, oddzielę ziarno od plew, zimowe od letnich, niechciane od pożądanych, już jutro, juz zaraz .. Góra kolorowych łachów rośnie na rozmemłanej pościeli. Z prześcieradła zieje na mnie dziura : pani projektant, ale burdel !

Zero : zero dla mnie.

O 8.30 z zimną kawą w kubku na brzegu umywalki maluję jedno oko, wcieram w nogę ( jedną ! ) balsam, i ze zgrozą stwierdzam, ze przy tak krótkiej spódniczce powinnam była częściej pamiętać o depilacji.. Piszczy komórka : MC* wysyła mi rozpaczliwego esemesa : jak nie zapłacę ZARAZ za egzamin, nie może do niego przystąpić.. Włączam kompa, przelew czynię, wysyłam mailem potwierdzenie przelewu na maila MC, zdążyłam :

jeden : jeden dla mnie.

Wracam do łazienki i poronnych prób poprawienia urody; smaruję ( jedną ! ) pietę kremem Scholl ( pomna karcących uwag mojej Pani od Pedicure .. ) i ruszam do dzwoniącej komórki, która zostawiłam na blacie w kuchni.. Śliska od kremu pięta wysyła mnie w bolesny piruet na podłodze łazienki : łapię równowagę o złamaną deskę sedesową ( super_design rodzimej produkcji - OTO KOłO ! ), łamiąc przy tym wskazujący paznokieć u prawej ręki – szpetnie przeklinam , za french manicure zapłaciłam wczoraj 45,- peelenów – jeden paznokieć i 4.50 pln mniej później odbieram telefon od stolarza, który czeka na dwadzieścia_tysięcy_pe_el_en cashem, które miałam mu rano przekazać. Wrzucam kopertę z kasą jak Świętego Graala do mojej torebki i..

Jeden : zero dla stolarza .
Zero : jeden dla paznokcia.

Przypominam sobie, ze w pralce zagniwa pranie, które wrzuciłam wczoraj, wyjmuję je ( nie wywieszam - kiedy , kurwa ? ) i pakuję do bębna następny tuzin boksów_skarpetek_koszulek_t-shirtów_spódniczek_dżinsów , które MC i MD* wyprodukowali przez miniony tydzień, nie kwapiąc się o ich los.. W końcu w tym domu skarpetka jest prana, zanim dosięgnie podłogi, o co więc ten cały hałas ? Dzwoni MMŻ*, żali się na chujowy nadchodzący dzień i potencjalne trudności_niemożliwości z realizacją naszego wieczornego planu ( kolacja u PNP*)… Ze słuchawką przy uchu wpycham do bębna te siedliska zarazy i morowego powietrza, przywołując na ratunek oceany cierpliwości i kojących słow : ułoży się, zobaczysz, wszystko zdążysz, wyrobisz się, będzie dobrze, całuję, papa..

Jeden : jeden .. dla mnie ? Dla skarpetek ? Dla MMŻ ?

Z lodówki wydostaje się odrażający zapach : zapomniałam o ugotowanych przed tygodniem brokułach, wyrzucam je skwapliwie ( dobra pani domu.. ! ), szczelnie zawiązuję worek, i przysięgam sobie kupić dziś KRETA, bo i ze zlewu coś wali jak potępione, że nos ukręca, nie wiem tylko – co ??

zero : zero - ja : lodówka

O 9.10 nareszcie w aucie. Przypominam sobie, ze muszę natychmiast odebrać od Księgowej dokumenty. Jeśli nie odbiorę ich dziś – jestem w ciemnej dupie, i najlepiej, jak tam już pozostanę. Z perspektywy nadchodzącego, słonecznego lata, taki plan wydaje się mało kuszący , więc w kolejce tirów na estakadzie, miedzy WIPASZ-em a Franck_Tobiesen_Stinnes_Logistics dzwonię do niej i płaczliwie namawiam, aby przyniosła mi dokumenty pod biurowiec.. Podjeżdżam o 9.34, w morzu aut i drgającego w upale gorącego powietrza, widzę jak po drugiej stronie ulicy moja księgowa skacze i wymachuje rozpaczliwie plikiem dokumentów dla mnie.. Jak Robert Kubica na torze w Montrealu zajeżdżam, wyprzedzam, lawiruję, podjeżdżam, odbieram i uff.. dokumenty leżą obok mnie i uśmiechają się do mnie rozkosznie, wrzucone ręką oddanej Księgowej przez okno, na przednie siedzenie Hondy..

Jeden : jeden dla mnie.

W radiu karcący głos reklamy pyta mnie : czy zadbałaś dziś o prawidłowe nawilżenie swojej skóry ? Tak, kurwa, zadbałam : dwie kawy, jedna fajka i błogosławiony strumień klimatyzacji ze wszystkimi mikroorganizmami świata , ziejący wprost na moją ( cholera , niemłodą.. !) buźkę.. Może trzeba wreszcie pomyśleć o kwasie hialuronowym lub toksynie botulinowej .. ? Latka lecą..

O 10.22 z auta dzwonię do Pracy : drukarka zastrajkowała ( … czy Moja Drukarka należy do Związków Zawodowych Drukarek, razem z pocztowcami i energetykami ? , ) wypluwa z siebie głupoty z siłą szybkostrzelnego kałacha, a ja przypominam sobie, że muszę mieć wydrukowaną prezentację na 13tą dla BWK*.. Nie drukuje = nie ma spotkania . Nie ma spotkania = nie ma kasy . Nie ma kasy = nie ma spokoju.. Fuck.

Bezradna oddaję drukarkę w opiekę leczących rąk A.*, sama ze zgrozą przypominam sobie, że obok dokumentów na przednim siedzeniu Hondy śmieją się ze mnie klucze i portfel MD*, które mam oddać do szkoły.. Nie ma kluczy= MD nie wróci po wycieczce do domu, nie ma portfela = nie dojedzie bez biletu : fuck, fuck, fuck . Szkoła, parking, klucze_portfel, woźna :

Jeden : zero dla mnie.

Jadę do Pracy. Po drodze pięc telefonów od Stolarza, któremu wrzucam na garb odbiór kilku elementów z kilku ( - nastu ? ) sklepów w 3mieście. Uważa mnie za niegroźną wariatkę, niespełna rozumu projektantkę, może nawet Szalonego Kapelusznika z Alicji w Krainie Czarów.. Odbiera ode mnie kasę na wyprażonym słońcem parkingu, zadowolony że ją przywiozłam :

jeden : jeden - ja : stolarz.

Kilka godzin później :
Ten dzień toczy sie, trwa, proceduje, zatacza kolejne kręgi ( piekieł.. ? niee.. ) : drukarka zawiesza strajk, stolarz odjeżdża z kasą w kieszeni, BWK odwołuje spotkanie, MD szczęśliwie wraca z wycieczki, MC załapuje się cudem na swój egzamin, MMŻ oddycha głębiej i odkłada rozwiązywanie firmowych problemów na poniedziałek..

Około 20tej trafiamy do PNP,wyglądam ładnie, kupuje kwiaty, jest dobrze, jestem wśród Najmilszych, piję wino, oddycham głęboko - aby do poniedziałku..

PS : jaki jest wynik MOJEGO meczu ??

słowniczek:
MC = Młody Człowiek
MD = Mała Dziewczynka
MMż = Mężczyzna Mojego Życia
BWK = Bardzo Ważny Klient
PNP = Przemili Nasi Przyjaciele
A = Alicja



czwartek, 5 czerwca 2008

_on the catwalk_


Na słonecznej ulicy widziałam dziś Stwora, który prowadził na smyczy Panią.
Pani była szczupła i mocno opalona, w wieku raczej podgorączkowym, żylasta z deko, na głowie burza rudych włosów, spięta fantazyjnie w artystyczny kok, dekolt głęboki, biust do przodu, na starannie wydepilowanych nogach niebotyczne koturny, spódniczka krótka jak sms..
Stwór z gracją przeprowadził Panią przez pełną aut jezdnię, krocząc lekko, z podniesioną głową , dumny, ze ma taką Panią na końcu swojej smyczy..
Świat jest pełen pięknych stworzeń.

środa, 4 czerwca 2008

_szanowna pani dokąd życzy ? _


..pierwszy kurs dziś z panią, tak, dzień dobry. Pani nie jedzie dziś ? Tylko z małą ? A mała gdzie ? Do szkoły ? a gdzie ta szkoła ? Krasickiego? to jedziemy, miłego. Fajna ta matka, energiczna taka, lubię takie energiczne, ale nerwowa, widać, kobiety nerwowe teraz, facetów im brak, zapracowane, psiamać.

Pustki Cisowskie.. Taaa. nie cierpię tam jeździć, jak słowo, jakoś to niby niedaleko, zaraz wnet za stocznią, ale dojazd – makabra.. Ta Morska, estakada, same, cholera, tiry, nawet z rana.. No i te nowe ulice, co je kilka lat temu zrobili - modrzewiowa, rumska, dziwne jakieś, sypialnie takie, człowiek znaleźć nie może.. I dojazdu nie ma, dziury same, i pijaki wkoło. Jak nazwali je w tym urzędzie, te ulice znaczy, to żeśmy się z chłopakami kilka miesięcy znaleźć nie mogli.

Nie mogą, psiamać, nazywać jakoś tych ulic do ludzi , tylko - rumska. Co za nazwa, popieprzona, cygańska jakaś, ze do Rumi niby blisko ? Gdzie tam blisko – już bym do Rumi wolał jechać, niż się na Pustki, przez tę, kurde, Morską pchać. .. No i co trąbisz, co trąbisz baranie !! Palant jeden, psiamać. Ludzie nerwowe takie, że chwili poczekać nie mogą..

Mała rezolutna taka, w lusterku ją widzę – włoski kręcone, ubrana ładnie, jak laleczka, pewnie uczy się dobrze, dziękuje, przepraszam, dobre dziecko, nie to co teraz niektóre takie gnojki, bogatych rodziców mają, komórkę każden ma, a wyszczekane to takie gówniarstwo, że nie pogadasz, drzwiami walnie, ani dziękuje, ani proszę, ani do człowieka zagada. Chamstwo rośnie w narodzie, chamstwo tylko..
A ta grzeczne dziecko, a jaka obładowana : plecak, torba, segregator jakiś wielki. Chude to takie, ledwo od ziemi nie odrosłe, a tyle dźwiga.. Coż te nauczyciele ogłupieli całkiem, dzieciakowi tyle każą dźwigać, a małe takie ..Na którą do szkoły ? Na ósmą ? oj, dziecko, może zdążymy ale widzisz sama – korki takie, ze się jeździć nie chce, zderzak w zderzak, na czerwonym wnet się przejeżdża, aby zdążyć. Te tiry tak te Morska blokują, że, o żeż ty, gnoju, co zajeżdżasz, no co zajeżdżasz, fiucie, nie widzisz, że dzieciaka do szkoły wieze ?! Debilu !! Jak te estakadę wreszcie otwierą, to może się odetka, ale, czy to da co wiele ? wozów, psiamać, mają jak diabeł gwoździ, co jeden to lepszy i ni kultury, ni godności osobistej, panie..

No dobra, to jesteśmy. Nie, mama zapłaciła, leć, dziecko, szybko, dzwonek zaraz, a tu , o – mamuśka jakaś wypasioną bejcą się tu mi wpycha.. Co za szkoła jakaś, fury co jedna to lepsza, jebane, taki to na taksówce nie będzie jeździł jeden z drugim, co tako szkółkę skończy.. No leć dzieciaku, leć, małe to takie, chude, ale grzeczne jakie. Miłego..

Sopot teraz. Tak se myslę – nie mogą te dyspozytorki myśleć trochę, w głowie pusto, psiamać, po mieście to chyba nie jeżdżą, ich fagasy ich wożą, – co za kurs, z centrum do Sopotu, potem nazad.. A gorąco dziś jak w piekle, a rano całkiem. Bynajmniej na trawkę zielono by człowiek pojechał, a tak to tylko po ulicach się kręcić za te parę groszy.

Sopot, facet już stoi, czeka, już nerwowy, widzę z dala. Lat tyle na taksówce, to sie człowiek na nerwowych napatrzył. Gdzie szanowny pan życzy ? Marynarki Polskiej ? Panie, szybko ?! O tej porze ? Czyś pan ochujał ? Pan nie widzisz - korki jakie?! No, nie mowie nic, grzeję, nie w humorze koleś widzę – elegancki, biznesmen, garnitur od hugobosa pewnie, spinki przy mankietach, okularki mondre takie, profesorskie, ale nerwowy jakiś, nieogolony, wczorajszy chyba.. Elegancki, ale taki – smutny lekuchno.. Widać, że kobity nie ma na stałe. Jaka by kobita mu pozwoliła taki nieogolony z chaty rano wyjść ?? Oj, moja Krystyna to by mi dała, oj dała.. Gumę żuje, wczorajszy jak nic, wkurzony, zagadam, objedzie, z rana opierdol człowiek usłyszy, dobrego słowa, a napiwek - zapomnij ...
A ci co tu odwalają, asfalt zmieniają , rano ? ! I bez oznakowania, czy ich Bóg opuścił..?? Na Czarnym Dworze ? Palanty pieprzone, okurwieńce, a ten prezydent to najgorszy, bałagan w mieście wszędzie, udają , że roboty niby, a nic sie panie nie przetyka, tylko ludzie wkurzone w tych korkach stoją i jeszcze morderstwo jakie kiedyś z tego będzie..

Panie jade, jade, widzisz pan, co się dzieje..

Nerwowy taki, wczorajszy jak nic, komórki ma dwie, ciągle sprawdza, dzwoni, esemesy wysyła, oj .. coś tłumaczy się , kobita pewnie objechała.. Teraz to się wkurzył.. Komórkę rzucił, w okno się patrzy, ale głupio mu chyba..
Taa, chłopie, kobity nie lubią jak się facet po nocy szlaja, interesy – sralesy, sraty-pierdaty, one już tam w te interesy po nocach to nie bardzo wierzą.. Młody jesteś jeszcze, życia nie znasz - mniej wiedzą, lepiej śpią.. No to jesteśmy panie, Marynarki Polskiej, a gdzie dalej ? Reja ? O i , biurowiec taki szklany, elegancja, pewnie ze trzy tysie ma na rękę jak taki ważny on w tym biurowcu...
No, to trzymaj się chłopie, bo ci ta twoja to dziś zgotuje bal jak wrócisz, jak żeś nawywijał. Dziękuje panu, do widzenia. Miłego..

Sopot znów, paliwo mi się świeci, znów tankować trzeba. A wacha droga taka, przyjdzie w końcu fach zmienić, Araby tam na tej ropie śpią, brzuchy pasą, a ty płać człowieku jak w unii jesteś, płać i płacz.. Kaczory pofyrtane były, ale co racje to racje z tą unią miały , że bieda tylko z tego będzie. No i jest bieda, bo wacha droga, a w Brukseli pewnie tańsza, gdzie ta cała unia siedzi..
No co migasz, co migasz palancie ? Nauczyciel ruchu drogowego się znalazł, widział go kto.. Oo, światło mi nie świeci, lewy przód znowu. Co jest cholera z tymi światłami – co i rusz lampa nie pali, żarówki w chuja drogie, oj zmienić by staruszkę się zdało, nie dalej jak wczoraj na radiozloteprzeboje esemesa wysłałem, może by tak w konkursie parę groszy przytulić.. Staruszkę by się zmieniło, bo już nie taka do jazdy, no i na działce by człowiek posiedział z deko, , grylla podsmażył , w garażu porobił, piwko .. ecchh.

Zdrzemnąć się chwile nie dadzą, a tu chłodek fajny w cieniu taki.. Pani ? Co się stało ? Samochód zgasł ? A benzynka jest ? Toż to akumulatorek pewnie, pani szanowna.. Kobitka elegancka taka, , biznesłoman , spódniczka krótka, buciki na szpilce, biuścik jak trzeba, oj panienko, panią to wozić powinni, ale gdzie te chłopy, gdzie te chłopy ?!
Pani to sie powinna znać na zapłonie, ale nie autka, oj nie, pani..nie autka..
Że jakie kable ? Klemy, kochaniutka, klemy.. No, nie ma co płakać - nie pali, to zapali..
Pani tu sobie elegancko siędzie, kluczyk przekręcić jak powiem i lekuchno na gaz… Lekuchno!!! powiedziałem, bo mi pani przód z kangurka rozwalisz .. No i jak.. ? Chodzi jak lalka, co ?
Nie trzeba , no nie.. Trzeba sobie pomagać. Dziękuję, dziękuję...
Pani go tak na gazie potrzyma chwilkę drobną, można kilka kółek autem zrobić, on się musi naładować..
Taaa – kobieta i samochód potrzebują czasu..

One potrzebują czasu..

Hania ma Asa..

Wykrzyczane w gwarze szkolnego korytarza przybiegły do mnie po niewidocznych kablach telefonu dobre wiadomości.
Hania ma Asa, i obóz : konie_matematyka_angielski.. !
Ciekawe, czy dobrze wychowane konie, z odrobina charakterystycznej angielskiej flegmy liczą na tym obozie różniczki ( co, jak wiadomo jest wyniczkiem odejmowanka ...) w języku Elżbiety I ?
Dobrze się czeka na dobre wieści. Poczekajmy więc na resztę.

wtorek, 3 czerwca 2008

_Lady G do góry nogami_



.. przez ostanie dni łatam rzeczywistość w nareszcie upalnym mieście udając, że tak lubię żyć. Że tak u m i e m żyć.
Odbieram i wykonuję telefony: wymawiam, namawiam, zamawiam,odmawiam.Próbuję rozwiązać, zawiązać , nawiązać, związać.
Uspakajam - sama niespokojna.
Uśmiecham się smutna.
Odważam się - cała w lęku. Obiecuję - zapominając.
Jak legendarna, dwoista Lady Godiva, co przyjechała wierzchem na osiołku, a dotykała pietami ziemi , naga , ale przykryta tylko swoimi włosami , w prezencie zaś przyniosła ptaka, co wyfrunął jej z rąk .. Czy tak szła ta pokrętna legenda ?
Kto powiedział, że słono po policzku, nie – one zawsze gorzko w gardle, albo szorstko pod powiekami..
Final countdown.