niedziela, 8 czerwca 2008

Mój Mecz





Na fali rozpoczynającego się EURO`2008 i meczu POLSKA-NIEMCY i ja, jako wierny kibol, rozgrywam swój mały mecz ..
piątek..


Mój Piątek zaczyna się jak co dzień..

O 5.30 dzwoni budzik, który ignoruję, obiecuję sobie pospać dłużej i zrobić krótkie wagary od obowiązków. A gdybym tak poszła na 9tą, , na 9.30 , nawet ? Może nawet zdążyłabym się dziś przebiec.. ?

O 6.30 przypominam sobie, że MC zaczyna o 7.45 - bez mojej interwencji ani chybi nie zdąży na autobus o 7.10, wiec jednak decyduję się interweniować.. Zwlekam się z łóżka i metodą perswazji i łagodnych gróźb nakłaniam Go do wstania. Kilkanaście gniewnych pomruków i prawie-obelżywych słow pod moim adresem później MC* wychodzi z domu..

Jeden : zero. Dla mnie.

Kładę się z kawą : jeszcze minutka, jeszcze momencik, złapię oddech..
Spod łóżka wydobywa się odgłos wymiotów : jeden z Kotów wychodzi wkurzony i zakurzony , siada na designerskiej mojej torbie od laptopa i wyrzuca z siebie z odrazą zielonkawą ciecz wprost na znaczek SAMSONITE.. Wredny Sierściuch ląduje na balkonie, posłany tam moim kopniakiem, ja ze ścierką staram się wytrzeć z laptopa efekty kocich problemów gastrycznych .

Jeden : zero dla kota.

Nie chcę, nie mogę już spać i planuję spokojnie dzień, może jednak będzie fajny..?

W co się ubrać ? Za oknem kotłuje się już groźna mgiełka upału, mam kilka spotkań, więc jak tu się elegancko u b r a ć .w tej temperaturze ? Nerwowo przerzucam ciuchy, nic mi się nie podoba, wyrzucam z szafy letnie sukienki i po raz sto_osiemdziesiąty_szósty obiecuję sobie, że w ten weekend posprzątam w moich sukienkach_pończochach_bieliźnie_biżuterii, oddzielę ziarno od plew, zimowe od letnich, niechciane od pożądanych, już jutro, juz zaraz .. Góra kolorowych łachów rośnie na rozmemłanej pościeli. Z prześcieradła zieje na mnie dziura : pani projektant, ale burdel !

Zero : zero dla mnie.

O 8.30 z zimną kawą w kubku na brzegu umywalki maluję jedno oko, wcieram w nogę ( jedną ! ) balsam, i ze zgrozą stwierdzam, ze przy tak krótkiej spódniczce powinnam była częściej pamiętać o depilacji.. Piszczy komórka : MC* wysyła mi rozpaczliwego esemesa : jak nie zapłacę ZARAZ za egzamin, nie może do niego przystąpić.. Włączam kompa, przelew czynię, wysyłam mailem potwierdzenie przelewu na maila MC, zdążyłam :

jeden : jeden dla mnie.

Wracam do łazienki i poronnych prób poprawienia urody; smaruję ( jedną ! ) pietę kremem Scholl ( pomna karcących uwag mojej Pani od Pedicure .. ) i ruszam do dzwoniącej komórki, która zostawiłam na blacie w kuchni.. Śliska od kremu pięta wysyła mnie w bolesny piruet na podłodze łazienki : łapię równowagę o złamaną deskę sedesową ( super_design rodzimej produkcji - OTO KOłO ! ), łamiąc przy tym wskazujący paznokieć u prawej ręki – szpetnie przeklinam , za french manicure zapłaciłam wczoraj 45,- peelenów – jeden paznokieć i 4.50 pln mniej później odbieram telefon od stolarza, który czeka na dwadzieścia_tysięcy_pe_el_en cashem, które miałam mu rano przekazać. Wrzucam kopertę z kasą jak Świętego Graala do mojej torebki i..

Jeden : zero dla stolarza .
Zero : jeden dla paznokcia.

Przypominam sobie, ze w pralce zagniwa pranie, które wrzuciłam wczoraj, wyjmuję je ( nie wywieszam - kiedy , kurwa ? ) i pakuję do bębna następny tuzin boksów_skarpetek_koszulek_t-shirtów_spódniczek_dżinsów , które MC i MD* wyprodukowali przez miniony tydzień, nie kwapiąc się o ich los.. W końcu w tym domu skarpetka jest prana, zanim dosięgnie podłogi, o co więc ten cały hałas ? Dzwoni MMŻ*, żali się na chujowy nadchodzący dzień i potencjalne trudności_niemożliwości z realizacją naszego wieczornego planu ( kolacja u PNP*)… Ze słuchawką przy uchu wpycham do bębna te siedliska zarazy i morowego powietrza, przywołując na ratunek oceany cierpliwości i kojących słow : ułoży się, zobaczysz, wszystko zdążysz, wyrobisz się, będzie dobrze, całuję, papa..

Jeden : jeden .. dla mnie ? Dla skarpetek ? Dla MMŻ ?

Z lodówki wydostaje się odrażający zapach : zapomniałam o ugotowanych przed tygodniem brokułach, wyrzucam je skwapliwie ( dobra pani domu.. ! ), szczelnie zawiązuję worek, i przysięgam sobie kupić dziś KRETA, bo i ze zlewu coś wali jak potępione, że nos ukręca, nie wiem tylko – co ??

zero : zero - ja : lodówka

O 9.10 nareszcie w aucie. Przypominam sobie, ze muszę natychmiast odebrać od Księgowej dokumenty. Jeśli nie odbiorę ich dziś – jestem w ciemnej dupie, i najlepiej, jak tam już pozostanę. Z perspektywy nadchodzącego, słonecznego lata, taki plan wydaje się mało kuszący , więc w kolejce tirów na estakadzie, miedzy WIPASZ-em a Franck_Tobiesen_Stinnes_Logistics dzwonię do niej i płaczliwie namawiam, aby przyniosła mi dokumenty pod biurowiec.. Podjeżdżam o 9.34, w morzu aut i drgającego w upale gorącego powietrza, widzę jak po drugiej stronie ulicy moja księgowa skacze i wymachuje rozpaczliwie plikiem dokumentów dla mnie.. Jak Robert Kubica na torze w Montrealu zajeżdżam, wyprzedzam, lawiruję, podjeżdżam, odbieram i uff.. dokumenty leżą obok mnie i uśmiechają się do mnie rozkosznie, wrzucone ręką oddanej Księgowej przez okno, na przednie siedzenie Hondy..

Jeden : jeden dla mnie.

W radiu karcący głos reklamy pyta mnie : czy zadbałaś dziś o prawidłowe nawilżenie swojej skóry ? Tak, kurwa, zadbałam : dwie kawy, jedna fajka i błogosławiony strumień klimatyzacji ze wszystkimi mikroorganizmami świata , ziejący wprost na moją ( cholera , niemłodą.. !) buźkę.. Może trzeba wreszcie pomyśleć o kwasie hialuronowym lub toksynie botulinowej .. ? Latka lecą..

O 10.22 z auta dzwonię do Pracy : drukarka zastrajkowała ( … czy Moja Drukarka należy do Związków Zawodowych Drukarek, razem z pocztowcami i energetykami ? , ) wypluwa z siebie głupoty z siłą szybkostrzelnego kałacha, a ja przypominam sobie, że muszę mieć wydrukowaną prezentację na 13tą dla BWK*.. Nie drukuje = nie ma spotkania . Nie ma spotkania = nie ma kasy . Nie ma kasy = nie ma spokoju.. Fuck.

Bezradna oddaję drukarkę w opiekę leczących rąk A.*, sama ze zgrozą przypominam sobie, że obok dokumentów na przednim siedzeniu Hondy śmieją się ze mnie klucze i portfel MD*, które mam oddać do szkoły.. Nie ma kluczy= MD nie wróci po wycieczce do domu, nie ma portfela = nie dojedzie bez biletu : fuck, fuck, fuck . Szkoła, parking, klucze_portfel, woźna :

Jeden : zero dla mnie.

Jadę do Pracy. Po drodze pięc telefonów od Stolarza, któremu wrzucam na garb odbiór kilku elementów z kilku ( - nastu ? ) sklepów w 3mieście. Uważa mnie za niegroźną wariatkę, niespełna rozumu projektantkę, może nawet Szalonego Kapelusznika z Alicji w Krainie Czarów.. Odbiera ode mnie kasę na wyprażonym słońcem parkingu, zadowolony że ją przywiozłam :

jeden : jeden - ja : stolarz.

Kilka godzin później :
Ten dzień toczy sie, trwa, proceduje, zatacza kolejne kręgi ( piekieł.. ? niee.. ) : drukarka zawiesza strajk, stolarz odjeżdża z kasą w kieszeni, BWK odwołuje spotkanie, MD szczęśliwie wraca z wycieczki, MC załapuje się cudem na swój egzamin, MMŻ oddycha głębiej i odkłada rozwiązywanie firmowych problemów na poniedziałek..

Około 20tej trafiamy do PNP,wyglądam ładnie, kupuje kwiaty, jest dobrze, jestem wśród Najmilszych, piję wino, oddycham głęboko - aby do poniedziałku..

PS : jaki jest wynik MOJEGO meczu ??

słowniczek:
MC = Młody Człowiek
MD = Mała Dziewczynka
MMż = Mężczyzna Mojego Życia
BWK = Bardzo Ważny Klient
PNP = Przemili Nasi Przyjaciele
A = Alicja



3 komentarze:

  1. Właśnie coś pokitrałaś z wynikiem... ale zresztą bramki są nieważne, ważne by jakoś cudem wyjść z grupy...

    OdpowiedzUsuń
  2. .. no i wyszłam z grupy. Dzisiaj.
    Nie wiem, czy to był mecz, ale wynik - dobry.:))

    OdpowiedzUsuń
  3. A tak w ogóle to słyszałem wygrałaś mecz, mimo że obrońcy przeciwnika naciskali, ale sędzia nie dał się nabrać i nie podyktował karnego. gratulacje!

    OdpowiedzUsuń