środa, 30 września 2009

bez tytułu

Parking pod centrum handlowym w słoneczne, jesienne popołudnie.
Skończyłam pracę, zaraz będę w domu, to był taki miły dzień, myślę, trochę źle się czułam, a jednak, taki dobry dzień.. Zatopiona w całym tym wspominaniu i planach, kręcę kółkiem w poszukiwaniu miejsca .
Tuż przede mną młoda kobieta w luksusowej terenówce próbuje wykonać manewr cofania, a ja podjeżdżam za blisko, i niechcący blokuję ją na ułamek sekundy.
Klakson. Klakson. Klakson. Nie odrywa ręki. Zza zamkniętej szyby widzę, jak ładnie wykrojone usta ciskają w moim kierunku stek wyzwisk.Unosi rękę i bezgłośnie wygraża mi pięścią, kurwa, kurwa, spierdalaj, krzyczy na mnie, marszczy starannie wydepilowane brwi, kurwa, och, kurwa , zachłystuje się, och ty suko, ty !
Parkuję , biorę wózek, robię zakupy, zaraz będę w domu, a przed oczami nadal mam jej ładną, młodą twarz, wykrzywioną brzydkim grymasem złości.

niedziela, 27 września 2009

Profanum

Nigdy nie lubiłam chodzić na cmentarz. Właśnie tak : c h o d z i ć na cmentarz.
Cmentarze same w sobie, pełne cienia i dat zarośniętych zielonkawym mchem, opadłych liści i i fotografii ludzi w sepii na emaliowanych tabliczkach są oczywistą, książkową wręcz , wyspą spokoju w zwariowanym świecie.
A jednak. A jednak c h o d z e n i e na cmentarz było dla mnie zawsze utrapieniem. Wyprawy z rodzicami za czasów szczenięctwa , obowiązkowy niedzielny spacer z dzieciakami w małżeństwie, zmora zawsze spadających liści, pośpieszny pacierz wyszeptany w alejce, znak krzyża ukradkiem, znicz w czerwonej, plastikowej osłonie, do którego nikt nie ma zapałek... Utrapienie, co mało ma wspólnego z czułą pamięcią o zmarłych. Jeszcze jeden termin w notesie.
Mam kogo odwiedzać. Przez lata nazbierało się tych, co odeszli, i miejsc przy stole co roku więcej . Na sopockim katolickim leżą moi rodzice i dziadkowie, na Powązkach bliska dalsza rodzina. Tam z Franciszkiem Żwirką leży mój dziadek, Stanisław Wigura,legenda lotnictwa i rodziny, którego imieniem włodarze polskich miast zwykli nazywać co większe aleje.
Moja rodzina z Pucka jest na cmentarzu codziennie. Odwiedzanie zmarłych, zmienianie wody w wazonach, grabienie spadłych na płytę liści jest rytuałem, który zmarłym dać ma miłość, jakiej - być może - nie zdążyli zaznać od żywych.
Mam kogo odwiedzać. A jednak. A jednak zawsze lepiej mi było zadbać o żywych, zmarłym pozwalając odejść w spokoju.

Ostatnio dużo czasu spędzam z Najmilszymi. Gotujemy razem, jemy, rozmawiamy, kłócimy się o to, kto posprząta ze stołu czy wyjmie ze zmywarki. Chodzimy do teatru i kina. Na zakupy. Do pracy. Do przeprowadzki. Joga, matematyka, prawo jazdy, kurs rysunku. Francuski i angielski, zaraz hiszpański, tego trzeba odwieźć, tej pomóc wybrac spódnicę. Do tej pory we trójkę , : MC*, MD* i ja, od niedawna dołączyły do nas I. i J. Robimy razem tak wiele rzeczy, że czasu brakuje na omówienie ich, nie mówiąc już o rzeczy tych opisaniu.
Myślę czasem, czy w całym tym zgiełku życia, pisanie bloga nie staje się, wraz z biegiem zdarzeń - protezą prawdziwego życia ? Czy blog nie stał się moim prywatnym cmentarzem niespełnionych uczuć, miejscem gdzie wciąż chcę podlewać kwiaty własnych fantazji ?
Czy nie poświęcałam onegdaj więcej czasu na wirtualne profanum, podczas gdy realne sacrum tylko mnie męczyło ?
Od dzieciaka słyszałam, że nie wypada śmiać sie z własnych dowcipów. Ta karkołomna teza zawsze wydawała mi się fałszywa i zaledwie politycznie poprawna, bo - będąc szczerym - czyje poczucie humoru odpowiada nam bardziej, niż własne ?
Tak samo jest z blogiem : grafomaństwo usprawiedliwione, miłość własna nakarmiona, prawdziwe uczucia skryte za bezpiecznym płotem gładkich słów, a czas, ten najcenniejszy z darów, który mogłabym ofiarować innym - spędzony z najważniejszą osobą na Ziemi.
Z samym sobą.

piątek, 25 września 2009

Slowblogging ?

Pamiętam naukę jazdy na rowerze.
Miałam może sześć lat, a starsza Siostra uczyła nas, bliźniaków, tej miejskiej woltyżerki, biegając za nami po wielkim parku nad morzem, krzycząc : uważaj, uważaj, nie tam, gdzie jedziesz ?!, a my z bratem , pewni jej o sześć lat starszej ręki pedałowaliśmy na oślep, z poczuciem, że ktoś mocno trzyma kij przytwierdzony za siodełkiem składaka Wigry 3.
Było nas dwoje, a siostrze zwykle brakowało jednej ręki, aby trzymać jednocześnie dwa rowery. Pamiętam do dziś lęk, kiedy obejrzałam się za siebie i zobaczyłam, że wiozę za sobą tylko kij, a na jego końcu nie ma siostry. Czuję pieczenie stłuczonego kolana, kiedy ten lęk przed samodzielnością kazał mi wjechać na zbyt wysoki krawężnik.
Brak pewności, że ktoś złapie cię przy upadku jest upadkiem bolesnym.
Podobno jazdy na rowerze nie można zapomnieć. Nieważne, jak długo nie dosiadasz jednośladu - w chwilę po wznowieniu akcji - jesteś mistrzem. Mówią też , że nie zapomina się jazdy konno, pływania i szachów. Tak mówią.
Mówią, że tylko na chwilę wahasz się, a potem skaczesz, wsiadasz, płyniesz i twój umysł, a za nim mięśnie z każdym skurczem przypominają sobie sekwencję dobrze znanych ruchów. Zapominasz o czasie, kiedy tego nie robiłeś i dajesz.. Tak mówią.
Ale czy tak samo jest z pisaniem ?
Czy uczucia takoż płynnie stroją się w sekwencje gładkich, lśniących słów, jeśli nie mierzysz codziennie nowej dla nich sukni ? Czy nie rdzewieją ci zwroty, czy na półce twojej wyobraźni nie odkłada się kurz, czy strach przed niezręcznością języka nie hamuje twojej interpunkcji ? Poszukiwanie skojarzeń, wymiana myśli z migoczącym kursorem, odgadywanie znaczeń, łapanie za słówka, tamowanie słowotoku, konserwacja treści, nawlekanie liter alfabetu na słowa ... One wszystkie wołają o uwagę, wysiłek, rozczarowanie i z tym rozczarowaniem walkę.
Czy tak łatwo otworzę znów Magazyn, jeśli na jego drzwiach powieszę zardzewiałą kłódkę lenistwa ?


* ten post dedykuję Idze, w podziękowaniu za przywołanie mnie do porządku.

sobota, 19 września 2009

Zmianami jesień się zaczyna

Przystanek Kaskada.

Wczesnym rankiem staję na balkonie i z dwunastego piętra patrzę na miasto.
Miasto nigdy nie zasypia. Po lewej stronie morenowe wzgórza - w liściastym morzu zieleni żółkną dziś pojedyncze drzewa, jesienne plamy na zaczętym wiosną obrazie. Po prawej - szaroniebieska kreska horyzontu i statki na redzie, czasem, w czystej pogodzie widać Hel. Dalej już tylko smoki.
Pod moimi stopami nocą i dniem trwa nieustanny ruch - samochodów, świateł, ludzi.
Po drugiej stronie ulicy, na pierwszym piętrze, do późnych godzin wieczornych pali się światło. Znam to miejsce z nieodległego czasu, kiedy było zaledwie szkicem na papierze, później plikiem dokumentacji, jeszcze później - kilkoma wizytami w kurzu i pyle budowy. Dziś panie strzygą tam i farbują, a ja widzę jak światło w tych oknach zapala się i gaśnie.
Jedyną pewną rzeczą w życiu jest zmiana.
Tam, gdzie do niedawna mieszkałam, miałam trzy balkony. Jeden z nich wychodził na las, ale ja nigdy nie siedziałam na nim, aby patrzeć i pisać. Miejsce to było tylko sypialnią, gdzie moja zmęczona głowa zamknięta na bodźce widoków tuliła troski do twardej poduszki.
Dziś staję na balkonie i głęboko wdycham zimne powietrze, mieszankę miasta, morza morenowych wzgórz, jesieni.
Spokoju nie znajdę ani na dwunastym piętrze, ani w piwnicy. Jedynym miejscem, gdzie można go znaleźć, jest cisza panująca w sercu. Tam trzeba się po niego udać.
I idę.

niedziela, 13 września 2009

Mądrość narodów


Mówi się, że przysłowia są mądrością narodów. Chyba tylko tych, które nie mają innej mądrości.
Sama , aby wydać się bardziej ( jeszcze bardziej ! )błyskotliwą, dowcipną i inteligentną, czasem korzystam z przysłów w swadzie polemicznej, ba, rzekłabym, czerpię z nich garściami.
Mam kilka ulubionych : ranek jest mądrzejszy od wieczora, młyny pańskie mielą powoli, jeden lubi ogórki, drugi ogrodnika córki, miauczenie jest srebrem, a mruczenie złotem, i różne takie..
Również Moi Najmilsi mają swoje ulubione przysłowia .
Taki MC* na przykład hołduje zasadzie "kto rano wstaje, temu pan Bóg daje" . Kiedyś z trasy do Warszawy dzwoniłam do niego - bladym świtem, od ósmej do dziewiątej - jakieś dwadzieścia razy, próbując obudzić go dzwonkiem telefonu do szkoły, gdyż nie miałam po ręką innych, na co dzień stosowanych, środków przymusu bezpośredniego . Nie wstał. Trudno mi powiedzieć, czego nie dostał od Pana Boga, wiem na pewno, co dostał od szkoły.
"Co masz zrobić jutro, zrób dziś" jest z kolei ulubionym mottem MD*. Moja matczyna miłość i oddanie niejednokrotnie wystawiane były na próbę ognia, kiedy o szóstej rano słyszałam:
Mom, m u s z ę mieć kłębek drutu, styropianową głowę lalki, dziesięć metrów sznurka, i torbę kasztanów. Na d z i ś !
podczas gdy j a nie prowadzę warsztatu magika mechanika, sznurek nie jest moim ulubionym elementem garderoby, a w parku pod kasztanami deszcz i ciemno jak w przysłowiowej ( ! ) dupie.
Cóż, co masz zrobić dziś, poproś jutro mamę, ona zrobi to od razu.
Przysłowia to na pewno kopalnia cennych, życiowych porad.

Ostatnio dane mi się było przekonać, że najgłupszym z głupich przysłów jest : "Umiesz liczyć, licz na siebie". Gorszą jeszcze, ksenofobiczną wersją tego aforyzmu jest : "Kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Żydzi."
Fuj. Otóż na to przysłowie muszę powiedzieć : nie. O nie.
Moje tegoroczne trzy przeprowadzki i cały związany z nimi chaos byłby nie do zniesienia, nie do przeżycia wręcz, gdyby nie pomoc Przyjaciół.
Z ich pomocą wierzchołek góry lodowej stopniał , i okazało się, że pod powierzchnią wzburzonego morza zmartwień - nie czai się nic groźnego. Dziś, po dwóch tygodniach zaledwie - mam puste mieszkanie, gotowe na sprzedaż, klucz do wynajętego, trzy czwarte dobytku w magazynie, resztę u ludzi.
Z pomocą Przyjaciół wszystko się udało.
J. i I. sprzątały, wyrzucały, segregowały, nosiły, pakowały. W każdy od trzech tygodni weekend.
R. odkręcał meble ze ścian i swoimi długi łapami układał wszystko w równe stosy.
K. i M. zawijali w folie stretch wszystko, co zdjęte ze ścian.
B. oddała mi za darmo wóz przeprowadzkowy i trzech silnych panów do noszenia.
T. odstąpił mi swój magazyn mówiąc : dziękuję, że mogę pomóc.
J. i G. zaproponowali miejsce w swoim garażu na rower MC* i dodatkowe kartony.
A ja ?
A ja się dziś wyprowadzam, zamykam drzwi na klucz od mieszkania, w którym nie byłam szczęśliwa, idę dalej, i mam już swoje ulubione przysłowie :
Umiesz liczyć ? Licz na innych. Oni będą szczęśliwi, mogąc ci pomóc.

Dla wszystkich moich Przyjaciół więc - zamiast dziękuję - ten post w blogu i muzyka .

wtorek, 8 września 2009

nie do wiary

`Dziękuję, że mogłem pomóc` , mówi mi dziś ktoś , komu za pomoc dziękuję.
A ja szczypię się mocno, nie do wiary, do nadziei na nieobudzenie.

McKot zdobyty czyli one way ticket

W pokoju , miedzy kuchnią a salonem piętrzą się kartony.
Odkładam i opisuję : na wynajęte, na magazyn, lato, zima, piwnica, pokój J., skarby M, skarby H., biżuteria, porcelana ..
Kot nr 1 i Kot nr 2 wspinają się na sam szczyt tej nieforemnej góry i akrobatycznie balansując wśród tobołków i koszyków , moszczą się w skrzynkach na górze. Cokolwiek robię, one warują tam godzinami, jak sowy na czatach, aż wreszcie znużone powtarzalnością moich gestów pakowania, zawijania, obklejania tektury taśmą i opisywania - zapadają w drzemkę w pustym, niezamkniętym pudle. Od kilku dni, od kiedy ta grań wyrosła w moim mieszkaniu - stała się ich ulubionym miejscem. Mrużą swoje bursztynowe oczy, pazurami drapią papier i w niemym pytaniu patrzą na mnie z wyrzutem w dół. Jedziemy ? zabierasz nas ? na zawsze ? w drogę ?- zdają sie pytać ich zmrużone spojrzenia.
Czy obawiają się, że o nich zapomnę, że w całym tym szaleństwie przeprowadzki zostawię je, porzucone w kącie jak futrzany mop ?
Nie martwcie się, mówię do nich nocą, kiedy nie mam już siły na pakowanie - ten bilet w jedną stronę jest wypisany na nas wszystkich : na MC*, na MD*, na was, moje śliczne, i na mnie, na pewno też na mnie.


dla przypomnienia :
MC* - Młody Człowiek

MD* - Mała Dziewczynka

niedziela, 6 września 2009

Proces dojrzewania

" Pamiętam, jak (...) powtarzał , że lubi, kiedy tak dobrze mówię o ludziach - Jak to się dzieje, że tak dobrze mówisz o ludziach ? - Przez dziesiątki lat brałam ich takimi, jakimi są. Z wadami i śmiesznostkami. A teraz nie umiem wyłowić z pamięci tego dnia, kiedy straciłam tę pobłażliwość. Tę wspaniałomyślność. Tę tolerancję."
Anda Rottenberg "Proszę bardzo'

No właśnie. Kiedy ?

sobota, 5 września 2009

Na zawsze ?

Dziś zawijam porcelanę we wczorajsze gazety : za kilka miesięcy pożółkła data na nich będzie mi jedynym świadectwem tych dni pełnych zamętu.
Kolejna przeprowadzka. Trzecia w tym roku : najpierw dom po T. Wyrzucanie, odśmiecanie, utylizacja wspomnień z dzieciństwa. Potem firma : dziesiątki projektów w niszczarce, segregatory sukcesów i porażek i niepewność, czy tam, gdzie idę, znajdę swoje miejsce.
Teraz to miejsce, co przez kilka lat było mi domem.
Domem, w którym mieliśmy zostać na zawsze, a nie wytrzymaliśmy nawet pół roku. Bez żalu zdejmuję ze scian obrazy, segreguję wieczorowe sukienki i buty na obcasach aż do nieba. Ksiązki do oddania, książki do powrotów, książki na makulaturę. Wyrzucam niepotrzebne graty, którymi obrosłam a wraz z nimi lądują w workach złe wspomnienia, smutki i niepewność dni, które już za mną.
Tak dużo mam pracy , że brakuje mi słów. Moja głowa opada wieczorem na poduszkę, ciężka rzeczami, których nie zdążyłam zrobić, niema na słowa, które mogłabym zapisać w magazynie.
A jednak. A jednak jest we mnie wiara, nadzieja, miłość.
Jestem szczęśliwa.

środa, 2 września 2009

Słuchając jesieni

`Przejdź milę po moich śladach, a dopiero potem oceniaj mnie`, powiedziałam, a on patrzył na mnie, tak jakoś smutno i z roztargnieniem, a ten jego roztargniony wzrok błądził po twarzach ludzi przy sąsiednich stolikach, po przechodniach śpieszących gdzieś w dół ulicy oświetlonej prawie jesiennym już słońcem popołudnia.
Patrzył smutno, widziałam jego rozbiegane, zmęczone oczy obwiedzione siateczką zupełnie nowych zmarszczek i cieni, co jak busola wskazują nieomylnie kierunek smutku.
Miał oczy jak piłki tenisowe na korcie - odbijały się od cieni liści tańczących po naszym stoliku, od smukłych łydek dziewcząt na deptaku, od popielniczki pełnej wystygłych niedopałków, wakacyjnego skrzypka zbierającego marne grosze za wiedeńskie walce, od mojej zamyślonej twarzy, moich słów do niego, moich do niego pytań.
Dawno się nie widzieliśmy.Zdawkowe esemesy, cztery telefony, trzy odłożone spotkania - na lepszy czas, na inny, na żaden.
On jest chory, pomyślałam, ma chorą duszę.
Pan dziś nie słucha, powiedziałam,
Tak, nie słucham, nie mogę zatrzymać myśli, one błądzą gdzieś, skaczą z tematu na temat, porzucam drugą, zanim skończę pierwszą, już nie mogę z tym wytrzymać, na nic nie czekam, niczego nie chcę, i jednocześnie chcę wszystkiego, tak mnie to, kurwa, męczy..

Wiem, chyba wiem, też tam byłam, ten żal, ten niepokój, ten brak skupienia jest jak konkretne miejsce, jak współrzędne na mapie naszego serca. Kiedy już się tam jest - trudno odnaleźć stamtąd wyjście, trudno uwierzyć, że inni też tam byli. I że stamtąd wrócili.
Też tam byłam, ale pozakręcałam rożne kurki, z których cienką strużką kapały do mojego serca, jak soki złych wróżek : Żal, Złość, Niepokój, Rozczarowanie, Niepewność.
Też tam byłam, a moje zielone oczy , zasnute szarym smutkiem skakały z miejsca na miejsce, rozbiegane, niewidzące, smutne.
Też tam byłam, i gdy zagubiłam się, w tym lesie smutku nie bardzo wiedziałam w którą dróżkę iść, bo wszystkie były mi jednakie. Jednakie złe. Jednakie nieznane.
Ale zakręciłam te kurki. Zakręcałam je jeden za drugim, stopniowo, powoli, aż wreszcie przestały sączyć w moje serce truciznę niepokoju.
I wróciłam. I jestem tu, spokojna i szczęśliwa. Słucham.
Pan mnie nie słucha ?
Tak, słucham... `jeden za drugim... niepokoju...wróciłam..`
Wrócę, obiecuję pani, że wrócę .. Ja wrócę. Jeszcze niech pani na mnie poczeka.
Poczekam na pana, poczekam, a w międzyczasie posiedźmy tu razem i popatrzmy jak lato zmienia się w jesień.