czwartek, 27 maja 2010

Przeczytane w podróży

Z Hugo - Baderem do Rosji, z Maxem Cegielskim do Babadag, z Jagielskim do Ugandy, z Morawską w Polskę , z Alicją Kapuscińską po śladach. Podróże z książkami.
Dziś znów Szkoła. Pakuję lektury i jadę.
Odpoczynek.

środa, 26 maja 2010

meteoropatia

-Ale zimno dzisiaj, no, a jak padało wczoraj. A w weekend to jednak było troche lepiej. No. taki powiew wiosny prawdziwy. I tak to słoneczko ładnie.., No a wiosnę mamy taką spóźnioną w tym roku. Właściwie to w ogóle nie mamy wiosny. a podobno ma byc ładne lato . Ładne ? kiedy ? a tak słyszałem. Ja słyszałam że w sierpniu. W radiu mówili. A wczoraj to już w ogóle coś niemożliwego. Grunt, że tych śniegów juz nie ma. Ee tam nie ma, nie ma, zaraz znów będą. Ani się obejrzysz.

Kiedy zaczynam z kimś mówić o pogodzie, w głowie zapala mi się czerwona lampka ostrzegawcza . Uwaga : nie jest dobrze ! O pogodzie rozmowa męczącą jest i pustą.
Bo o czym tu rozmawiać, skoro pogoda zawsze jest, jak uczyły w szkole przemądrzałe panie.
Nie ma pogody ? pytały złośliwie. Oo, mylisz się - pogoda zawsze j e s t . Szkolna figura retoryczna.
Może i jest, ale gdzie jest temat ? Męczy mnie ta miałkość, ta pusta gadka. Tęsknię za : ciekawie, porywająco, nie o pracy, inaczej. Kiedyś wspinałam się na palce, zaglądałam w oczy w poszukiwaniu zrozumienia, wymyślałam anegdoty i historie. Teraz ? Odpuszczam. Zamiast o pogodzie z przygodnym, lepiej pomilczeć z najbliższym.
Rozmawiałyśmy dziś o tym z K. w Trafiku, i było dobrze.
Jutro Szkoła R. Rozmowy niemeteorologiczne.

Umęczona zasypiam z notesem przyciśniętym do piersi, i marzę o Wenecji.
Urlop. To już za kilka dni. Ciekawe, czy będzie padać ?

27 pytań

(... )Pierwszy zerwał się z miejsca na pytanie prowadzącego o chętnych do wywiadu.

Szybki, młody człowiek , którego rozsadza energia i chęć rozmowy. Śniady, czarne włosy mocno zaczesane na żel , wydaje się być bardzo sprawny fizycznie. W rozmowie wyznał, że jego największym marzeniem zawodowym jest służba w Straży Pożarnej lub brygadzie antyterrorystycznej. Widzi siebie w akcji, wyciągającego ludzi z płomieni, broniącego cywili w zagrożeniu, walczącego. Na razie ćwiczy , żeby poprawić swoje testy sprawnościowe.

Specjalnie dla mnie przyjechał spod Trójmiasta i chciał podarować mi tyle czasu, ile tylko będę potrzebowała. A najlepiej więcej.

Mówi dużo, chętnie, w długich dygresjach odbiega od tematu, uśmiecha się, żywo gestykuluje.

Od pięciu tygodni członek Młodych Partii X.
(..)



... chciałam chociaż zacząć, no i okropnie się wkopałam. Zamiast jak pan Bóg i dobry zwyczaj nakazują pisać ciurkiem odpowiedzi na 27 pytań z ułożonego kanonu i klucza, pod pytaniami te odpowiedzi pisać, grzecznie, pilnie i na temat, ja sobie musiałam utrudnić. Nie kombinowałam. Przesłuchałam ponad dwugodzinne nagranie , zajrzałam w notatki, i napisałam tekst. Jak głupek ostatni - w trzeciej osobie :

`Pan R. to, pan R. tamto, zauważył, zrozumiał, pamiętał, widział, uścisnął, zaś u teściowej duchowość całkowicie wyparta jest przez materializm..`

O żesz. I teraz , świt za oknem, dzień nowy wstaje w ojczyźnie, a ja zamieniam pracowicie na pierwszą osobę.

`Zauważyłem, zrozumiałem, pojechałem, widziałem, uścisnąłem.. `Przynajmniej u teściowej bez zmian.

wtorek, 25 maja 2010

Miła

Nie chcę być miła.
Kiedy jesteś miła jesteś jak otwarta książka, którą każdy może sobie przekartkować i odłożyć. Po co ją czytać, skoro każda kartka ma w sobie zapowiedź kolejnej, a zakończenie znane już w połowie ?
Miła to otwarta, ciekawa, serdeczna. A tu nie ma już miejsca dla otwartych, ciekawych, serdecznych. Miejsce takich w domach z kotem i książką, one wklejają do albumu fotki z nieudanych majówek nad jeziorem. Na tych fotkach te miłe stoją w spódnicy za kolano, albo w dżinsach takich ciemnych bezkształtnych stoją, i bluzie z polaru , gdzieś w drugim rzędzie, lekko zamazane, bo fotograf się nimi znudził.
Lepiej być niedostępną, małomówną, skrytą, suką taką doprawdy lepiej być, bo one zwykle maja miejsce z przodu i nikt ich o nic nie pyta. Te są jak kryminał, ba - jak saga, co ich nigdy dosyć i żal, gdy się skończą.
Nie jestem już miła. Jestem wścibska, gadatliwa, niedyskretna. Nudna, bo miła.
Lepiej być suką. Och, po stokroć lepiej, kurważ mać.

sobota, 22 maja 2010

Liczba pojedyncza

"(...) W każdym, w kobietach, mężczyznach, istnieje dwoistość - z jednej strony tęskni się do niezależności, z drugiej jest pragnienie, żeby się komuś poddać, ulec. Człowiekowi, Bogu, miłości, czemuś, co określi cię jeszcze bardziej, może jeszcze lepiej. (...) Kto tak naprawdę chce żyć z przeświadczeniem , że jest tylko sobą, że niezależność jest jego największą wartością ? Każdy chce w jakims stopniu przynależeć."
Jane Campion w wywiadzie dla `WO`.

Tak. zapewne tak jest.
Każdy chce przynależeć, nie każdy może, nie wszyscy potrafią, niewielu się udaje.
Od jakiegoś czasu jednak kołacze mi w głowie inne pytanie : kto naprawdę chciałby żyć z przeświadczeniem, że ja jestem jego wartością ? I czy ja mam dar bycia czyjejś niezależności szafarzem ?Jestem jak zamknięta, wydana książka, wydana na zapomnienie, czasem nudna, taka, która odkłada się po kilkunastu kartkach, nie zawsze przecież zapisana mądrymi słowami, czy dobrymi doświadczeniami.
I te doświadczenia dopadają w najmniej oczekiwanym momencie. W pełnym słońcu, w ciszy wieczoru, nad ranem, w rozgadanym tłumie przed wejściem do kina, w kolejce do kasy w supermarkecie.
Liczba mnoga,pojedyncza, doświadczenia, wybór.

***
[ Wczoraj spotkałam człowieka, który w pragnieniu przynależności zapisał się do partii politycznej.
O nim następny post. Jego - wśród innych - pobieżny portret pamięciowy w Dużym Formacie. Przed wyborami . Bo przecież to pragnienie może być tez stanem głodu duszy, który znajduje zaspokojenie w politycznych wyborach.. ]

wtorek, 18 maja 2010

chronic fatigue syndrome

Czas przeszły dokonany nie ma racji bytu. Czas przyszły niedokonany raczej.
Nie wiem, kiedy się wyliżę. Czy się wyliżę ? Czy uda mi się pozbyć zmęczenia, które nie pozwala mi ostatnio spać, pisać , żyć.
Rano biegłam, nie - kulałam, kuśtykałam w dół klifu, a każdy ruch, był bólem naderwanego mięśnia i oddechem lat, które już za mną. Na mojej spoconej twarzy rozmazywały się brudne łzy.
Przyszedł wiek średni i dziś pokazał mi klęskę. Pierwszy raz.
Bez dat, rocznic, kamieni milowych. Bez przywilejów.
Nieproszony. Mój.

poniedziałek, 17 maja 2010

In memoriam.


Pamiętam ten dzień.
Pamiętam bladą ze zmęczenia twarz i czarny garnitur mojego brata bliźniaka. Przywiózł ten garnitur z Kanady i jego dziewczyna prosiła mnie o szybką interwencję w pralni chemicznej : bo wiesz, Marcin zapomni, a ten garnitur nie jest świeży.. , wyrzucała pospiesznie słowa przez tysiące kilometrów, a ja jechałam majową ulewą, deszcz bębnił mi o szyby i popędzana nitką skype`a wiozłam ten jego czarny garnitur do pralni. Pamiętam, że BB* martwił się, jak my tu w kraju, który zostawił 17 lat temu dla Vancouver pachnącego syropem klonowym i żywicą, nie umiemy czyścić garniturów... To był Hugo Boss. Odprasowali go pięknie. BB* był bardzo blady, miał jet leg i nie spał już 48 godzin.
W noc przed pogrzebem nie zmrużył oka. Z tysięcy zdjęć i wspomnień składaliśmy epitafium T. - przeplataną muzyką, wzruszającą kronikę prawie osiemdziesięciu lat życia naszego ojca, którą potem nagrywaliśmy jako prezent dla przyjaciół na kilkudziesięciu płytach . Nad ranem BB* , gnany międzykontynentalną bezsennością poszedł do Tesco.
Kupił 200 świec, które rozdaliśmy na pogrzebie. BB* miał pomysł . Od jednej świecy możesz zapalić tysiąc świec, a jej płomień nie zgaśnie, powiedział za Buddą, a starzy przyjaciele T. płakali i wtykali białe świece z Tesco w świeży piasek nagrobka.
Pamiętam moje długie rękawiczki do małej czarnej, które do tej pory zakładałam tylko na karnawał. Pamiętam moją zapobiegliwą siostrę, która zawsze wiedziała, która staruszka nie ma miejsca w autobusie na cmentarz.
Pamiętam mdlący zapach kadzidła i umierających białych kwiatów w kosciele mojego dzieciństwa. Zawsze lubiłam kadzidło : kojarzy mi się z obrzędami Wielkiego Tygodnia i tym bolesnym, nieznanym misterium.
Pamiętam urnę, piękną, ceramiczną. "Siostra wybierze urnę", powiedziała moja starsza, "ona jest artystką". Wybrałam.
Pamiętam kolorowe zdjęcie T., które oparte o tę wybraną przez artystkę urnę na białym katafalku przypominało go takim jakim był : wesołym podróżnikiem, nieufnym marudą, wiecznym politykiem, nieznośnym moralistą, kochanym żegnanym. Pamiętam ten kościół, pełen przyjaciół spłakanych po T., w majowy, parny dzień i słowa proboszcza : " teraz było, jak chcieliście, ale na cmentarzu to my rządzimy ! ".

Wczoraj rok po śmierci T. postanowiłyśmy z siostrą dać na mszę.
T. byłby zadowolony. Na pewno żałobnej mszy by chciał : wspomnienie o zmarłym, liturgia w intencji, ładna homilia, wieczny odpoczynek trzy razy po zakończeniu. Nic z tego . Na mszę w rok po trzeba dawać chyba w dniu śmierci, bo inaczej miejsc nie ma. Nie ma miejsca na modlitwę wiernych za jednego z nich, chyba że po takową ustawisz się w kolejce długiej jak do Narodowego Funduszu.
T. jednak chciałby tej mszy, więc poszłyśmy z siostrą na 12.30 do parafialnego kościoła naszego dzieciństwa, pomodlić się nie w instytucjonalnej intencji, w intencji serca raczej, i z szacunku do T.
Kościół - w niedzielę, w południe, w centrum Sopotu - prawie pusty. Organista wyje pieśni bez żadnej koherencji z nielicznymi parafianami zawodzącymi pod chórem, a ksiądz proboszcz w podniosłym tonie opowiada straszne komunały.
Przypomniała mi się nudna. bezosobowa homilia , którą ten sam proboszcz wygłaszał na mszy żałobnej rok temu. T. był tam parafianem przez ponad 50 lat. Co tydzień był na mszy świętej, siadał w tym samym miejscu, przyjmował komunię, co rok gościł księdza na kolędzie, która przeżywał tak mocno, że będąc 20 lat wdowcem - prosił wnuczkę o obecność w tym dniu pasterskiej wizyty. Proboszcz nie umiał powiedzieć o nim nic. Więc nie powiedział.
Wczoraj, zmarznięta i znudzona wyszłam z kościoła i pojechałam na cmentarz.
Słuchaj, tato, powiedziałam, msza mszą,proboszcz proboszczem, a te pieśni i tak by ci się nie podobały. Trudno. Napiszę dla ciebie posta na blogu.
In memoriam.

Casanova nie gości

"ten z przeciwka co ma lampę i remont
stał przy oknie nieruchomy jak skała.
pomyślałam, to dla ciebie ta rewia, rusz się, przecież nie będę tak stała..(...)"

niedziela, 16 maja 2010

Pokój z widokiem

Parę tygodni temu rozmawialiśmy w biurze o aquaparkach, i przyznałam się, że nienawidzę zjeżdżalni. Boję się nawet takiej małej, dziecinnej, najkrótszej, powiedziałam, jak widzę zjeżdżalnie strach podjeżdża mi do gardła wielką, mokrą szmatą.
K., która zna mnie od wielu lat pokręciła w zdumieniu głową : pierwszy raz w życiu słyszę, że czegoś się boisz !, zawołała, a ja uzmysłowiłam sobie, że faktycznie strach nie jest doświadczanym przeze mnie często uczuciem.
Mieszkamy na nowym osiedlu, które jest prawie puste. Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy się tu wprowadzili i od kilku miesięcy ten stan właściwie się nie zmienił. Nocą osiedle tonie w ciemnościach, okoliczne okna nie świecą ciepło. Nic nie stuka i nie szczeka, żadne dziecko nie płacze za ścianą, parking mam cały dla siebie, tylko winda dźwięczy czasem ochroniarzem, który odbywa swój obowiązkowy obchód. Na razie sąsiadów brak.
Od kilku dni jednak w mieszkaniu naprzeciwko okien mojej sypialni pali się światło. Przez nieosłonięte szyby widać dziwnie urządzone, zimne wnętrze. Ostry halogen pod sufitem oświetla szafki, chyba w kuchni, zwykle otwarte i puste. Mieszkanie wydaje mi się brzydkie, nieprzytulne. Ktoś tam pracuje, tylko w nocy, zawsze sam. Nie widać ruchu, gestów, życia. Tylko to światło, ostro płonące w kwadracie okna o trzeciej nad ranem, kiedy wstaję po wodę lub wpuszczam kota, lśni przez pusty dziedziniec. Wczoraj tuż przed zaśnięciem zerknęłam w okno. Pokój naprzeciwko był ciemny, a w poświacie idącej gdzieś z głębi mieszkania na tle czarnej szyby odbijał się kształt postaci. Ktoś stał tam i patrzył w moje okna. Stał nieruchomo, w ciemności i ciszy, tak jak stoi ktoś, kto czeka. I podgląda. Zaciągnęłam zasłonę z bijącym sercem, a strach podszedł mi do gardła mokrą szmatą.
Nie lubię zjeżdżalni, nawet tych daleko.

środa, 12 maja 2010

Nie mylić z seksem

Uprawiamy zawód, który wydaje się być tylko łatwą przyjemnością za niemałe pieniądze.
Nie mylić z seksem.
Przyjemność w tym zawodzie - jeśli w ogóle jest osiągalna - przychodzi na końcu ( to akurat przypomina seks ) i nigdy łatwo. A pieniądze - zwykle kończą się zanim pojawią się na rachunku, i prawie zawsze jest ich za mało w stosunku do włożonej pracy. Ale z pieniędzmi zwykle tak bywa, więc to akurat w ogóle mnie już nie rusza.
Gorzej z wolnością. Z oddechem gorzej. Bo oni piszą, mailują, dzwonią, oczekują. Klienci. Zawsze obecni w najdziwniejszych momentach i najmniej spodziewanych miejscach. W sobotę o 20.10, w niedzielę przy porannej kawie, we wtorek w kolejce do kina, w czwartek przed joggingiem, w poniedziałek, wtorek, środę od ósmej do.. Cóż z tego, że ich kochamy ? Czy nie moglibyśmy czasem kochać ich mniej ? Oczekują od nas rzeczy niemożliwych, niewykonalnych , opartych na boskich niemal umiejętnościach. Cóż z tego, ze zwykle je dostają?
Zadanie na dziś : pogodzić niejasne wyobrażenia i hermetyczny język inwestora ze współczesną estetyką, szybkością pracy betoniarki oraz pana Kazia na budowie, zderzyć to z budżetem, zwykle za niskim, dokonac błyskawicznej oceny zdarzen i `trysnąć` , jak mawia jeden nasz Klient ( nic nie poradze na to, że ten tekst zawsze kojarzy mi się z wytryskiem ) niepowtarzalnym pomysłem. Bagatelka.
Nie jestem sklepem całodobowym.
To był ciężki dzień. Tak ciężki, że nawet mi się zdania nie kleją. Za to oczy - tak.

życie na odsłuchu

(... ) W pokoju A., w którym śpi i pracuje jest telewizor, podłączony do kamery w pokoju córki. Na ekranie widać K., jak leży na łóżku, otwiera oczy, czasem rusza głową. Ten system A. zamontował również w kuchni. Monitoring pomaga mu ustrzec K. od zakrztuszenia, zaflegmienia, poza tym uprzedza pielęgniarki, że są zawsze obserwowane.

A. siada naprzeciwko telewizora i podczas naszej rozmowy cały czas zerka w ekran. Trochę jest tak, jakby i K. była z nami w tym pokoju.
Rozmowę zaczynam od prośby, aby..(...)



W sobotę w S. trzy godziny rozmowy z bohaterem.

W niedzielę, poniedziałek ,wtorek kilkanaście godzin przepisywania nagrań z dyktafonu.

Dopiero słuchając, na nowo, wciąż na nowo, w zwolnionym tempie, w powtórkach słyszę zdania, które wejdą do tekstu. Dopiero czytając zapis, chaotyczny, potoczny, z literówkami - dociera do mnie cała groza tej historii i cudowność tej miłości.

Zapis z dyktafonu faktycznie otwiera pola, których nie widać słuchając, notując czy odtwarzając w pamięci rozmowę. Moje otworzył.



czwartek, 6 maja 2010

Wyjątkowo zimny maj

O 5.55 codziennie staję sama ze sobą do zawodów : może jest zimno, może leje, może sztorm wali w szyby, a może boli mnie noga ? Prawa? Wysuwam ją spod kołdry i krytycznie patrzę na świeżutki pedicure na zupełnie zdrowej stopie, gotowy na czas sandałków. Nic. Prawa OK. Lewa ? Fuck, to samo.A może boli mnie brzuch, albo głowa, albo dostałam straszliwej choroby, która nie pozwala mi opuścić łóżka przed dziewiątą ? Kotka leniwie przeciąga się na poduszce obok i udaje, że jest środek nocy, w lutym zresztą. Dlaczego mnie nie obudziłaś, cholero, już jestem spóźniona, mruczę z uczuciem, a ona niespecjalnie je odwzajemnia.
Nie ma wymówek. Nie ma powodów do leniuchowania. No excuse. Zwlekam się pełna prostej, ludzkiej odrazy do wysiłku i kwadrans później biegnę już w dół klifu. Nad morze.
Wokół mnie ściana świeżej zieleni, buki w majowych mgiełkach, białe kwiatki przebijają przez wilgotne poszycie. Przebiśniegi ? Wczoraj między mną a mężczyzna idącym z psem pod górę przemknęła sarna.
- Super, co ?! - wysapałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony spod kaptura i pokiwał głową. Mężczyzna był młody, miał wąsy, miłą twarz i typowe dla Polaków skrępowanie widokiem joggera. Sarna była śliczna, wielka, szara, nie brązowa, jak zwykle sarny bywają. Widocznie biegała jeszcze w zimowym palcie. Nie była skrępowana.
Dziś nad morzem wiało. Nie sztorm jeszcze, ale już silna bryza, co przygania do brzegu pieniste fale. Wydycham zmęczenie, wdycham spokój i chłód poranka. Zimny wiatr na twarzy zwiastuje kolejny deszczowy dzień .
Czterdzieści minut później zmęczona stoję pod prysznicem. Wysapuję twarde tętno z nadgarstków. Myśli układają się ze strumieniami ciepłej wody.
Warto było zmusić się do wstania dla tego cudownego, obezwładniającego zmęczenia, które potem wypluwam, wypacam, które spływa ze mnie z ciepłą wodą, które daje mi siłę na trudny dzień. Dzień pełen telefonów, rozmów, decyzji, pośpiechu. Dzień codzienny. Chleb powszedni. Second-hand możliwości. Dzień mój, ale dany na potrzymanie. Taki, w którym godzina za godziną, telefon za telefonem, mail za mailem oddaję innym kawałek siebie. Bezpowrotnie. Codziennie. Na nieoddanie.

Warto wychodzić dla radości powrotu.
Warto jest stawać na starcie z marzeniami o mecie.
Co dzień pakuję walizkę planów mając w kieszeni klucze do domu marzeń.
Naietrafione porównania, chybione słowa, niepublikowalne teksty.
One prowadzą tam, gdzie moje miejsce już na stałe, są mi przesiadką w trasie.
Co dzień podejmuję trud wyprawy z niepewnością celu. Zawsze mam gdzie wrócić.
Nadzieja spełnienia jest mi bandażem na skręcone kostki.

środa, 5 maja 2010

osnowa

"(...) Kiedy chciała, potrafiła być pociągająca, ale życie nauczyło ją, że sprawność i kompetencja często opłacają się bardziej i oszczędzają bolesnych komplikacji"
Agatha Christie " Cat Among the Pigeons"

- Dzień dobry, nazywam się Magda S., czy mogę rozmawiać z panem J..?
- Niestety szefa nie ma, rzadko tu bywa, prawie w cale, może dwa,trzy razy w tygodniu. A w jakiej sprawie ?
- w sprawie prywatnej, a czy mogę się jakoś inaczej z szefem skontaktować ?
- nie , proszę pani, ale .. właśnie jest tu syn szefa, mogę podać ?
- tak, słucham ?
- dzień dobry, nazywam się Magdalena S., czy mogłabym jakoś skontaktować się z pańskim ojcem ?
- a w jakiej sprawie ?
- jestem z IR i piszę o ..
- eee, no nie wiem, jesteśmy w trakcie sprawy, ale proszę zadzwonić za kwadrans, ok ?
/ lampka wina, dwie fajki później ../
- Tak, proszę pani, proszę zapisać sobie numer ..

Udało się. Pojadę. Spotkam.
Zadaję sobie pytania, które zadam jemu. Czy będę umiała byc uchem ? A potem słowem ?
Oś oswojona.

niedziela, 2 maja 2010

... i o czym to ma być, proszę pani ?

Wczoraj spędziłam prawie cały dzień, jeden z moich nielicznych wolnych dni zresztą, w S..
Spędziłam go na wysłuchiwaniu historii, które mnie nigdzie nie zaprowadzą.
A już na pewno nie zaprowadzą mnie bliżej mojego tematu.
Pojechałam do S. rozmawiać z gościem, który wydawał mi się być rozmówcą idealnym : znany mi skądinąd, wolny, gaduła, a na dodatek plotkarz. Cóż z tego , skoro plotkował tylko na swój temat , i nad filiżanką kawy, piwem bezalkoholowym, wreszcie obiadem - wysłuchałam historii jego małżeństwa i kolejnego związku, prawie nie ruszając moich bohaterów ?
Najciekawsze ze spotkania doszło do mnie w drodze powrotnej : zrozumiałam, że on zainteresowany jest tylko sobą, choćby wokół jego antropocentrycznej perspektywy przewalały się wielkie tragedie i małe wojny.
Zainteresowany jest sobą, i ja takich ludzi spotkam wielu.
Zrozumiałam, że mój rozmówca musi mieć w sobie jakąś ciekawość świata, procesów wokół, horyzont szerszy niż własny pokój, żeby usłyszeć coś ważnego.
Wiesz więcej niż ja,
powiedział, i miał rację. Powinnaś mieszkać w tym mieście..
Nie trzeba zaraz mieszkać w mieście, o którym coś się wie. Wystarczy o tym mieście napisać, jeśli jest o czym.
Cały czas szukam osi do swojego go tekstu, i żadne, nawet najbardziej entuzjastyczne opinie kolegów, którzy mój temat znają nie pocieszą mnie, póki sama tej osi nie dotknę.
Jest historia, jest tło, jest tragedia, są bohaterowie - ale gdzie, do cholery, jest ta oś ?

"(...) To profesja, w której traci się masę czasu. siedzi się na lotnisku, oczekując przez tydzień na samolot i myśląc : przyleci - nie przyleci ? Jedzie się do zapadłej dziury i czeka na kogoś: przyjdzie - nie przyjdzie ? Jest to zawód, w którym z punktu widzenie europejskiej racjonalności pracy dochodzi do ogromnego marnotrawstwa czasu. Ale tego nie da się inaczej zrobić. (...)"
R. Kapuściński " Autoportret reportera', s.53