piątek, 28 sierpnia 2009

Ela, nie odchodź !


Luiza była drobną, silną Kaszubką z niewielkim, siwym koczkiem.
Z tych Kaszubek, co z niejednego pieca chleb jadły i z tym koczkiem, które podtrzymywane na miejscu niezliczoną ilością czarnych, surowych wsuwek tkwią w nienagannym porządku, choćby na plaży sztorm, a za oknami ulewa.
Urodziła się w Rewie, zalewanej morzem, wtedy maleńkiej, rybackiej wiosce, gdzieś koło 1900 roku.
Kaszubsko - niemiecką polszczyzną opowiadała nam Luiza, jak na służbę poszła, mając 15 lat. Sam zwrot `na służbę`, był dla nas, dzieciaków, zapowiedzią wyprawy w nieznane, ciekawe światy, w których nie trzeba biegać do szkoły ze spakowanym tornistrem a po obowiązkowym, pożywnym krupniku o piętnastej rozwiązywać zadania z matematyki. Służba to była Luizy lojalność do miejsca przy kuchennym stole, uczciwość w wychowywaniu kolejnych pokoleń u `państwa`, codzienna koronka różańca ( zasłużysz na odpust całkowity, dziecko ! ), majowe pachnące zwiędłym bzem, wypolerowane szkło w kredensie, złote drobne monety podkładane pod dywanami przez kolejnych niemieckich pracodawców, jakichś państwa Lesnau, jakichś państwa Klems , aby sprawdzić Luizy kryształową uczciwość. Zawsze te złote monety oddawała.

Nazywaliśmy ją Ela.
Ela brzmiało lepiej niż Luiza. Ela było swojskie, było jak wykrochmalona pościel, czysty fartuch i obowiązkowa ryba w piątki ( .. tylko komunisty jadają mięso w piątki ! ).
Ela to były historie o kaszubskich duchach widywanych w łanie zboża w biały dzień, i jej ciepłe łóżko, gdzie pozwalała mi zostać , gdy budziłam się spłakana w środku nocy, z tymi duchami czyhającymi za zasłoną ciemnego pokoju, na pierwszym piętrze zimnej, sopockiej kamienicy. Ela to były prażone jabłka zimą z duchówki kaflowego pieca, i `zupa nic` z budyniu i mleka w upalne dni.
Kiedy szaleliśmy ponad obowiązujące nas, surowe zasady dobrze wychowanych dzieci - Luiza, na co dzień pełna bezgranicznej do nas miłości - traciła cierpliwość.
Kroczyła wtedy do kuchni, pełna świętego gniewu na `nieznośne dzieci doktorostwa` - i , siadając na niskim krzesełku przy drzwiach wkładała swoje lśniące, sznurowane, czarne trzewiki.
Odchodzę, złościła się , odchodzę, nie będę u takich niegrzecznych dzieci służyć ! a my z bratem przypadaliśmy do jej zniszczonych pracą rąk i zawodziliśmy : Ela, nie odchodź, my już z a w s z e będziemy grzeczni !
Pamiętam strach, że nie będzie już z nami Eli, która pociesza i tuli , że wróci mama a my będziemy sami, przy zimnym piecu, dwie kupki nieszczęścia, zapłakane dowody przewinień. Pamiętam ten dzień rozczarowania, kiedy starsza siostra odebrała nam wiarę w groźby Eli, tak jak odbiera się wiarę w Świętego Mikołaja : jesteście głupi, Ela nie odejdzie i nie zostawi was samych, nie mogłaby tego zrobić, jak mamy nie ma w domu, bo jest za was odpowiedzialna ! Tego dnia dziecinne grzechy straciły swój ciężar, bezkarność psot odebrała słodki smak recydywie : Ela nie odejdzie !

Została z nami szesnaście lat. Nie `na służbie`. W rodzinie.
Nie chodziliśmy do przedszkola. Zazdrościliśmy dzieciom zabaw w chodzi-lisek-koło-drogi, leżakowania po obiedzie i czytanek o socjalistycznej sprawiedliwości społecznej w domu Ali i Asa. Nauczyła nas najprostszych prawd wiary, rozróżniania tego co dobre i złe, majowej litanii loretańskiej i smaku zupy pomidorowej z lanymi kluskami.
Odeszła dopiero, gdy wezwano ją na służbę daleko, do jej kaszubskiego Boga. Czasem widzę ją, jak siada w progu nieba , wciska na wykręcone reumatyzmem stopy czarne, wypastowane trzewiki i groźnie woła : odchodzę !

Nomenklatura

Jeśli nazywa się rzeczy po imieniu, to się materializują. Słowo staje się ciałem, ma swoją wagę, swój kształt, zapach, treść - nie można go już ignorować. Gdy rzeczy zostają w sferze słów niewypowiedzianych- mogą się same ulotnić.
Ranek jest mądrzejszy od wieczora - mawiam, i w tym swojskim porzekadle mieszka ostrożność, lek przed pryncypialnością sądów, nieomylnością, jedyną prawdą.
Lepiej być ostrożnym z nazywaniem zdarzeń - samo ich nazwanie sprawia, że się stają.

środa, 26 sierpnia 2009

Na krzeselku

"Przywieź tylko coś pysznego z tej cukierni co zawsze, i trochę owoców. Czekamy , przyjeżdżaj już !" - usłyszałam w słuchawce , i już widziałam nastawione do kiszenia ogórki małosolne, ciszę werandy pełnej komarów, i to Jej pytanie po kolacji : napijesz się kielicha ? , Czułam ten bursztynowy smak koniaku w kryształowych kieliszkach, kiedy siadamy i ona słucha mnie z uwagą, zawsze z uwagą.
Zaniedbałam ją, myślałam, parkując pod cukiernią. Dawno nie miałyśmy kontaktu, nie dzwoniłam, a ona tak bardzo się ostatnio postarzała, czeka na mnie ..

Stanęłam w kolejce po rozgrzeszenie za zaniedbanie i kręcąc młynka palcami jak stewardessa Miss Odessa przed wylotem, w myślach zaczęłam litanię rzeczy których nie zdążyłam zrobić. W słodkim od ciastek powietrzu wytrwałe osy wycinały swoje piruety nad cierpliwymi dłońmi sprzedających. Przede mną spocona para z kilkunastolatkiem wybiera : może sernik, o taki, o, ten z różą, nie, weźmy kilka jagodzianek.. Chcę już miec to za soba, juz jechać, ona tam czeka, a ja tak ostatnio ją zaniedbałam..

Siedziała na krzesełku, tuż przy wejściu. Jaka schludna staruszka, pomyślałam, taka gdyńska Geraldine Chaplin. Wielkie okulary zasłaniały drobną twarz, na opalonej ręce błyszczała złota bransoletka, była ubrana ze staromodną elegancją, delikatna. Przez chwilę nasze oczy spotkały się, uśmiech, skinęłam pytająco głową: czy nie zajęłam pani kolejki, czy pani tu stała ?
Płacąc usłyszałam cichy szept obok: czy może mi pani pożyczyć złotówkę ? Na pomarszczonej dłoni miała kilka groszy, ... trzynaście ?
- Okradli mnie w autobusie, całą rentę, tylko policja oddała mi dokumenty, czy może Pani ma złotówkę..? Ojej, aż pięć ? Tak dużo, a kiedy ja oddam ? Czy pani tu spaceruje, po ulicy, jak panią znajdę..?

Tak, odda mi pani, na pewno, ja tu często chodzę, odda mi pani.
Spotkamy się jeszcze. Spotkamy się, kiedy ja usiądę na małym krzesełku tuż przy wyjściu, czekając .
To może być wkrótce. Za chwilę.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Moje serce jest moje ?




Przez prawie trzysta dni robię kilka rzeczy jednocześnie.
Myję zęby i wyjmuję naczynia ze zmywarki. Maluję oko i odpowiadam na esemesa. Piję pierwszą kawę i odbieram pierwsze maile. Sypię karmę kotom i suszę lakier na paznokciach. Słabo jedzą, zauważam. Koty, nie paznokcie.
Wyjmuję pranie z pralki i poprawiam włosy. Pakuję laptopa i układam notkę do bloga. Zmieniam buty na Buty , a na wierzch torebki wciskam awizo - zaraz pojadę na pocztę. Kolanem wpycham do windy worek ze śmieciami, rozłaczam pierwszą rozmowę - w windzie nie ma zasięgu.
W garażu podziemnym też nie jest lepiej : przekręcam kluczyki w stacyjce, podłaczam telefon, wyjmuję na siedzenie awizo z poczty, o którym zapomnę zaraz na pierwszym zakręcie.Mogę je przecież wyrzucić wieczorem. Odrzucona w windzie rozmowa przypomina mi się natrętnym dzwonkiem poczty głosowej.

Urlop.
Myję zęby i przyglądam się sobie z uwagą. Lustereczko, powiedz przecie - strasznie daleko zaszłam od czasu ostatniego urlopu. Zabiegłam nawet. Jak daleko.
Tak _tak, ten w lustrze to niestety ja. Tak_tak, ten sam.
Wyspałam się. Świeci słońce. W wannie piję kawę i czytam Allende. Kotka paraduje po brzegu wanny, a ja zauważam, że ostatnio nawet trochę przytyła. Kotka, nie wanna.
Na poczcie nie ma kolejki. Telefon zapomniał mojego numeru, a poczta głosowa zapomniała mojego telefonu. Kluczyki w stacyjce brzęczą spokojnie.
No to gdzie pojedziemy ?
Na Wyspę Man.

Wrócę.

sobota, 8 sierpnia 2009

kryzysowo

"(...) Bycie biednym - dodawał - jest przykre, ale ma jedną przepiękną zaletę, której rzadko kiedy doświadczają bogaci. Biedni ludzie są przeważnie obdarowani czasem. Gdyby czas można było sprzedawać, to bardzo szybko biedni byliby bogaci. Ale nie można. I biedni go marnotrawią."
J. Wiśniewski " Bikini"

I okazuje się, że tzw. literaturze menstruacyjnej tez można czasem coś znaleźć.
Tylko czasem.

bezdomność

Musimy trochę odświeżyć szatę graficzną, przecież chcemy zacząć od nowa, powiedzieli.
Jesteś wypalona zawodowo, powiedział.
Zacznij sama, ja najwyżej potem się włączę, powiedziała.

Mam głowę, ręce, oczy, stopy, dłonie i całą tę resztę. Mam pomysły, siłę, doświadczenia, wolę, ochotę,współczucie, rozum, inteligencję, empatię, miłość. Mam zmęczenie czasem, mam błędy, porażki, chybione decyzje, mam swoje deficyty.
A bywa, ze czuję się, jakbym wbiegła do domu, z naręczem pełnym mokrych kwiatów, wprost z łąki, a ktoś by powiedział : uważaj, zakapiesz podłogę..

Niepotrzebne są już nikomu doświadczenia. Jak pochód Hunów wkracza młodość, siła, brutalne łokcie robią sobie wokół miejsce.Nowe miejsce, nowe biurko w nowym miejscu, nowe decyzje na stare czasy, za chwilę nowy dom, który zaludnię starymi wspomnieniami.
Po raz kolejny muszę wstać i przesunąć się, kiedy wreszcie zsunę się z ostatniej, mojej własnej tylko krawędzi ?

Nie , jestem tylko trochę zmęczona, powiedziałam bezgłośnie. I tak nikt nie słuchał.
Jedźmy, nikt nie woła.

sobota, 1 sierpnia 2009

zmęczenie

(...) Drogą od myśli do maszyny
drogą od łódki do okrętu
skąd idziesz, że nie jesteś pewien
wierności wymyślonych sprzętów ?
Gdy wchodzisz w las stajesz się drzewem,
co w twojej ciszy się rozrosło.
A kiedy nurt przemierzasz łódką - wtedy udziela ci się wiosło
. (...)
Marek Grechuta / Wędrówka

Drogą od ogółu do szczegółu zawędrowałam w ślepy zaułek.
Jak dobrze - myślę czasem - byłoby wykonywać najprostszą z prostych pracę, robotę fizyczną, harówkę, zapieprz, zapierdol nawet - by nie musieć znów podejmować_decydować_odpowiadać_świadczyć.
Skąd idę, ze nie jestem pewna wierności wymyślonych sprzętów ?
Wczoraj : Klient : ja = 1 : 0
Poproszę o urlop. Najlepiej zaraz. Najlepiej na długo.