niedziela, 27 grudnia 2009

Nowe



Nareszcie na swoim.
Dziś, po wszystkich tych długich dniach pracy - sprzątania, przenoszenia, odkurzania, zamiatania, rozwijania i takich fajnych czynności, typowych dla przedstawicieli klasy i wieku średniego w trzeci dzień Świąt , usiadłam sobie na chwilę, w moim nowym, czystym, świeżym salonie , w ciszy wieczoru, i bardzo nie chciałam już stamtąd wychodzić.
W powietrzu wciąż wirowały drobinki kurzu pobudowlanego, unosił się zapach świeżej farby i lakieru, ze ścian tu i ówdzie starczały jeszcze kable od głośników,które czekają na powieszenie, a Indios Bravos śpiewali:
(..) kiedy kończy się zima, wtedy wiosna się zaczyna,
bez zbędnego planowania, bez szczegółów ustalania,
tak po prostu , samo z siebie
ziarno się rozwija w glebie...
Nie chciałam wychodzić, za oknem świeciły zimowe latarnie, w czystych już szybach odbijały sie cienie drzew, a ja myślałam o tym niesamowitym, niezwykłym, trudnym roku.
Na nowo przeżywałam cztery przeprowadzki, ciszę hospicjum,śmierć T., gwar ciężkiej pracy, kilometry za kółkiem, szalejący kurs franka, samotność w wynajętym mieszkaniu, trudne projekty, niepłacących klientów, i obecność wiernych Przyjaciół, którzy pomogli mi przez to wszystko przejść.
Nie chciałam wychodzić, choć dopiero jutro tam zostanę. Zostanę na dobre i złe, na nowe, na inne, na własne.
Powolutku, samo z siebie słońce toczy się po niebie..

Obraz : Tomek Sikora. Ta reprodukcja, prezent od MC i MD wisi w naszej nowej kuchni

piątek, 18 grudnia 2009

Santa`s Little Helper

..czyli pies Mojego Brata

U nas mróz, a w Kanadzie ..

wtorek, 15 grudnia 2009

Klepsydra

Dni mijają mi pospiesznie, nawet uważnie mi mijają, w napięciu niejakim, stresie, uporządkowaniu, rozwadze, jednak jakby na płytkim oddechu.
Odmierzam je kolejnymi metrami płytek na moich ścianach, litrami farby, kilogramami szpachli, kolorem ościeżnic, sumą lamp, która ciągle nie dobiega do licznika zero.
Każdego dnia wbiegam na trzecie piętro, po brudnych, ale nowych schodach, każdego dnia przeklinam w duchu niechlujność budowlańców, co położyli płytki i sypią na nie sterty piachu. Otwieram drzwi mojego przyszłego nowego domu i w napięciu chłonę zapach nowej farby, łapię grudniowe światło w zakurzonych szybach, odliczam nerwowo czas do przeprowadzki.
Nigdzie nie jestem już na stałe. Czekam na to , co ma nadejść, czekam na Dom, który wreszcie zaludnimy, którego drzwi zamkną za mną to, co było.
Bezsenne noce mijają mi długo, pod zmęczonymi powiekami wyświetlam listę rzeczy do zrobienia, telefony do wykonania, materiały do wbudowania.
Rachunek zysków, bez zbędnych strat.
I tylko moje koty, niespokojne jak ja,niepewne, lekkie - łaszą mi się do nóg. Straciły apetyt, gnane moja nerwowością, ich wielkie oczy pytają mnie bezsenną nocą : gdzie teraz pojedziemy, gdzie nas znów zabierzesz, czy to wreszcie będzie już nasz D o m ?
Czwarta w tym roku przeprowadzka. Juz na stałe, na dobre, na najlepsze. Na jedyne możliwe.
Przed Nowym Rokiem kończymy z przeszłością, a przyszłość - to już zupełnie inna historia, i ona musi się przecież od czegoś zacząć.

niedziela, 6 grudnia 2009

Przytul mnie

czyli "o dzień za późno, o dolara za mało"

Przyjeżdżamy do spa i oprócz sauny , basenu, miękkich klapek i białego szlafroka czekają nas obowiązkowe masaże.
Leżąc naga pod ręcznikiem , pod sprawnymi palcami filipińskiego chłopaka, przy dźwiękach polinezyjskich piszczałek, w przytulnym świetle świec i zapachu wonnych kadzidełek, nad polskim Bałtykiem, chłodnym morzem, myślę o artykule, który czytałam kiedyś w samolocie.
Młoda Szwedka, nazwiska nie pomnę, opisywała swój pomysł na życie, swój sukces, swoją drogę. Założyła onegdaj sieć luksusowych spa na światową skalę, po kilku latach stała się sławna i majętni franczyzobiorcy ustawiali się w kolejkę po jej znak firmowy. Stworzyła ideę wellness na światowym poziomie od gorącej Mikronezji po skutą lodem Szwecję, sprzedając ideę ciepła i dotyku w kojącym opakowaniu. Artykuł jakich wiele,kartkowany nieuważnie między kołowaniem a lądowaniem, jednak jedno zdanie zapadło mi w pamięci, i to zdanie przypominam sobie dziś, w atmosferze opisanej powyżej :
Za mało się dotykamy,współczesny człowiek cierpi na niedobór dotyku.
Rzeczona Szwedka opisywała emocje, które towarzyszą klientom spa : niektórzy, otuleni przyjemnościami wellness, masowani , doświadczający wonnych olejków i relaksującej wody na swojej skórze - zachowują się jak pacjenci po wielotygodniowej psychoterapii - płaczą.
Płaczą dotykani. Płaczą dotyku spragnieni.
Dotyk drugiego człowieka u człowieka samotnego wywołuje niesamowite wrażenia.
Czytałam kiedyś historię samotnej sześćdziesięciolatki, matki i babci, która na szpitalnym łóżku doświadczała dotyku pielęgniarki, gdy ta przychodziła zmienić jej opatrunek. Nikt mnie od miesięcy nie dotykał, myślała, i wspominała ciężar torby z mandarynkami, opartej o szpitalną kołdrę przez jej gościa. Ostatnie tchnienie tej zmęczonej życiem Murzynki było wołaniem o dotyk dłoni na jej szorstkiej skórze - innych niż dłonie salowej, dłonie obce, obojętne, nędznie opłacane z kasy chorych.
Myślę dziś, pieszczona sprawnymi dłońmi filipińskiego masażysty, że niepotrzebnie uzbrajamy dotyk w element seksualny . Czy tylko taki być musi ?
Ludzie za dotykiem tęsknią, dotyku pragną, za dotykiem wyją, jego brak zamienia ich poduszkę w twardy głaz bezsenną nocą.
Co ma począć samotny człowiek, którego nikt nie dotyka ? Uścisk ręki na powitanie, zwłaszcza w czasach AH1N1 - jest niebezpiecznym dziś gratisem. Przyjacielskie przytulenie, zwłaszcza w miejscu pracy - jest napastowaniem. Pocałunek w policzek to niehigieniczne zbliżenie.
Popyt na dotyk rośnie, podaż takowego - niewspółmierna jest do chęci nielicznych ofiarodawców.
Dziś Mikołaj. Idą Święta.
Dotykajmy się. Przytulajmy. Całujmy po jemiołą. Obejmujmy. Trzymajmy za rękę.
Dla wielu to lepszy prezent niż wychodzony w galerii lśniący pakunek z czerwona kokardą.

piątek, 4 grudnia 2009

Kobieca rączka

Schodzimy z K. po schodach mojego nowego przyszłego domu, i z piętra poniżej słyszę :
-... za rączkę ją weź, za rączkę.. !
Na pólpiętrze dwóch gości w kombinezonach pamietających czasy swietności dewelopera sprzed kryzysu ciągnie po schodach wielką maszynę, z której sterczy cos w rodzaju uchwytu.
- ..eee, a ja myślałam, że panowie tu jakąś ładna pannę za rączkę prowadzicie, a wy tylko maszynę - rzucam mijając ich w pośpiechu, z uśmiechem. Ze śmiechem.
Panowie stają zasapani,jak wryci panowie stają, zamurowani wręcz, że taka im się fartowna przerwa w robocie trafiła i jeden rzuca :
- ... aaa, będzie pani tędy wracała ?
- .. ja ? - nadal w biegu, drugi podest - no dzisiaj to niekoniecznie, ale w ogóle to jak najbardziej, do swojego mieszkania .
- a który numerek ? - leci za mną w dół , po schodach pytanie.
Zbiegamy po dwa stopnie, wprost w błoto po kostki, w kolejny ciemny dzień w dzwoniące telefony, w nieodebrane z poczty awizo, odwołaną znów wizytę u ginekologa, rubryki cyfr w Excelu, zimno rozcierające na policzkach poranną mascarę. Biegniemy uśmiechnięte, strząsamy z włosów grudniowy deszcz i kobiecą rączką przekręcam kluczyki w stacyjce.