niedziela, 28 grudnia 2008

rekonwalescencja

Codziennie budzę się z głową pełną snów z mojego poprzedniego życia.

Z kawałeczków wspomnień układają mi się całkiem nowe etiudy, opowiadania, nowele, szkice, historyjki, anegdoty, prawie dramaty, z bohaterami, wątkami, z początkiem, rozwinięciem, często...bez zakończenia.

Na szczęście - bez zakończenia.

Nie przypuszczałam nawet, jak bardzo jestem zmęczona, jakbym w tym moim poprzednim zyciu nawet w nocy z wysiłkiem podejmowała próby bycia sobą.

Lub oszustwa, że oto sobą właśnie jestem.



******



Zamilkłam, brakuje mi moich słów. Liz Gilbert napisała kiedyś :



"(...) skąd mi się bierze miejsce w mózgu na magazynowanie tych słówek ?


Mam nadzieję, ze mój umysł postanowił wyrzucić trochę starych, negatywnych mysli i smutnych wspomnień, i wypełnić miejsce po nich nowymi, lśniącymi słowami.."



Ja nie jestem jeszcze w tym miejscu.

Wydaje mi się raczej, że pokaleczyłam mój umysł, i on nie umie jeszcze gromadzić nowych, lśniących słow.

Teraz jestem jakby na leczeniu słów, w sanatorium słów, nawet nie na słów odwyku, bo po co byłoby mi odwykać od tego, co naprawdę kocham ?

Kojąca moc snu wyrzuca ze mnie negatywne myśli i złe wspomnienia, jednak czuję, że słowa przesuwają się tylko w mojej głowie jak twardy, hokejowy krążek na zimnej tafli lodowiska.

Zimny, nieprzyjazny lód, ograniczony bandami moich wspomnień, od nich odbija się kilka nieporadnych słów, ciemnych i niezdarnych na tle białej, zmrożonej powierzchni.



środa, 17 grudnia 2008

Palcie ryż każdego dnia

"(...)i zawsze , wszędzie znajdą się ludzie, którym przeszkadzać będzie widok człowieka, który idzie, nie prosząc o nic.(...)
Marek Hłasko "Palcie ryż każdego dnia"

I się znaleźli. A ja - zamiast pisać - zamilkłam.
Zesmutniałam. Zmieniłam.

Teraz czekam na samą siebie.
I sama od siebie nie wiem , czy się doczekam.

Czy po wszystkich rozczarowaniach tymi, którym przeszkadzał widok człowieka, który idzie, nie prosząc o nic.. - będę umiała jeszcze widzieć, myśleć, pisać, słowa na lepsze czasy układać w magazynie .

I dokąd takie czekanie mnie zaprowadzi ? Nie wiem. Poczekam.
A xmaseve, MagWoyTass, gapminded, filhalandilas, Bielasom, Karolinie, Marcinowi..i wszystkim, którzy zechcą czekać na mnie ze mną - dziękuję.
Naprawdę: d z i ę k u j ę.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

...co dalej ?

Nie o grzechy mnie pytaj,

co zostało we mnie ?

Ile szczerości tego, co już było dawno,

ile uśmiechów wcześniejszych od myśli,

niewinności jak długowłosego jamnika,

albumu z wierszem:"kto bibułę buchnie, niech mu łapa spadnie",

snu od bólu głowy

liścia wiązu co drapie

serca widzącego bez okularów

barwy, której uczyłem się jak muzyki


kamienia wystrzelonego z procy, który nie doleciał jeszcze do ziemi

modlitwy szumiącej jak ogień

siostry przy rodzinnym stole jak niebieska ostróżka,

pokazującej mi język po drugiej stronie lampy

słów wciąż czujnych by nie uśpić krzywdy

sumienia tak wiernego jak anioł i zwierzę



i tego niewiadomego - co dalej ?



Jan Twardowski

sobota, 13 grudnia 2008

jak pies z kotem...

czyli idealny plan na Święta - pogódźmy się ! Wszyscy.

sny kolorowe

Słyszę głośne: koniec,koniec, muszę jeszcze mieć siły na tyle rzeczy, mam tak daleko, i jestem głodna. Na plecach nieprzyjemnie czuję strużki potu. O świcie zmęczona potykam się przez długi, ciemny korytarz. Jak trofeum zdobyte w walce przyciskam do boku złamaną rękę. Lewą ręką podnoszę niezgrabnie czajnik elektryczny, nalewam wodę, wsypuję do kubka kawę.
Boli mnie oko, chyba dostałam, nie widzę wyraźnie, okulary?, gdzieś się zapodziały, nie ma ich. Cały czas jest ciemno, wysiadły chyba wszystkie światła, przypominam sobie nagle, że byłam na wczoraj umówiona z elektrykiem, który się nie pojawił.
Zamiast swojej brudnej od dymu twarzy widzę w wysokim lustrze rozczochraną postać w piżamie, która klęczy na podłodze, i lewą ręką trzyma kubek, a prawą, nienaturalnie podgiętą przyciska do boku.
Jest piąta rano. Za oknem ciemno.
I dlaczego ja wszystko robię lewą ręką ?
Kuleję, wracając do łóżka. Strzały ucichły.

czwartek, 11 grudnia 2008

Cebula




















We czwartki jestem cebulą.
Wożę ją w bagażniku.

Każdego czwartkowego poranka wkładam wysokie buty lub kalosze z wkładką, których nawet już nie czyszczę z błota, bluzę z kapturem, sweter, dżinsy,kurtkę. Zza czapki końca nosa nie widać, w ręce zimno, że trudno utrzymać ulubiony różowy kubek z kawą.
Budowa rośnie.
Budowa jest piękna.
Budowa pięknie rośnie.
Kalosze oblepia błoto, ręce pierzchną, z każdym tygodniem z tego wszechogarniającego zimna wyłaniają się nowe kształty.
Ciekawe, kiedy napiszę - otwieramy , zapraszamy ?
Wczesnym popołudniem zamglona autostrada niesie mnie do kolejnego wcielenia.
Podeszwa kaloszy trzyma mnie twardo przy ziemi.
Pora roku jest bez znaczenia - znaczenie ma wysokość obcasów.

Do drugiego wcielenia wchodzę na obcasach.
Kurtka ląduje na tylnym siedzeniu, z bagażnika wyjmuję płaszcz, dżinsy oddalone od ziemi wysokością obcasa nabierają nagle nowego fasonu i kształtu. Spod bluzy z kapturem wyłania się całkiem optymistyczna bluzka, która odsłania to i owo. Owo zasłaniam szalem.
Jeszcze kolczyki, jeszcze ciepły żakiet - w toalecie na stacji wchodzę w nową skórę.
Kilka spotkań, jedna narada później - bliska jestem trzeciego wcielenia.

W trzecie wcielenie wbiegam na szpilkach.
Żakiet na tylne siedzenie, krótkie kolczyki na dłuższe, dżinsy na pończochy i spódniczkę, blada szminka na czerwoną, jeszcze szybki ratunek makijażu w toalecie ( znów !), jeszcze pożegnanie z szalem, bluzka optymistycznie odsłania owo.

Kolacja, kilka lampek wina i kilkaset zdań nad stolikiem w ciepłym świetle knajpki później - zmierzam do wcielenia czwartego.
W przedpokoju zostawiam ubłocone buty, kurtkę, płaszcz, czapkę, rękawiczki.
Z parującym kubkiem herbaty w ręku znaczę w drodze do łazienki ślad swojego dnia.
Jak nić Ariadny wlokę za sobą kolejno : bluzę z kapturem, dżinsy, żakiet, optymistyczną bluzkę, szal, spódniczkę, pończochy,kolczyki.

Wychodzę z wanny, owijam się ręcznikiem.
W czwarte wcielenie wchodzę nago i boso.

środa, 10 grudnia 2008

krótki dystans

--> --> -->
(…)wsadzam palec w tarczę telefonu
kręcę nosem i wybieram
zgodnie z nim
odpowiada mi po drugiej stronie
głos w słuchawce odpowiada mi(…)
[Adam Nowak]


Nic nie odpowiada ten głos. Chodzi o to, że nie odpowiada n i c.
Po niewidzialnych nitkach pełzną banały. Wędrują truizmy. Rozwija się po drucie sieć bezpiecznych kłamstw. Smutek.
Czy kłamiesz bezpiecznie dlatego, że nie można cię na niczym złapać ?
Że nie masz sobie nic do zarzucenia? i dla kogo to jest bezpieczne?
Czy coś się stało ?
Tak.Stało się. Jestem rozczarowana.

wtorek, 9 grudnia 2008

"Langusta żywi się owocami morza, lecz gdyby mogła - jadłaby dżem"


To był ten dzień paskudny, który zaczyna się od rana, kiedy wieje, leje, i jeszcze na granicy snu myślisz, że to sobota, z tych seksualno-rozrywkowych sobót, z tych barowych, z tych przytulnych, kiedy zostaniesz w domu, pod kocykiem, i och, i ach.. Jednak budzisz się( a jednak się budzisz !), wstajesz zniechęcona i zła, i od razu ruszasz na wstecznym do wszystkich tych niechcianych zadań, które zgotował ci zły los, twoimi zresztą własnymi, zziębniętymi rękami.
To był ten paskudny dzień, i kiedy zaczął już biec, rozwijał się jak wrzeciono złej wróżki : MC* się spóźnił, bo budzik dzwonił godzinę, a ja nie wstałam, żeby mu przykopać, bo śniło mi się, że to sobota, z tych seksualno-rozrywkowych.., MD* wstała chora, i choć ulżyła sobie zwolnieniem z basenu, pomyliła godziny i pojechała o godzinę za wcześnie.
Pończochy zamiast znaleźć swoja parę puszczały do mnie oczka, spódniczki już wygniecione opuszczały szafę, bluzki podkreślały poranną bladość mojej twarzy, cień do powiek rysował mi cienie pod oczami, szminka lądowała na palcach zamiast na wargach, tusz do rzęs nie tuszował wczorajszego smutku, portfel ział pustką ostatniego kwartału w czasach recesji, a torebka nie potrafiła mi nic powiedzieć, bo sama miała naderwane ucho.
Kiedy zaczęłam podobno pracę - spotkania ( jeśli się już odbyły) toczyły sie monotonnie jak obładowany wóz na wyboistej drodze, gotowy do wywrotki, nadzory były pyskówką, a w miejscach pełnego zasięgu sieci mój telefon pozostawał głuchy.
Może i dobrze. I tak nie miałam nic nikomu o niczym do powiedzenia.
I nagle, kiedy wybiła godzina zero - mój paskudny dzień przewrócił się na plecy i pokazał mi swój miękki brzuszek.
Od tej chwili telefony zaczęły swoje staccato, i wszystkie przynosiły juz tylko dobre wiadomości. Klienci przemówili ludzkim głosem, jakby juz była co najmniej Wigilia, poznane dotychczas hiszpańskie zwroty znalazły nagle swoje miejsca w mojej głowie i w odpowiednim czasie wyskakiwały ze swoich przegródek jakbym była kujonem i pieszczoszkiem naszej pani, , zaś po zajęciach MC czekał na nas z pierwszą nagrodą za swoją fotę z pleneru i szczegółowo opowiedział nam, jak wybrano metodę głosowania w tym konkursie ( przez podnoszenie rąk).
Wracałam po 13 godzinach tego paskudnego dnia do domu, obładowana siatkami i książkami, , mądrzejsza o tryb rozkazujący czasownika, biedniejsza o kilka stów po świątecznych zakupach. Po drodze rozmawialiśmy z MD i MC o studiach, planach, szansach, przepisach, filmach, zdjęciach, zajęciach, Rejsie, prowincji, architekturze, kasie, jedzeniu, i domu starców.
Rozmawialiśmy i śmialiśmy się: w sklepie, na ulicy, w aucie, w windzie, na schodach i jeszcze długo w kuchni, nastawiłam bigos, namoczyłam śledzie, ogarnęłam dom i spytałam się :
czy t o był ten paskudny dzień ?
Jeśli tak, to proszę tak częściej.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

przeciąg trzaska złudzeniami

Za radą filhalandilas i ja podaję link , bo youtube figle płata i trzaska złudzeniami..

niedziela, 7 grudnia 2008

Wróżka

Siedział tu już trzecią godzinę. Zapach dworców zawsze był taki sam : niemytych ciał podróżnych, tanich papierosów, moczu, brudnej podłogi, wydawanych biletów, nudy. Zapach spóźnienia. Zapach czekania.

Radio w jedynym czynnym okienku, obok drzemiącej bileterki smętnie skrzypiało jazzem, gubiąc co chwila stację. Taka pora zawsze w czasie antenowym jest porą jazzu. To trochę tak jakby jazz dawali wtedy za karę, jak dają zimną mleczną zupę wszystkim tym maruderom, którzy spóźnili się na śniadanie w przedszkolu. Niechciane Rytmy. Przyszło mu do głowy, że tak mogłaby się nazywać taka audycja.

Witam państwa, dziś w naszej audycji Niechciane Rytmy usłyszycie wirtuoza trąbki..

Nie lubił jazzu, nigdy go nie rozumiał, jazz go drażnił , nawet w dobrych akustycznie salach koncertowych, cała ta kaskada dźwięków brzmiała dla niego jak hałas.

Wiadomości zero, już newsowy fajrant, nie ten czas, nie ta godzina, wszystko co najważniejsze dawno zdążyło się już wydarzyć : bomby zostały zdetonowane, pociągi wykolejone, huragany przeszły, ustawy nabierają mocy urzędowej w opasłych tekach. W takiej małej godzinie stacje radiowe mają wychodne od newsów , bo cóż można wtedy usłyszeć.. ? Ta półkula i tak przewraca się na drugi boczek, gdy druga wstaje. Rozbiegówka dnia następnego : wybuchy poczekają do rana, mordercy zasnęli snem niewinnych, wysocy urzędnicy zeszli z mównic, a mali podatnicy i tak nigdy nie zajmują czasu antenowego.. Wszystko już było, dzisiejsze gazety wyścielą jutrzejsze kubły, nic do gadania, nic do dodania, dziś już tylko do słuchania.

Gdy wrócił od zepsutego dystrybutora z kawą – on już siedział na ławce.

Był w wieku, o którym zwykło się mówić : nieokreślony. Nie był ani młody, ani stary, ani brzydki , ani przystojny. Ubranie tez miał nijakie, ani nowe, ani zużyte : żadne. Po prostu ubranie.

Siedział i swoją obecnością wypełniał cale wnętrze pustej poczekalni, zajmował nagle każdy centymetr ławki. Jego ławki.

A może to tylko wrażenie niechcianej obecności drugiego człowieka w tym pełnym milczenia wnętrzu, wypełnionym drażniącą muzyką, mdłym światłem i jałowymi monologami, których nie umiał sam skończyć ?

Ogarnęło go zniechęcenie i nieuzasadniona złość na obcego, nie miał ochoty na towarzystwo, już wolał to skrzypienie, już odwracał się, by wyjść na papierosa , gdy nieznajomy odezwał się :

- Jestem twoją wróżką.

Och , kurwa, co za świr..

- Wróżką ? Wróżki są młode, mają niebieskie sukienki i złote włosy, a w ręku trzymają srebrne różdżki..

Palant. A ja drugi.

- To nie ma znaczenia, odrzekł. Ja jestem twoją wróżką, czy ci się to podoba czy nie. Zresztą - każdy ma taka wróżkę , na jaką sobie zasłużył – dodał.

Palant filozof.

- Dobrze – odparł . nie będę się kłócić ze świrem, zresztą.. - jestem zmęczony, uciekł mi pociąg., nudzę się, możemy porozmawiać,

- Masz walizkę. - odezwał się po chwili milczenia nieznajomy. - Wyjeżdżasz gdzieś ?

Spostrzegawczy palant.

I nie czekając na odpowiedź dodał:

- Wyjeżdżasz daleko i na zawsze. Dlaczego ?

- Taa. Wyjeżdżam. Daleko i na zawsze.

Nagle poczuł, że ma ochotę przeczytać temu obcemu wszystkie te swoje bezskuteczne monologi, które prowadził sam ze sobą od tylu dni, opisać te białe noce, te poranki bez sensu i celu, te wszystkie kace, te jałowe gadki do świtu z prawie obcymi ludźmi, te niesmaczne dania w ciągle tych samych knajpach, te służalcze biznesowe rozgrywki , ten ból dupy na niekończących się naradach, te nieodebrane telefony, nieprzeczytane maile, nieudane randki, to całe gówno, ten syf, ten chaos.

Mówił i mówił, jąkał się i zacinał, opowiadał, twierdził, rozwlekał, streszczał, jak jazzowe frazy zaczynał zdania, żeby nie skończyć poprzednich, skakał z myśli na myśl, z żalu w żal, z historii w historię, skakał, nie biorąc oddechu przed następnym wybiciem, słowa wylewały się z niego, tropił wspomnienia, na nowo odnajdywał zapiekłe urazy i złość , roztkliwiał się, wzruszał, rozczulał, jak zepsute radio gubił stacje swoich myśli.. Już wyjeżdżał, już skasował bilet, spakował walizkę, już pożegnał swoje dotychczasowe, już jak Kubuś Fatalista był w tej podróży, a tu ten korek, ten taksówkarz, i w pracy go zatrzymali, i ten pociąg jebany, co odjechał bez niego..

Gdzieś za nimi przyjeżdżały i odjeżdżały pociągi. Radio trzeszczało. Skończyła się kawa. Wreszcie zamilkł. Był wyczerpany. Rozejrzał się, zapiął kurtkę, chwycił walizkę i z pustego miejsca obok siebie usłyszał :

- Widzisz, jestem twoja wróżką, więc powiem ci coś.

Cały ten kłopot z wyjeżdżaniem jest taki, że chcemy znaleźć sobie miejsce na spokój gdzieś poza nami. Numer polega na tym, żeby znaleźć go w sobie. I jeśli dotychczas nie znalazłeś w sobie miejsca na ciszę, to dlaczego sądzisz, że znajdziesz ją w tym brudnym pociągu ?

Ten pociąg nigdzie nie jedzie, wybij to sobie z głowy. Zapomnij .

Cisza zaczyna się w nas. Żeby coś zmienić, nie trzeba koniecznie p o d r ó ż o w a ć. Wystarczy się r u s z y ć.

sobota, 6 grudnia 2008

a pojutrze już po futrze..

Zamiast złożyć kilka myśli o bardzo intensywnym i niesobotnio naznaczonym pośpiechem dzisiejszym dniu, znów wpakowałam się w oglądanie kampanii reklamowych, tym razem .. szanujprzyrode.pl.
Ale -wiadomo nie od dziś, że myślenie o innych ( może byc nawet o innych zwierzętach..) odwraca naszą uwagę od samych siebie, i o to chodzi, i o to chodzi..
A o dniu zdążę - w końcu otworzyliśmy dziś dwa nowe lokale..

***

No i pewnie byłam grzeczna, bo prezent dostałam.
Prezent ładny, ale zrobiło mi się smutno.
Jak ci się wiedzie, co u ciebie, jak się czujesz ?
W powietrzu mieszkały niezadane mi pytania. Dźwięczały nie wypowiedziane przeze mnie odpowiedzi.
Widocznie nie byłam wystarczająco grzeczna jednak.

Jedźmy, nikt nie woła.







Samotność długodystansowca

Kłopot z odpoczywaniem.
Przez cały tydzień wstaje o szóstej z przysięga na ustach, że jak będzie sobota.. to jak ja sobie pośpię, oj.
Tymczasem - przez pół nocy na twardej poduszce w łączkę ścigam się samochodami, sprzatam w szafach na wino,nadzoruję budowy na środku ruchliwych skrzyżowań, odrabiam lekcje w oślej ławce, prowadzę nieskończone dysputy z rzeczywistością oglądaną przez szeroko zamknięte oczy.
Nadchodzi sobota , a ja już od piątej patrzę jak szarzeje las za oknem.
Lubię te weekendowe świty, kiedy wstać nie muszę, ale czuwam, a myśli mi się dobrze przędą. Przytomny świt inspiruje mnie na cały dzień.
W "Samotności długodystansowca" Alan Sillitoe ładnie to opisał.
Cytatu z pamięci już nie odtworzę ale szło to jakoś tak, że kiedy wstajesz rankiem, a wokół w sali chłopaki jeszcze śpią, tulą nabite łupieżem głowy do poduszek, ty czujesz się, jakbyś był ostatnim człowiekiem na ziemi : oni wszyscy odwalili w nocy kitę, leżą tu pokotem, a ty zostałeś sam.
A znowu, kiedy wybiegasz o świcie do lasu -czujesz się jakbyś był pierwszym człowiekiem na ziemi : biegniesz spokojnie, sam, świat wygląda jak tuz po stworzeniu, tak cicho, pusto, żywej duszy dookoła..

Dziś Mikołaj. Trzeba było być grzecznym.

piątek, 5 grudnia 2008

Wyzwolenie do zabawy

Przyzwolenie do myślenia : Kampania społeczna ..
Chce się myśleć. Dobrze, że jest jeszcze świat poza koncem naszego nosa.
Nosa Pinokio.

Pracuj bezpiecznie, czyli mówienie nie boli :


Uruchomienie na wpół pustej pralki niszczy planetę:

Pozytywne rozdarcie, czyli : zmień skórę..:

Zestaw składników gwarantujących koszmarne przeżycia :

Get unhooked, czyli zerwij się z haczyka, rzuć palenie:
Polecam, do poczytania, do pomyslenia. Aż boli oglądać.

walka zakończona

Walkę z szablonem zakończyłam, choć pewnie działania wojenne wznowię.
Szablon próbowałam zmienić, żeby wszystko chodziło tak, jakbym sobie zyczyła - ale co zrobic , kiedy ma się już tę upierdliwość i czepialskość dotyczącą estetyki.
Chciałabym najprostszy szablon, najczytelniejszy - a takie z kolei mają jakieś wady od razu : a to za proste, a to kolory nie wchodzą..
Jeeeeziuu, jak mawia MD !
Przyzwyczajonych przepraszam, to tylko szata, choć wiadomo JAK bardzo szata zdobi.
Zwłaszcza jak król nagi pod szatą ( pardon, k r ó l o w a ..)
A kto nie wie , ten hipokryta.

walka z szablonem trwa.

buuu, nie moge ustawić mojego bloga !
Boże, daj mi cierpliwość, ale pospiesz się, proszę !

czwartek, 4 grudnia 2008

corazon espinado


-->
Serce człowieka dorosłego waży niespełna pół kilograma i w warunkach prawidłowych w spoczynku wykonuje od 60 do 90 (średnio 72) uderzeń na minutę. W ciągu przeciętnego życia serce uderza 2,5 miliarda razy. W czasie jednego cyklu sercowego człowieka przez serce przetłaczana jest całkowita objętość krwi w krwiobiegu.





Pół kilograma ? A co tam tyle waży ?
Jak można zważyć to wszystko ?
Za bardzo boli wchodzenie na wagę.
Pytałam onegdaj - ile waży dusza zmęczona ? Czy 21 g ?
A czy mniej niż pół kilograma waży złamane serce?
Jeśli tak, to o ile mniej, o 50 % ? I skąd wiadomo, że jeśli się łamie to na pół ?
Zwykliśmy mysleć, że serce łamie nam nieszczęśliwa miłość. Nic podobnego. Cokolwiek.

Siedzi i patrzy tak na mnie, tymi swoimi błyszczącymi oczami, otwiera usta i wypuszcza z nich słowa. Słowa. Jak bańki mydlane przez chwile wiszą między nami i rozpryskują sie w mroźnym powietrzu. Co gorsza, nawet nie są kolorowe.
Niby bańki, okrągłe i miłe, a tak naprawdę to cieniutkie groty, które utkwiły w moim sercu.
Pustym jak ta reklamówka z supermarketu, co nic nie reklamuje.
Tak zwana reklamówka jest prawie przezroczysta, przez cienką folię widać paczkę kawy, marchewkę, seler, masło, papier toaletowy, mydło, ser, flaszkę , słoik dżemu. Reklamówka reklamuje siebie .
Reklama bezpośrednia, nic do ukrycia. Moje serce kryje wszystko - jest przecież ze skóry, nie z półprzezroczystej folii.

Zostańcie ze mną, wracam po reklamie.

środa, 3 grudnia 2008

Brunetka wieczorową porą

Zimno dziś, coraz zimniej, wieczorny mróz ściął resztki jesieni.
Bieleją nocnym szronem wyschnięte trawniki, martwe liście nie poruszają się w mroźnym powietrzu. Zimne powietrze jest gęste, ma konsystencję filmu w zwolnionym tempie, pauza, powtórka, stop, akcja.
Zegar na pobliskim kościele wybija jedenastą. Jeszcze kilkaset metrów i będę w domu.
Dobrze jest iść szybko, macham wesoło torbą .
W ciemności posągowo stoją bloki, w studni ich ścian głuchym echem odbija się stukot moich obcasów : raz, dwa, trzy, raz dwa, raz..
Obok cicho przejeżdża pusta taksówka, gdy zrównuje się ze mną - zwalnia na garbie i w ciemności widzę, błyszczące znad kierownicy w czarno-białego tygryska, oczy kierowcy. Taksuje mnie uważnie, przez moment liczy chyba na to, że skinę na niego urękawicznioną dłonią i dosiądę się i dalej pojedziemy już razem, donikąd zapewne, do kasy za ten kurs zapewne.. ?
Ciekawe - jaki jest ? Czy to jeden z tych gadatliwych wesołków, którzy zabawiają cię rozmową, jak tylko rzucisz `do sopotuprosze`, czy inaczej - ma doła , boli go brzuch, miał mało dziś klientów, a zamiast jeździć - stał w korkach przez pól dnia.
Ma kręcone, ciemne włosy, jest nieogolony, na głowie czapka. Wyobrażam sobie , jak duszno musi byc w ciemności jego wozu : na przedniej szybie kołysze się sosenka wunderbaum, z radia zapewne bębnią złote szlagiery, co kilka minut głos dyspozytorki rzężeniem rozrywa nudę.
Raz , dwa, trzy, raz, dwa, raz..
Nocą powietrze pachnie tymi wszystkimi dawnymi zimami, kiedy miałam czas spacerować, kiedy nie umiałam jeździć, a jeśli nawet bym umiała - to dokąd miałabym pojechać, skoro świat był blisko tuż, na wyciągnięcie ręki ?
Dobijam do bramy, wyjmuję klucz, przekręcam go zamku, głębokim wdechem biorę w siebie ostatni łyk mroźnego powietrza, odbijam się od trampoliny, rozkładam szeroko ręce i skaczę - wprost w następny, trudny, pracowity dzień..

wtorek, 2 grudnia 2008

Manu Chao - Me gustas tu..

jak się nie ma co się lubi.. To się wszystko nienawidzi.

(...) boję się, że wyrośniesz na typa, co to w wieku trzydziestu lat, siedząc w barze, patrzy z nienawiścią na każdego wchodzącego faceta, który - na oko sądząc - mógł grywać w college`u w nogę. Albo zdobędziesz tyle wykształcenia, że będziesz miał w pogardzie wszystkich, którzy mówią `poszłem` zamiast `poszedłem`. Albo wylądujesz w jakims biurze i będziesz zrzucał spinaczami w najbliżej siedzącą sekretarkę."

J.D.Salinger "Buszujący w zbożu" s.268


*****

Me gustan los aviones, me gustas tu.
Me gusta viajar, me gustas tu.
Me gusta la mañana, me gustas tu.
Me gusta el viento, me gustas tu.
Me gusta soñar, me gustas tu.
Me gusta la mar, me gustas tu.
Que voy a hacer ?
Manu Chao `Me gustas tu`

... i tak dalej i dalej i dalej :
lubię samoloty, lubię ciebie, lubię podróżować, lubię ciebie, lubię poranek, lubię ciebie , i wiatr lubię , i marzyć lubię, i morze, i sąsiadkę, i marihuanę, i kawę,i motor, i bieganie, i flirtowanie, i góry, i noc jeszcze lubie i , ...
Tyle moja znajomość hiszpańskiego, co jak na razie nie poszła w las.

Co to jednak za kłopot: napisać - co się lubi ?

Przecież prawie wszyscy lubimy wakacje, truskawki ze śmietaną, letnie wieczory,śmieszne filmy, wzruszające książki, mądrych ludzi, małe kotki w koszyku i grzeczne dzieci. Łatwizna.

Jednak ja ułożyłabym całkiem inną mantrę. I choc nie buszuję już od dawna w zbożu, mogłabym z łatwością napisać tak :
nienawidzę zimy
nienawidzę marznąć i jak pierzchną mi dłonie, a deszcz ze śniegiem rujnuje mi fryzurę na pięć minut przed randką
nienawidzę jak spadają mi w błoto kluczyki a ja kolanem trzymam laptopa, torebkę, szminkę, papiery, litr mleka, perfumy, karmę dla kota i listy ze skrzynki i szukam ich po omacku ( kluczyków, nie : laptopa, torebki, szminki... )
nienawidzę ludzi, którzy zabijają foki, i przecinają drogą bagna Rospudy, i kłusują na goryle we mgle
nienawidzę się spóźniać
nienawidzę jak leci mi oczko w pończochach i wspinając się po mojej nodze wygląda jak smuga kondensacyjna za odrzutowcem na niebie
nienawidzę jak nie moge sie dogadac z MC i on mną manipuluje, a ja udaje że tego nie widzę, bo jestem tchórzem
nienawidzę wywiadówek
i być za wszystko, kurwa, odpowiedzialna
nienawidzę smaku i zapachu anyżu
nienawidzę jak leci brudna woda z kranu
nienawidzę foliowych torebek wszędzie
nienawidzę tłustych potraw
nienawidzę dźwięku odkurzacza
nienawidzę niektórych ludzi. Chyba. No, niektórych to na pewno. Prawie.
nienawidzę dzwonka telefonu komórkowego
nienawidzę nie móc zasnąć, gdy za oknem juz dnieje, a ja musze wstać o 6.10.
muzyki techno też nienawidzę
budzika, kiedy nie spałam pół nocy
bólu gardła i kataru
nienawidzę tych wszystkich : no joł, no łoł, siema, ściema, heja, narka i innych dobrych w ten deseń
dźwięku swojego głosu w nagraniu
zapachu second-handów i ludzkiego potu w kościele
łupieżu na kołnierzyku czyjegoś garnituru
nienawidzę bezmyślności
i wyrachowania, jak cholera tego, kurwa, nienawidzę
aha - nienawidzę przeklinać
nienawidzę być rano w pełnym makijażu. W pełnym z poprzedniego dnia.
trasy,kiedy mam do domu jeszcze 345 km a jest 23.24..
i jeszcze kilku rzeczy.
No i jeszcze ze dwóch.

No i - kto pierwszy rzuci kamieniem ? Czyż nie jest dobrze tak czasem ?
Jaka to różnica , jak brzmi nasza mantra ?
Kocham - nienawidzę..
Przecież i tak naprawdę:
Me gustan los aviones, me gustas tu, me gusta viajar, me gustas tu.
Me gusta la mañana, me gustas tu........

poniedziałek, 1 grudnia 2008

never say never, `cause it`s fuckin` long...

sobota, 29 listopada 2008

garb, jaki garb ?!


Dzwonię do obcych drzwi w chłodne sobotnie przedpołudnie, i po raz sto pięćdziesiąty piąty dziś przysięgam sobie, że już nigdy, przenigdy nikt mnie nie zmusi do pracy w weekend.
Już nie, spadajcie,koniec, w dupie, ja tez mam życie, i muszę odpocząć czasem, i w ogóle jaka ja jestem biedna, a oni jacy źli, co mnie tak wykorzystują, i co za cholera mnie tu przywlokła, na próg tych obcych drzwi, w to chłodne sobotnie przedpołudnie ...?

Na dźwięk mojego, nowego dla niej głosu wychodzi nieśmiało na środek pokoju.
Stoi i patrzy spokojnie. Przestępuje z łapki na łapkę, ociera mi się o nogi, zadziera brzydką głowę do góry i patrzy..
Jest niezwykła : nie ma uszu , ani ogona.
Zamiast uszek - dwa zaokrąglone,przycięte płatki, zamiast ogonka - kilkucentymetrowy kikut.
Z niedomkniętego, krzywego pyszczka wystaje biały kieł.
Nie moge uwierzyć, że coś jest nie tak, always look at the bright side of life, a co to jest !? czy to specjalna rasa ?, pytam, mając w pamięci wszystkie te zwisłouche, bezuche, bezogoniaste, cenne przez swą inność właśnie.
Nie, nie, jaka rasa ?!, miała zupełnie odmrożone uszka, jak ją W. znalazł, musieliśmy je obciąć u weterynarza, żeby się zagoiły, i ogon złamany był w trzech miejscach.. Trochę się nachorowała, faktycznie. Tak myślałam, myślałam,
że źli ludzie właśnie, mówię,
A nie mieliście pokusy, żeby ją uśpić, jak tak cierpiała, pytam głupkowato..
Niee, a dlaczego uśpić ? przeciez z nią wszystko w najlepszym porządku, młoda , zdrowa była.


Rozmawiamy, a ona wskakuje mi na kolana i mości się wygodnie. Wpycha mi główkę pod pachę, tuli się i zasypia, daje się głaskać, pokazuje brzuszek, mruczy głośno, wszędzie pełno mam jej futra.
Jest bardzo ufna, namolna nawet, a przy tym taka kochana, brzydka wprost nie do uwierzenia, a taka ładna od tego całego ciepła, które wokół niej aż fruwa. Czarna Julka, lat trzy.

Ja tu nie chciałam dziś przychodzić ?
A właściwie - po co ja tu przyszłam ?

piątek, 28 listopada 2008


Moje ciało murem podzielone
dziesięć palców na lewą stronę.

Drugie dziesięć na prawą stronę
.
głowy równa część na każdą stronę.


Lewa strona nigdy się nie budzi

prawa strona nigdy nie zasypia..

KULT ARAHJA



To dobry plan. Podzielę się sobą z samą sobą.
Oszczędzę sobie rozczarowań i pozostanę przy zdrowych zmysłach.
Albo inaczej - na dobre dostanę świra od tej obcej mi dwoistości.

środa, 26 listopada 2008

Jak Lemura głos

Wróciła.
Tęsknili za Nią. A Ona za nimi.
Leży i mruczy. Śpi na poduszce, tuż przy głowie.
Trochę smutna przebiega pokoje w poszukiwaniu utraconego towarzystwa.
Niech już nie wyjeżdża, nawet na Ich urlop.
Oni Ją bardzo proszą.
I oni też niech już nie wyjeżdżają.
I Jej nie oddają.

telefony w mojej głowie wciąż czyli Call Center

Pisałam onegdaj o roli współczesnej komunikacji w tworzeniu smutnej iluzji o nas samych, czyli `jak operatorzy pomagają nam wierzyć, że mamy życie towarzyskie ?`
W skrócie pisałam, ale o to szło.
Pisała i o wcurviających ankieterach xmas_eve.

Dziś rozmyślam o sieci ( prawdziwej, nie wirtualnej), w która łapią nas przeróżni telemarketerzy, oferenci, medialni domokrążcy, biznesowi sekciarze, złodzieje czasu i emocji, wreszcie - źle nam życzący..
Siedzę w biurze, próbuję pracować i po niewidzialnych łączach sieci biegną do mnie zatrute strzały, aby mnie dosięgnąć i przybić do biurka.
Oto pani o zaangażowanym głosie z fałszywą troską komunikuje, że na moją firmową domenę.pl czyha kilku chętnych, w rozszerzeniu .eu lub .com, i wystarczy mi zapłacić kilka stówek ( pierwsza rata ! ), a już, deus ex machina - problem zniknie, ich wykurzą,pożegnają, pogonią, a mnie - przyjmą.. Na Panteon płatników.
Pamiętam, że tydzień temu groziła mi tak samo - z takąż samą empatią informowała, że realne zagrożenie powstało już dziś, już teraz, przed chwilą właśnie, że ot, co - tylko jedna mała moja decyzja dzieli mnie od PR-owej katastrofy.. Gdy jej o tym mówię - rozłącza się.
Ja zostaję : w aurze domniemanego oszustwa, w poczuciu zamachu na mój spokój.
Wracam do pracy, zbieram myśli, kawę zalewam kolejną kawą, przywołuję z trudem skupienie i oto.. dzwoni pan o głosie biletera w komunikacji miejskiej :
Witam s e r d e c z n i e .. ! Chciałbym rozmawiać z kimś zajmującym się kadrami w państwa firmie ..
Na nic poronne wyjaśnienia, że mam swoją księgową, że biegły z niej rewident, że ba ! - `outsourcinguję` ( nowe słówko, modne-paradne ..) tę usługę, czyli `na zewnątrz` ją z firmy wyrzucam. Odebrane jest mi prawo dysponowania swoim czasem i odejmowania sobie zbędnych obowiązków. Groźby zaczynają sie bardzo szybko : pani obowiązkiem, jako pracodawcy.. kodeks pracy wymaga, urząd skarbowy sprawdza, ZUS kontroluje..
Ga-ga, chwała bohaterom.
Cierpliwie tłumaczę, spokojnie objaśniam, przywołuję na pomoc dobre wychowanie i cierpliwość. Wreszcie - rzucam słuchawką.

Koniec ze spokojem przy biurku.
Koncentracja została mi już zabrana. Kreatywność mniej niż zero, zamiast tego stres, chęć odpyskowania jednemu z drugim, zachwiane bezpieczeństwo swojego podwórka. Jestem zmęczona i wściekła. Pomysły mają dziś wychodne.
Jadę na spotkanie, może się na kilka godzin się oderwę.
Złudne nadzieje : pod moją nieobecność atak na niezawisłość sądów i własny pomysł na prowadzenie tego artystycznego bałaganu zwanego Pracownią nie ustaje.
Dzwoni pani podszywająca się pod kontrolerkę z Ministerstwa Kultury ( sic ! ) , rzekomo badająca moje uprawnienia do wykonywania ukochanego zawodu, który wykonuję zgodnie z prawem już 15 lat . Oderwana o trudnego spotkania próbuję skontaktować sie z Ministertwem, gdzie nikt o niczym nie wie, pani zaś okazuje się być nieżyczliwa ( i groźną..) stroną nadzorowanej przez nas inwestycji.
Moje myśli - przy Pani Fałszywce; spotkanie - słabe; ja - zaszczuta.
Kolejno trwonią mój czas i cierpliwość przeróżni natrętni handlarze snów.
Dzwonią na komórkę i do biura, proszą, nakłaniają, sugerują, manipulują , wreszcie - grożą.
Opresja- depresja, państwo-chuligaństwo.
Płacę podatki i karmię szkolne myszy.
Pracuję, zarabiam i wydaję.
Przyczyniam się do wzrostu i PKB i podnoszę statystyki kobiet pracujących na przyszłych emerytów. Mam - jak zwykłam za Poświatowską mawiać - ręce, nogi, i całą tę resztę. Niestety mam też uszy, choć czasem lepiej byłoby jak te słynne małpki z Bali: 'Hear nothing, see nothing, say nothing
Nie chcę nieżyczliwych rad. Nie chcę byc nagabywana jak na arabskim targu. Nie chcę rzeczy, których nie chcę.
Nie chcę być szczutym przez domokrążców i nieżyczliwych tak zwanym p r z e d s i ę b i o r c ą .
W Już wolę być Panną Nikt na Ziemi Niczyjej.

wtorek, 25 listopada 2008

Władca Much


obraz : Ewa Kasprzyk

Bywają takie dni, kiedy złe myśli cisną się do głowy jak rój natrętnych much, co brzęczą, kręcą się,wiercą, wchodzą pod dekiel i nie chcą wyjść.
Takich dni nie lubię.
Trudno lubić tę uprzykrzoną, niezborną mantrę, to łaskotanie, latanie z wizgiem po głowie, to całe : przemyśl, zastanów się, nie tak, nie tu, nie tędy, i tak, i tu, tędy właśnie..
Każda z tych myśli inne ma imię. Wszystkie jednak nieodmiennie wracają by zamieszkać we mnie.
Jest Złość, jest Rozczarowanie, wiruje Dręczący Niepokój, gości Zmęczenie, zagląda do mnie Smutek, witam Niepewność. Przebiegają mi z tupotem przez długie korytarze głowy Niespełnione Marzenia i Bolesne Rozczarowania, Wątpliwości i Strach, Mrzonki i Starania.
Muszę czasem zmienić zestaw gości. Listę obecności napiszę jeszcze raz.
Otwieram szeroko okna moich oczu, uszami wietrzę ciasny pokój mojej głowy, moje usta niech będą drzwiami dla innych domowników.

niedziela, 23 listopada 2008

domowe przedszkole wszystkie dzieci kocha

Scenka obyczajowa z cyklu " Rozmowy rodzinne"
odc pt. Rodzice

MC:
- .. a powiedz `szklanka` ?
MD:
- szklanka..
MC:
- Twoja mama jest Cyganka.
MD:
- eee, ja mam lepsze, powiedz : `klucz pod wanną`
MC:
-Klucz pod wanną.
MD:
- twój tata kąpie się z gołą panną..
MC:
- buuehehe..

cdn

Jeszcze trochę, przecież tu nie zanocuję, cholera kiedy to się skończy, nic nie widać, białobiałobiało, a może się zatrzymać , tylko cholera, gdzie, fuckfuckfuck ? Czy ten śnieg curva wreszcie się skończy, może za Wisła, a może za morzem ? Nie no trzeba znów jechać, w tej kurewskiej zamieci pierdolonej,nie czuję nic, tylko te białe nitki widać, jak w grocie jakiejś jasnej, jeszcze jedno spotkanie,i nie zdążę na pewno, a ślisko curva tak, że nie wiem jak do tego egiptu zajadę... O fuck, curva paliwo się kończy, zajeżdżam na stację i ..
..budzę się późno.
Za oknem na Malowniczych sypie gęsty i biały.
Nie widać lasu, drzew, jest bardzo cicho i nagle gdzieś daleko pod moją poduszką natrętnie dzwoni telefon :
"To ty ? No nareszcie ! jak dojechałaś ? Miałaś zadzwonić wczoraj, martwiłem się.."

Czytam w TVN24, że wczoraj dużo miałyśmy szczęścia.
Dobra honda, dobra - dostanie dziś jeść od swojej pani, wykąpiemy ją , a jutro nowe, zimowe buciki.

sobota, 22 listopada 2008

Zima jest zła, klienci bywają..czyli nieprzywidywalne


Trudne i pracowite dwa dni.

Dzień pierwszy :
o 3.30 budzikom smierć i o 4.30 już w trasę. Do stolicy.

Droga mokra i śliska , opony letnie, wleczemy się spokojnie, ale bezpiecznie. Pod sufitem wirują nam dobre rozmowy, śmiejemy się, plotkujemy, planujemy dzień pierwszy.
Na miejscu czeka nas 12 godzin pracy w rożnych konfiguracjach.
Rano przepiękny dwór w zimowej szacie, powietrze pachnie spadłymi liśćmi, ziemią i mrozem. Kwintesencja nadzoru : wykonawca, miarka w ręku, kilka szkiców ołówkiem stolarskim na ścianie, zamienne rozwiązania łazienek i pokoi - poprawki od ręki, cuda za chwilę.
Jasne światło układa się w pokojach, choć ledwie sączy się dziś srebrzyście przez zaklejone folią okna. Znajdujemy furtkę do tajemniczego ogrodu, choć dzisiaj jest tylko ostrołukiem w ścianie.
Odkrywamy wnętrza in statu nascendi. Warto było tu przyjechać : Jest zimo, jest mokro, jest brudno, ale jest pięknie. Jednak kocham tę robotę.
Dalej : prezentacje .
Dźwigamy kilkadziesiąt kilogramów próbek, rozkładamy rysunki, pokazujemy, czytamy, objaśniamy, gadamy, gadamy, gadamy.. Roztaczamy historie o bytach , które dopiero mają powstać - sprzedawcy marzeń, domokrążcy idei, architekci wnętrz.
Rozmowy dobre i konstruktywne, na przemian z trudnymi i jałowymi.
Porozumienie i współpraca z jednymi vs postawa pasywno-agresywna drugich.
Gdy trudno mi z klientem przy projekcie idzie , zawsze męczy mnie pytanie - dlaczego, dla kogo, po co tak ?
Zamiast porozumienia - walka, zamiast rozmowy - egzamin, zamiast dialogu - monolog, zamiast pytania - przesłuchanie.
A przecież nikt nie wystawia tu cenzurek, nie przypina orderów, nie rozdaje razów.
Przecież siedzimy, stoimy, widzimy - po tej samej stronie lustra, tylko mamy inne ku temu narzędzia.
My : pomysł i doświadczenie. Inwestor : pieniądze i zaufanie.
Gdy słuchający nie chce słuchać, a patrzący widzieć - trudno pokazać niewidzialne.

Około 23ciej brak mi już cierpliwości, odpadam z gry, jestem tak zmęczona i rozczarowana poronnym wysiłkiem porozumienia, że czuję wreszcie, jak długi był to dzień.
W nocy padamy na kanapę w wynajętym apartamencie, rozmawiamy jeszcze dwie godziny. Zmęczone, ale szczęśliwe.
Dzień drugi : po szybkim śniadaniu znów spotkanie, wysiłek rozmów dziś jest mniejszy, porozumienie na kartką papieru gdzieś nas spina, i znów nadzór, i znów lodowata budowa. Brniemy po kostki w błocie.
Wracamy. Nasze zmarznięte palce i stopy rozgrzewają się dopiero po 150 km w ciepłym wnętrzu samochodu. Jedzie się , jedzie, śmiejemy się dużo, snujemy historie, jest sucho, asfalt czarny, dobrze już wracać po dobrej pracy.

Przed Elblągiem pogoda zmienia się. Z granatowego nieba lecą białe smugi, temperatura spada o kilka kresek. Spod marznącej białej mazi nie widać już drogi ,patrzymy ze zgrozą na coraz gęstsze sznurki śniegu wirujące w świetle reflektorów, milkniemy nagle w ciemności wozu a ja .. zaczynam się bać.
Zwalniam, jadę już ledwie 40km/h , wlokę się wręcz i ... na łuku drogi wylatuję.
Auto odbija w lewo, wprost na sąsiedni pas, w kierunku kawalkady tych z przeciwka. Czuję zimny pot na plecach, ostro świecą światła samochodu do którego niebezpiecznie się zbliżam, oczami wyobraźni widzę już wyskakujące poduszki powietrzne w zetknięciu z obcą stalą, puszczam gaz, nie hamuję , ( bo i po co na tej szklance ? ), kontruję kierownicą i moja mała brudnozłota zabaweczka o masie 1.7 t robi obrót, mija przeciwnika z sąsiedniego pasa i zsuwa się na druga stronę szosy, na pobocze. Cudem łapię kołem przyczepność i ..zatrzymujemy się tuz nad rowem.
Za nami wpadają na siebie kolejno cztery auta, niegroźnie, ale i niedobrze : w wirującej śnieżycy pobocze zaczyna być pełne samochodów na migających światłach awaryjnych, jeden, drugi , czwarty, rośnie korek. My jedne całe , na początku tego chaosu.
Chłopacy z rozbitej skody pomagają nam wypchnąć auto na jezdnię : boje się, ale trzeba jechac dalej. Następne sześćdziesiąt kilometrów robię w dwie godziny. Zaciskam palce na kierownicy, aż bieleją mi kostki i wytężam wzrok w oślepiającej bieli : jestem zmęczona tym wysiłkiem, bo honda sunie jak czołg na saniach, niebezpiecznie niesterowalna, obca, zimowa na letnich, nie moja, inna.
Bardzo chciałabym się już zatrzymać, ale po co i jak miałabym to zrobić : jadę pierwsza, nie ma pobocza, jestem na środku cholernie białej depresji żuławskiej, do domu daleko, nie widzę pasów, nie widzę świateł, i jest tak ślisko, że chce się płakać i to wszystko w cholerę rzucić.
Steady, steady, don`t panic..
Byle dalej, byle do przodu, choć niebezpiecznie, ślisko, ciemno, niedobrze, ale kolejne pięć, dziesięć, dwadzieścia kilometrów przybliża mnie do tego miejsca, gdy po przejechaniu Wisły wjadę wreszcie na czarny asfalt, zobaczę płomień rafinerii i sylwetę hanzeatyckiego miasta z czerwonej cegły, minę kilka skrzyżowań, ulic i mostów, wjadę do garażu, zaparkuję, potem windą dostanę się na wysokie piętro, wejdę do gorącej wanny, położę się do łóżka, naleję sobie wino, i napiszę :
" Zima jest zła.. "

czwartek, 20 listopada 2008

Here Comes The Rain Again

again... here comes the rain again..

Wróciłam wprost z rozświetlonego błękitu nieba Egiptu pod ołowiane chmury deszczu polskiej prowincji w Rulewie. Z rynny pod deszcz zgoła - nie : z deszczu pod rynnę.

Zaczęłam już tęsknić za cotygodniowymi czwartkowymi wypadami na nadzory, bo Autostrada A1 niezmiennie pełna jest niespodzianek .Na blisko stukilometrowym odcinku jedynego w okolicy porządnego duktu kołowego spotyka mnie co i rusz coś zaskakującego.
Dziś szły za mną ( ze mną ? ) wszystkie pory roku roku , prócz upalnego afrykańskiego lata może.
Wyjechałam wczesną wiosną, bo było prawie 10 stopni i słonce nieśmiało przeswitywało zza szarych chmur.
Po drodze spotkałam kolejno : wiosenną nawałnicę, późnoletnią suszę, jesienną mgłę, urwanie chmury , zimowe gradobicie, śliskawą gololedź i teczę.
Tęczę, co prawda, odczytac mogłam jako nachalną symbolikę równouprawnienia odmiennych orientacji, jednakowoż cieszyłam się nią jak dziecię ze swej pierwszej czytanki.
Na miejscu zmarzłam w piwnicach pałacu jak w najgorszy siarczysty mróz : tupałam nogami, dygotałam w kurtce z kapturem i bluzie z liskiem, zacierałam czerwone ręce i nie mogłam utrzymac piora co by spisac mądrą notatkę z nadzoru.
Cztery pory roku w jedną porę dnia.
A było mieć jedna porę przez cały dzień: upalną.

środa, 19 listopada 2008

poligloci


scenka rodzinna z cyklu :
Zwyczajne Polaków rozmowy
odc pt. Beaujolais Nouveau Est Arrive
( siedzimy z MC i Md przy kolacji i rozmawiamy o życiu i obyczajach..)

ja :
kupiłam dziś Beaujolais Nouveau.
MC:
Już?
ja :
No, przecież zawsze wychodzi w trzeci czwartek listopada. Faktycznie - jutro..
MC:
Pewnie z zeszłego roku kupiłaś, hehe.. A co to własciwie znaczy `beaujolais?`
ja :
Nie wiem, to chyba wy uczyliście się francuskiego ?
MD:
Ja nie.
MC:
No, ja też nie..
ja:
Aha, to musiałam was z kimś pomylić. Tylko nie mogę sobie przypomnieć - z k i m ?

sobota, 15 listopada 2008

Wielki błękit


Pod wodą jest bardzo cicho. Słyszę tylko własny wdech-wydech w rurce, i chwilę po zanurzeniu twarzy tchórzliwy łomot swojego serca, kiedy pod stopami otwiera mi się wielki błękit.
Rafa jest urzekająco piękna.
Blisko przemykają tęczowe ryby - zawieszone na niewidzialnych sznurkach w granatowej wodzie wyglądają jak wycięte z papieru, żółto-czarne znaki, choinkowe zabawki.
Powietrze wypuszczane przez nurków, pływających kilkadziesiąt metrów pod nami - ma kształt srebrzystych, malutkich spadochronów, które pomyliły drogę i zamiast spadać w dół, lecą w góre, do słońca. Lśnią i pękają, cała woda ich pełna.
Wszystko jest intensywne pod wodą - kolory prosto z palety fauwistów: żółte, pomarańczowe, turkus, szmaragd, czerń, biel, granat.. Jest cicho, i łagodnie , miękko, falująco, bezpiecznie.
Dobrze, żeby rafa została, żeby nikt jej nie zabierał na pamiątkę, bezmyślnie urywając twardy kawałek domu dla ryb i innych tu cudów, po to tylko, żeby odarty z magii i nasyconych barw - kurzył się gdzieś na serwantce w Kijowie czy Murmańsku, jako niepotrzebny souvenir z wakacji.
Dobrze byłoby móc tu wrócić by znów zanurzyć twarz w Wielki Błękit.

wtorek, 11 listopada 2008

You can leave your hat on..

scenka rodzinna z cyklu " Zwyczajne Polaków Rozmowy",
odc pt : `Wyjeżdżamy na urlop` :

MD:

Rany, ty w ogóle nie umiesz się pakować. Ale może to i dobrze..?
ja:
..hmm, a dlaczego dobrze ?
MD :
Bo nie spakujesz się na zawsze.. I wrócisz, bo się okaże , że czegoś zapomniałaś.

******

No to się pakuję.
Nie na zawsze. Wrócę.
A zapomnę o tym , o czym zapomnieć powinnam : swojej złości na klientów, kiedy takam zmęczona, że mam ochotę ich pogryźć. Swoje zmęczenie. Zniechęcenie. Bezsenność.
Młotkowanie tematów do urzygu, jak mawia Najwspanialsza K*, czepialstwo moje powszednie, niecierpliwość.
Zabiorę to, co najpotrzebniejsze : uwagę, postrzeganie, radość życia, myśli zamieniane w rzędy słow. Płetwy i krem z filtrem. Kostium kąpielowy i szpilki. Paszport. Jane Austen "Pride and Predjudice". Barańczaka. Laptopa. Siebie.

I wrócę . Do czego ?
Zobaczymy. bye-bye.

poniedziałek, 10 listopada 2008

non - fiction

"(...) pisarz musi byc strażnikiem ludzkiej kondycji. Opowiadać ją i próbować ją zmienić. Oświetlić to, co jest w cieniu, i nadać uniwersalne obywatelstwo temu, co było marginalne"

Roberto Saviano o powieści dokumentalnej.

007 czyli Bon(d) mot


`Quantum of Solace`, czyli pogoń dobrego ( ? ) za złym we wszystkich kierunkach, i prawie wszystkimi możliwymi środkami gonienia : samoloty, spadochrony, łodzie motorowe i kutry rybackie, pociągi, samochody wszelkiej maści, oczywista.
Kiedy akcja przenosi się w na palio w Sienie, już przez chwilę drżałam, że dzielny agent , po ukatrupieniu kilku niecnych zdrajców wskoczy na jednego z koni, biorących udział w tradycyjnej włoskiej gonitwie i pocwałuje na oklep, szukać sprawiedliwości.
Tak sie jednak nie stało, konia nie dosiadł , zaś mordował spokojnie dalej, używając przy tym wszystkich mozliwych środków mordowania ( z bardziej oryginalnych : wiadra, rusztowanie w katedrze we Włoszech, klapa od bagażnika, olej silnikowy w żołądku, ropa w płucach, wybuch gazu na piętrze luksusowego hotelu, że nie wspomnę o narzędziach tradycyjnych ) w poszukiwaniu tytułowego `solace`, czyli pocieszenia.
Refleksji angielskiego dżentelmena nad marnościa złych polityków tego świata w najnowszym Bondzie nie znajdziemy , więc i mnie solace zostało zabrane, i już się zaczynam martwić, kto nas obroni przed światowym ociepleniem i ruską mafią, skoro nawet szef MI6 mówi w jednej ze scen : " Daj spokój, nie wybieramy, z kim gadać, bo zostali nam sami nieucziwi ?"
Taki ot, filmowy bon(d) mot.
Bezsprzecznie dostarcza jednak nowy Bond rozrywki, oczy trudno oderwać od spektakularnych zwrotów akcji i wirtuozerskich gonitw między aperitifem (wstrząśniętym, nie mieszanym) , a przystawką, i o to chodzi , kino akcji, czyż nie ?
Naprawdę dobrze się bawiłam.

piątek, 7 listopada 2008

z satysfakcji zbroja


Pisałam onegdaj, jak bardzo juz nie mogę z nimi pracować.
Jednak darzy się czasem taki czas, gdy dystans maleje, podpieram się umiejętnościami, cierpliwość zakładam jak zbroję, doświadczenie rzucam sobie jak koło ratunkowe i nagle trudności w komunikacji rozchodzą się jak kręgi na wodzie, zostawiając gładką taflę porozumienia i współpracy.

Wnętrze ostatnio projektowane zaczyna układać się już w głowie, kolejne długie rozmowy sprawiają, ze zaczynam w nim mieszkać, chodzić, siadać, chwytam za klamki nieistniejących drzwi, kładę się na wielu łóżkach, zapalam nad głową cudze lampy, sprawdzam prysznic , zaglądam do szaf.
I choć nigdy tego nie robiłam - gram w mojej głowie w grę komputerową : zaludniam dom nowymi bytami, nadaję formom im kształty , faktury, cechy imiona, kolory.
Ostatnio klient powiedział mi : `Wie pani, jak w projektowaniu domu jest jakikolwiek konflikt, to już jest źle. Tak nie może być. Z tego trzeba mieć frajdę.`
On miał rację. Trzeba mieć z tego frajdę.
I ja ją mam. Mimo całego tego zmęczenia,wstawania o świcie, natłoku myśli i telefonów, bólu głowy i tyłka na naradach - nadal ją mam.

źródło fotki : archiwum allcon

wtorek, 4 listopada 2008

strzeż się tych miejsc


Mieszkam w strasznej dzielnicy.
A może należałoby powiedzieć: n a strasznej dzielni.
Na dzielni mieszka się tak, jak się chodzi n a stołówkę.
Albo n a rajstopach się wychodzi.
Albo n a szlafroku tylko.


(...)Tu nie wolno głośno śmiać się, i za dobre mieć ubranie .
Strzeż się.

Tutaj ludzie złych profesji mają swoje oceany

śmierć im podpowiada przyszłość,
i co noc co noc z nich drwi.(..)" Lech Janerka

Wracałam dziś do domu wieczorem, po wyboistej, szutrowej drodze, która jak zużyta, zmęczona cienkościenna żyła na przedramieniu narkomana łączy swoją plugawą obecnością kawałek ulicy z kawałkiem naszego Nowego Osiedla.
Ta droga nigdy nie będzie zrobiona: od trzech długich lat asfalt kończy się nagle, aby po dwustu wyboistych metrach - znów zmienić się w drogę Osiedla.
To Ziemia Niczyja na bezładnym archipelagu bloków, bloczków, balkonów, sklepików z piwem, przepełnionych śmietników i chaszczy.
Ziemię Niczyją otaczają biedadomki, z gołębiami hodowanymi na zapadniętych, pokrytych papą dachach, kradzionymi rowerami na klepiskach podwórek i krzywicznymi dziećmi w wełnianych czapkach o każdej porze roku.
W gęstwinie krzaków i rozpasanych chwastów mieszkają zużyte pralki i pęknięte sedesy, papierowe kartony, butelki i telewizory. Tu nikt nie segreguje odpadów, wyliniały trawnik z krzywą huśtawką i zasikaną przez koty piaskownicą jest naszym małym disnejlendem.
W czasie Mundialu na kilkudziesięciu okolicznych balkonach łopoczą biało-czerwone flagi: tu każdy honorowy obywatel jest patriotycznym kibicem Kubicy i Małysza, choć jedynym jego sportem jest runda w wadze lekkiej ze swoją żoną, rzut w dal swoim dzieckiem, lub wysiłek zmiany kanałów z Eurosport na POLSAT.
Na betonowych wzmocnieniach skarpy wokól Osiedla wypisane są stygmaty biedy i nieudanego życia : Arka Pany, CHWDP, kurwa, głowy ludzi- psów w cierniowych koronach i klubowych koszulkach w pasy. Pokraczne pseudografitti - jak grzyb na murze, jak pleśn, jak brud, jak ohyda, jak beznadziejna egzystencja, wymiociny bezmyślności.

Wracałam dziś wieczorem do domu , tą moją Ziemią Niczyją. Na betonowych płytach, wprost pod kołami samochodu leżał człowiek. Nieprzytomnie pijany. Wokół tłum gapiów, ktos dzwonił po karetkę, ktoś się przyglądał na spacerze z psem.
W zeszłym tygodniu MC* zrobił zdjęcia spalonego samochodu na pobliskim parkingu. W zwęglonych szczątkach bagażnika tkwił silnik od audi. Do dziś spalony wrak tam stoi , tuż przy całodobowym monopolowym- nie ma nikogo, kto c h c i a ł b y go zabrać, choć pewnie znalazłby się ktoś, kto m ó g ł b y to zrobić.
Komu by na tym zależało. Dla kogo miałoby to jakiekolwiek znaczenie.
Strzeż się tych miejsc.
Wracam do domu, po dniu przepełnionym pracą.
Parkuję auto,wjeżdżam windą na szóste piętro, z którego widać czterdzieści trzy identyczne bloki.
Zamykam drzwi, zdejmuję buty, odkładam klucze, myję ręce, karmię koty, szykuję kolację, rozmawiam z Najmilszymi, odpoczywam.
Włączam laptopa i zaczynam :
`Mieszkam w strasznej dzielnicy..`

niedziela, 2 listopada 2008

marność, czyli 0.75 l



Jestem mniej warta niż butelka wina.
Cóż z tego, że miało dojrzewać, że cenne, niezwykłe, wyjątkowe ?
Zerosiedemdziesiątpięć litra czerwonego płynu, z zerwanych gdzieś daleko krzaczków, które pewnie już nie kwitną i nie owocują. Czerwony, mętny płyn wlany do szklanego naczynia i zamknięty na kilka lat.
A ja ?
Mam ręce stopy, i całą tę resztę, jak pisała Poświatowska.
Mam myśli, uczucia, wspomnienia.
Przeszłam kilometrów setki, przejechałam prawie milion, wciągnęłam w płuca tysiące metrów sześciennych tlenu, oddałam, tyleż samo dwutlenku węgla.
Przez moją głowę przebiegły tryliony myśli.
Odkąd posiadłam umiejętność pisania - zapisałam tomy papieru literkami,
Odkąd literki złożyłam w słowa - przeczytałam biblioteki.
Z moich oczu wypłynęły kaskady łez.
Śmiałam się tak często i tak serdecznie, że nie mogę tego zliczyć.
Podjęłam miliony decyzji złych, i drugie tyle właściwych.
Poznałam ludzi - pokochałam wielu, znienawidziłam innych, niektórzy pozostali mi obojętni.
Żyłam i żyję życiem zgoła odmiennym niż zerosiedemdziesiątpięć litra czerwonego płynu, zamkniętego w ciemnej butelce.
Dziś, po szesnastu latach, słyszę :
`Jak mogłaś wypic moje wino !? Wstyd mi za ciebie !`
A mnie za ciebie, mnie za ciebie.


[ Pochwała złego o sobie mniemania]

Wisława Szymborska

Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia
Skrupuły obce są czarnej panterze.
Nie wątpią o słuszności czynów swych piranie.
Grzechotnik aprobuje siebie bez zastrzeżeń.
Samokrytyczny szakal nie istnieje,
szarańcza, aligator, trychnina i giez
żyją, jak żyją i rade są z tego.
Sto kilogramów waży serce orki,
ale pod innym względem lekkie jest.
Nic bardziej zwierzęcego,
niż czyste sumienie
na trzeciej planecie Słońca.

sobota, 1 listopada 2008

lista nieobecności


M. jeździła ze mną na rowerze do lasu. I robiła mi najwspanialsze urodziny.
W. nauczył mnie tabliczki mnożenia, na spacerach brzegiem morza w Sopocie : nie mogłam nadążyć za jego wielkimi krokami, i sapiąc powtarzałam 7 x 7 jest 49, 8 x 6 jest..
T.była najcudowniejszą, najmądrzejszą,najtaktowniejszą przyjaciółką, cóż z tego, że o 40 lat starszą?
E. nauczyła mnie odróżniać dobre od złego, i odganiała moje strachy nocną porą
L była elegancka i piękna,
B. sama robiła krówki i zawsze nas zapraszała
K ., J., F...
Lista nieobecności, którą dobrze przejrzeć choć raz w roku.
Bez tych nieobecnych pewnie inna byłaby dziś nasza tu obecność.

***************************

piękny zawód


Przepraszam, czy jest pani jest może córką Pani Profesor U. ?
Tak pomyślałem, bo taka pani podobna, jakby czas się zatrzymał.
Co roku tu do Niej przychodzę, wspominam, zapalam lampkę - mówi próbując utrzymać zapałkę i zapalić znicz jedną ręką. Jest kaleką, nie próbuję mu pomóc, bo wygląda , ze sam sobie radzi, nie chce mu przerywać wspomnień.
- Pani profesor uratowała życie mojej córce, jak ta nawet roczku nie miała, kłębuszkowe zapalenie nerek, córka teraz ma 35 lat, i uwierzy pani ? Od tego czasu nigdy już na nerki nie zachorowała. Byłem we Włocławku, nie dawali córce szans, i powiedzieli mi wtedy : Jedź do Gdańska, tam jest taka jedna pani profesor, ona dziecko uratuje. I uratowała.
I wie pani co ?
Lekarze żyją w tych, którym pomogli, których wyleczyli.
Właśnie dlatego to jest taki piękny zawód.
źródło fotki : www.trojmiasto.pl

piątek, 31 października 2008

save the last dance for me..



Co panowie, strach dupę ściska ?

Na kwadracie ciemno, zimno, alk się zaraz skończy, szlugów kilka tylko zostało, w końcu dziś Dzień Strachów, halołin, bez ściemy.

No to ja wam opowiem niezłą historyjkę. Cicho mi teraz, mordy w kubeł, posłuchacie, to się ze strachu skitracie, a jak. Historia jest o gablocie. No o gablocie, a co ?

Subaru Impreza był facetem. Dla niepoznaki wabił się jak laska, że niby Impreza- Belezza, fajna Romaneza, - ale Impreza był facetem, i to nie byle jakim gościem. Postawny, silny, srebrny pysk, halogeny, alusie, wiadomo. Sylwetka mocna, wysportowana, jakby nic tylko pakował na siłce jak dzień długi. Na cztery koła był, a jak. Wiadomo.

Kupiła go taka laska. Kobita. Laleczka taka.

- `Wozić mie będzie tu i tam` - myślała - `szyku zadam, do pracy i na imprezę podjadę, wygodny, elegancki, kolor fajny ( bo laski tylko za kolorem patrzą, wiadomo), jezdni się trzyma, pojemny. `

Laska tak, głupia, myślała, a jak to laski – za dużo myśleć nie powinna. Uparta taka.

Impreza był kawał diabła, tyle wam powiem. Jak go ochrzcili, drania jednego, dali mu 666 w ejestracji.

No mówię chyba : w r e j e s t r a c j i , no wiadomo przecież…

I te 666, co każden jeden dzieciak wie, diabelski znak – dało mu taką stygmatę, takie znamie, taki omen jakiś, nomen, jak to mówią, na całe jego życie , że echhh..

Ale po kolei. Baba z salonu nowiutkim Imprezą wyjechała, zadowolona jakby całą noc, no wiecie co, na drutach robiła, i jedzie jak afrykańska królowa.

Jedzie, jedzie, a Impreza nowiutki, nowiusieńki, golas taki. I tak go, kurde, koła świerzbiły, tak go pod lakierem drapało, że chłop dosłownie nie mógł. Wyjechał gość na pierwsza jazdę, w świat , i czuł się jak poborowy na przepustce, jak recydywa na spacerniaku, jak, echchchh.. no złamas jeden.,

Baba mija pola, łąki, lasy, fabryki jakieś też mija, zadowolona, jak mówiłem. Głupio zadowolona, ale widział kto mądrą babę? Za kierownicą ? Żal.

Traf chciał , ze przez te droge, co nią baba naszym Imprezą jechała - sarna jakaś kulawa szła. No sarna, s a r n a , zwierze takie.

Z kopytami, brązowe, ćwoku jeden !

Nie k u l a w a , zdrowa sarna była, tak się mówi tylko, ciemniaku !

Że co, że sarny po drodze nie chodzą?! A co mi tu pierdolisz, sarny wszędzie chodzą, to wolny kraj, no. Chodzą , jak lubią. Może kaczki nie chodzą, ale teraz, a to dawno było, hehe..

I nasz Impreza, przykozaczył i w te sarne przyładował. Prościuteńko, prosto, w sarniny ryj. Laska , jak to głupia baba za kierownicą nic tu nie miała do powiedzenia - tylko kłaki i krew zostały. Z sarny, nie z baby. Ryczała, lamentowała, w histerię wpadła, że sarenka taka biedna,jak bambi, chuj wie, co za bambi - srambi, i że te oczki takie duże miała, ta sarna niby. Wiadomo - kobieta, nie trafisz.. ..

A Impreza ? A co mu bida zrobi ? Lampy pobite, maska do roboty, tablica pogięta, futro na zderzaku, baby kłopot , no nie ? Impreza do lakiernika, baba do koleżanki na plotki , temat z głowy. Pierwsze przewinienie.

Ale , czy ja Wam nie mówiłem, ze nasz Impreza, nasz 666, to recydywa był ?

Co nim w miasto wyjechała, on już – do wybitki był gotowy. Do wypitki też, to wiadomo, bo wał jeden korbowy lubiał popić, oj lubiał. 14 na sto. Tyle, tyle, a co ? Silny, mocny, to w potrzebie, jak my. Ano, polej , Gawron, bo i mnie w gębie zaschło od tego gadania. No.

No co tu dużo język strzępić, był cham jeden po tym pierwszym razie gotów, gotowiuteńki.. Jak poczuł zew krwi, to nie odpuścił. Każde skrzyżowanie, każdy parking, garaż, zatoczka - już się bydlak do mordu rwał. Diabelskie 666 go prowadziło. Tyle wam powiem, fiuty. Się zaczęło.

Baba już , jak to baba – od zmysłów odchodziła. Weźmy choć tak : Na parkingu się ustawia, oczko robi, , szminka na usta, muza na ful, fajka, komóra – a Impreza ledwie ruszył - buch w gościa ! Gość wyskakuje, z mordą, zaraz na policję gotowy, na naszą laskę patrzy, ta w płacz, rzęsy mokre, to co robić ? Oce,ace,enwu, wszystkie papiery na wierzch, czas i platynki w plecy, gablota w warstacie, laska w taryfie, koniec świata, mówie wam !

Albo znów śmiga kaniołka nasza na hawirkę, po robocie, na fajrant, a tu jakiś typ na drogę się pcha , i na wstecznym w bok naszego Imprezy wali. To Impreza, chłop jak trzeba, jak się nie odwinie i z byka go ! A że silny był - z tamtego tylko blacha została, i jeszcze pogięta..

Laska w płacz, rzęsy mokre, Impreza w warstacie, i co znów robić ?

Nie było, powiem wam – nie było miesiąca, co by ta kobita Imprezy nie lakierowała. Jak już nie dało rady z remontem, i nie wyjeżdżała za wiele, co by uniknąć stłuczek – dawał sobie gnój szybę na ulicy wytłuc, tablice skraść, albo co najmniej felgi zwinąć.

Jak nic się nie działo – Impreza był chory, kaca `odwykowego` miał, diabeł jeden, i .. po chamsku z rana nie odpalał.

Nie będę wam tu, chłopaki opowiadał o tych wszystkich akcjach, co ta kobita z Imprezą miała : wymuszenia, podwojna ciągła, stłuczki, najazdy, nieustąpienie pierwszeństwa, rozbój, chłopaki mówie wam, rozbój w biały dzień i w noc tez częstogęsto..

Jedno wam powiem : skurczysyn miał te 666,w tablicy, i on chciał zabijać… I czekać tez, francowaty umiał..

Czekał, czekał, wprawiał się, jak , nie przymierzając Młody na Woli u nasz w zeszłym roku, aż się , drań doczekał..

Noc była ciemna, jak dzisiaj, listopad prawie. Baba wyjechała, Impreza wyposzczony i.. się wypuścił. Jechali daleko, do rodziny do Warszawy, czy hagiewu..

Poboczem pijak szedł. Nagięty . Luj taki.

Impreza z daleka go wyczuł – jak pies poczuł zapach krwi, śmierci, pijaka pecha, swojego triumfu.

Zasadził się, spiął, i gdy mieli pijaka ciemną nocą na poboczu mijać – wyrwał swojej niefartownej lasce kierowanie z rąk i odbił na pobocze, na pijaka, po śmierć..

Już, już był u celu, już prawie uderzał w bok bezwładnego ciała, już w wyobraźni przejeżdżał rozpędzonymi kołami bo nieruchomym kształcie, gdy nagle usłyszał :

- A co tak szybko w zabudowanym terenie się jeździ ?

– Wczoraj jechałem tędy, tych domów jeszcze nie było.

– Tak mówicie? A gdyby tutaj staruszka przechodziła do domu starców, a tego domu wczoraj by jeszcze nie było, a dzisiaj już by był ?To wy byście staruszkę przejechali, tak? A to być może wasza matka!

– Ale moja matka siedzi z tyłu !

- Prawo jazdy, dowód osobisty,dowód rejestracyjny, ubezpieczenie.. I zapraszam do poloneza..

No i taki to był naszego 666 Imprezy taniec. Ostatni.

Polonez.