Kłopot z odpoczywaniem.
Przez cały tydzień wstaje o szóstej z przysięga na ustach, że jak będzie sobota.. to jak ja sobie pośpię, oj.
Tymczasem - przez pół nocy na twardej poduszce w łączkę ścigam się samochodami, sprzatam w szafach na wino,nadzoruję budowy na środku ruchliwych skrzyżowań, odrabiam lekcje w oślej ławce, prowadzę nieskończone dysputy z rzeczywistością oglądaną przez szeroko zamknięte oczy.
Nadchodzi sobota , a ja już od piątej patrzę jak szarzeje las za oknem.
Lubię te weekendowe świty, kiedy wstać nie muszę, ale czuwam, a myśli mi się dobrze przędą. Przytomny świt inspiruje mnie na cały dzień.
W "Samotności długodystansowca" Alan Sillitoe ładnie to opisał.
Cytatu z pamięci już nie odtworzę ale szło to jakoś tak, że kiedy wstajesz rankiem, a wokół w sali chłopaki jeszcze śpią, tulą nabite łupieżem głowy do poduszek, ty czujesz się, jakbyś był ostatnim człowiekiem na ziemi : oni wszyscy odwalili w nocy kitę, leżą tu pokotem, a ty zostałeś sam.
A znowu, kiedy wybiegasz o świcie do lasu -czujesz się jakbyś był pierwszym człowiekiem na ziemi : biegniesz spokojnie, sam, świat wygląda jak tuz po stworzeniu, tak cicho, pusto, żywej duszy dookoła..
Dziś Mikołaj. Trzeba było być grzecznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz