poniedziałek, 30 marca 2009

Dama kier

(...) Ma nowe imię i nowy kolor włosów, nowy głos, śmiech i sposób stawiania torby.
I tę nową wolą od prawdziwej. Więc co to znaczy ? Że przebrana... Że osoba, za którą się przebrała, jest od prawdziwej lepsza."
Hanna Krall "Król kier znów na wylocie"

Co jednak , jeśli nowy śmiech, lub raczej śmiechu nowy brak jest u niej tym, co prawdziwe ?
A może wcześniejsze stawianie torby było tylko przebraniem ?
A gdyby tak posunąć się dalej i powiedzieć :
ona nie śmieje się już, nie stawia wcale torby, straciła włosy, i tylko imię jej brzmi tak samo.
Nareszcie jest sobą. Cóż , że tego nie wolą.

arts `n crafts


Pokój jak dekoracja teatralna. Sztuki nie znam, nie widziałam, ale wydaje się, jakbym tam już była, rozpoznaję didaskalia.

Przyjeżdżamy wieczorem, jest chyba późno, bo okno jest zasłonięte i przez białe zasłony nie przeciska się już ani odrobina dnia. Jest październik, ten ciepły, który właśnie zostawia za sobą wspomnienie lata i suchej jesieni, i obiecuje przytulną zimę, którą uda nam się przeżyć, dzięki wzajemnej swojej obecności.
W tym pokoju nic nie dzwoni, jest cicho bo o czym rozmawiać z ludźmi, którzy mówią obcymi nam językami ? W tym pokoju czas jest pożyczony na wieczne nieoddanie, zresztą dokąd mielibyśmy się spieszyć, jeśli wszystko, czego pragniemy jest właśnie tutaj?
Kładziesz torbę i mówisz : połóż się, odpocznij , zaraz przyniosę nam coś do jedzenia, otworzę wino. Zdejmuję buty, sukienkę i pończochy, ty nalewasz wino, czerwone i przejrzyste,do czystych kieliszków na smukłych nóżkach, i nagle w tym staromodnym pokoju noc zatrzymuje się w pół drogi stąd do wieczności, zegary ruszają wstecz, a tulipany więdnące na małym stoliku nie pachną dziś umieraniem.
Nad ranem w ciepłym powietrzu wypełnionym naszymi oddechami jest lawenda, którą czyjaś ręka napełniła poduszki. Twoja skóra na ramieniu jest gładka i sucha, wtulam w nią nos, policzek drapie nakrochmalona biała kołdra, i wiem, że z tego pokoju nie muszę już nigdzie uciekać.

sobota, 28 marca 2009

cicho

Jestem niesłyszalna. Mogę się jednak zobaczyć przez dźwiękoszczelną szybę.

Jem, piję, czasem śpię, pracuję , czytam, piszę.

Poruszam ustami, więc chyba mówię.

Może się jednak zdarzyć , że przez szybę przechodzi jakiś dźwięk. Wysiadam z samochodu, bib_bip naciskam alarm. Pospieszny ruch ręki i na ulicę wysypuje mi się brzdęk_brzdęk zawartość torebki. Zbieram po kolei z asfaltu : klucze do biura, klucze do domu, klucze do taty, dwie szminki, puderniczka, kwit za paliwo, awizo,czerwony notes moleskine , trzy cienkopisy. Upycham to niezgrabnie i słyszę swoje myśli : kiedy nareszcie nauczysz się być uważna, jak te wszystkie zwinne, zręczne ,uporządkowane? Kiedy uda ci się wyjść z tego auta nie wywalając wszystkiego na ulicę ?

Klik_klik moje obcasy po schodach w górę, na pierwsze piętro.Zgrzyta mój klucz w zamku i zaczynam swój co_dzień. Nie , nie ta łyżeczka, nie ten kubek nie tak, popraw to, nie tak jak poprawiasz, zamień, zamieniasz nie na to.

Na jedno banalne śniadanie potrzeba mi około sześciu kursów.Po drodze z pokoju do kuchni wraz z brudnymi kubkami zabieram na tacę smutki, połykam, nie słodzę- czuję ich gorzki smak. Spieszę się, bo znów wystygnie ta kawa, i będę musiała biec po kolejną, a zanim i ją przyniosę - nastanie czas herbaty.

W pustych pokojach stuk_stuk stukają moje kroki.

Odkręcam kran nad brudnymi talerzami gotowymi do zmywania i słyszę jak zimna woda kap_kap spada do zlewu i rozmazuje mi pod powiekami wspomnienia z dzieciństwa.

W końcu wychodzę z tego mieszkania na pierwszym piętrze, klik_klik obcasy stukają w dól po schodach, naciskam bip_bip przycisk alarmu, wsiadam do samochodu, na siedzenie rzucam torebkę.

Jutro tu wrócę, i znów zadźwięczy łyżeczka odłożona na spodek moją niezdarną ręką.

Ja jestem niesłyszalna.



chwila


MD zakłada moje niebotycznie wysokie szpilki, futerko, i bluzkę, do tego spódniczkę krótką jak sms, i paraduje chwiejnie jak młody źrebak po pokoju. Najpierw niepewnie, potem coraz śmielej ślizga się po deskach podłogi, i za chwilę zaśmiewają się z przyjaciółką jak szalone, i już w pełnym swingu wyciągają z garderoby tony moich torebek, butów, sukienek. Już podłoga w łazience zasłana jest moimi apaszkami, a one pacykują sobie buzie tymi wszystkimi atrybutami dorosłości od Diora i Chanel.
Patrze na nią i myślę: zostań choć na chwilę taka, a ty, chwilo - trwaj.
Nie zawsze dobrze jest dorosnąć, ale zawsze trzeba.

czwartek, 26 marca 2009

Przychodzi baba do lekarza, a lekarz weterynarz.

Martwiłam się o Łucję, że taka chora bidulka.
Gdy wróciłam dziś z zajęć i zadowolona oznajmiłam jej, że oto nadszedł dla nas upragniony D`Day i jedziemy na zdjęcie szwów - Łucja ledwo uniosła słabą główkę z krzesła na którym drzemała pod stołem od jakichś 48 godzin.
Zapakowałam więc kota do przenoski, i mimo późnej pory pognałam do lecznicy, dręczona niepewnością, że leczenie Łucji z traumy pooperacyjnej może byc trudniejsze od samej operacji. Nieśmiało podsunęłam Panu weterynarzowi zgrabną sugestię, że kot jest wynędzniały, nic nie je od dziesięciu dni i ledwo trzyma się na nogach, i może by tak kotu zapodac jakieś wzmacniające leki, albo co..
Pan weterynarz wysłuchał mnie, lecz nie odniósł się do moich sugestii entuzjastycznie. Zbadał Łucję, zręcznie zdjął szwy i kaftan , oraz życzył mi ciepliwości w karmieniu, a kotu apetytu. Pożegnałyśmy się serdecznie i ruszyłyśmy do domu - ta biedna, wynędzniała Łucja i ja.
I wtedy się zaczęło.
Na pierwszym zakręcie przenoska spadła z siedzenia i Łucja zgrabnie ją otworzyła.
Na kolejnym - wydostała się na siedzenie i zręcznym susem wychudzonego ciałka skoczyła mi na deskę rozdzielczą. Po zaparkowaniu w hali garażowej natychmiast uciekła z samochodu i musiałam jej szukac, chodząc na kolanach między autami i szepcząc dramatycznie i z miłością : "chodź tu cholero, no chodź !"
W domu natychmiast rzuciła się do misek i zjadła cała sucha karmę z jednej i trochę z drugiej. Skorzystała z kuwety i wróciła do misek.
Wykonała efektowny bieg wokól stołu i zrzuciła szklankę. Z wodą.
Ponownie skorzystała z kuwety, wreszcie pogardliwie otrząsneła sie, postawiła dumnie ogon i na wyprostowanych z urazy ( do mnie ) łapach - poszła do pokoju spać.
Dobrze, że zostałam architektem, nie weterynarzem.
Nie umiem ocenić prawidłowo kota, a zwłaszcza kota w zielonym kaftanie.

środa, 25 marca 2009

Plus

Była sobie kiedyś spółka KOLOR.
Gdy Klienci pytali `jaki kolor ? ` , mówiliśmy ze Wspólnikiem: `jak to jaki ? szkarłat !`
Nasz prywatny, mały żart.
Pracowaliśmy dużo, śmialiśmy sie przy tym jeszcze więcej, wspieraliśmy się nawzajem i projektowaliśmy fajne rzeczy. W tych pionierskich czasach spod znaku gangsterskich fortun i całoszklanych drzwi byliśmy dzielni i pełni zapału. Zapał pozostał nam do dziś, a fortuny - dawno się wyprały i zamieniły w wysoko oprocentowane fundusze.
Pewnego dnia poczuliśmy że - jak to mówią w mediach - ta formuła już się wyczerpała, i w atmosferze wzajemnego zrozumienia i trwającej do dziś przyjaźni rozwiązaliśmy ze Wspólnikiem tę spółkę o barwnej nazwie.
Zostali mi ludzie, dwa zdezelowane komputery, jeden program i małe biuro.
Ja zostałam z decyzją - co dalej ? Pamiętam czerwcowe przedpołudnie, prawie dziewięć lat temu, kiedy jechałam w korku i dumałam nad nową nazwą swojej pierwszej, własnej firmy. w radiu usłyszałam naszego Papieża, który składał stacji życzenia, i mówił :
" (... ) ten plus niech wam się spełni, bo plus to znaczy więcej, dalej, lepiej.. ! "

W ten upalny dzień już wiedziałam, że ten p l u s mi się spełni, bo dał mi go Papież.
I on się spełnił,ten mój wielki mały plus.
Dziś - zataczam koło. Zaczynamy od nowa.
I wierzę, bo tylko ta wiara mi została, że ten plus mi się znów spełni.
Bo p l u s - znaczy przecież więcej. Dalej. Lepiej.

Prostowanie koła


Oto efekt wytężonej, blisko t y g o d n i o w e j pracy wybitnych specjalistów w dziedzinie projektowania wnętrz. Ten obrazek pokazuje , że takiemiejsca nie mogą już być takie same. Inaczej - żeby zostały takie same, muszą dziś stać się inne.
Co my tu jeszcze robimy ?
Zatoczyłyśmy z K. koło, które właśnie się zapętla i stoimy przed nowym.
Zaniedbałam takiemiejsca, zmęczona borykaniem się z codziennością, lecz właśnie teraz przyszedł czas, żeby w nich posprzątać.
Z kątów wyziera niechęć do pracy, do naszych klientów, do nas. Sama jestem sobie winna. Zajęta `bieżączką`, nie potrafiłam zareagować w porę, by zapobiec tej fali złej pracy.
Mówię - dość. Doszłam do ściany moich możliwości żeglowania i żonglowania, już nigdzie dalej z nimi nie popłynę, choćbym była niezatapialna.
J e ś l i bym była.
Ale przecież wiem już, że samodzielność to samotność. Nawet samotność we dwoje, razem z K.

Smak życia


Ta kolejna zima ukradła nam czas.
Wszędzie się stoi, korki, samochody wloką się w jakimś koszmarnym tempie po niepotrzebnie juz o tej porze śliskiej nawierzchni, zza szyb wyzierają zmęczone i rozżalone twarze kierowców. Wiosną czasu jest jakoś więcej, nie trzeba go chować pod płaszcz, nie grzęźnie w rękawiczkach, nie moknie w błocie , które roztapia się na butach. Już nie mogę się doczekać dłuższych dni , kiedy światło z nieba rozświetli mnie wreszcie od środka.
Najtrudniejszy okres w moim życiu stał się dodatkowo trudny o walkę z zimą. Wszyscy wkoło smutni. Depresja, zimowa depresja, która zamiast zostać daleko za nami, ślizga się po lodzie.



Dni mijają mi pospiesznie, nie czuję ich, przełykam je nie gryząc, nie smakując, jak kromkę czerstwego chleba, popijaną wodą z dystrybutora. Posiłek konieczny, żeby przeżyć, ale czy wystarczający ?
W ustach nie zostaje mi nic, oszukuję sama siebie, że kiedy skończę ten suchy bochenek - mój stół zapełni się innym pożywieniem. Na razie udaję, że mi to wystarcza, bo inaczej zdechłabym z głodu. Tylko czekam aż zostanie mi w gardle, zakrztuszę się, zadławię własnym życiem.
Co jest mi chlebem codziennym ? Codzienność, po brzegi wypełnione tymi wszystkimi trudnymi decyzjami, pracą, w pracy kłopotami, chorowaniem.Tak bardzo chciałabym już niedługo móc je posmarować masłem mojej wyobraźni, doprawić miłością, zwieńczyć odpoczynkiem. Zrobię to, na pewno, wkrótce, ale na razie - jeszcze poszczę.
Jestem głodna.

*****
"A ja jestem głodny, tak bardzo głodny,

kochanie, nakarmij mnie snami (..)" Muniek S.

wtorek, 24 marca 2009

Niezatapialna

Mogę zrobić tylko tyle, ile mogę.
Za resztę - nie mogę się winić.

niedziela, 22 marca 2009

Czas nie jest po mojej stronie

Przymus robienia ciągle czegoś jest rzeczą straszną.Jeszcze całkiem niedawno, bo przez ostatnie Święta chwaliłam się tu, że umiem odpoczywać.
Chyba przez nieoczekiwany i błyskawiczny splot wydarzeń ostatnich tygodni zupełnie te umiejętność, niestety utraciłam.
Kiedy czekam na MD w samochodzie - kasuję stare smsy.
Kiedy siedzę u fryzjera, kręcę młynka palcami. Palcami o niepomalowanych, o zgrozo ! paznokciach, bo nie mogę się doczekać kiedy lakier wyschnie.
Kiedy sprawdzam maile, otwieram od razu ze dwie strony w przeglądarce ( dwie na raz )
Kiedy w nocy obudzi mnie MC wracający z imprezy lub kot wracający z kuwety - przewracam się przez dwie godziny, patrząc niewidzącymi oczami w ciemny prostokąt okna i myślę, myślę, myślę.. Zamiast spać.
Kiedy dziś jest spokojna niedziela spod znaku barowej pogody - kręcę się niespokojnie, zamiast położyć się i ponicnierobić.
Najlepsze co mogłoby mi sie teraz zdarzyć to utrata poczucia czasu, choć na chwile.
Jak zapomnę o wszystkim, co mam zrobić, odpocznę - bo tego nie zrobię.
Zmęczonam.

sobota, 21 marca 2009

Utracona kobiecość czyli pochwała antyfeminizmu

Co za trudny dzień. Muszę chwilę odetchnąć, pobyc sama ze słowem, z sobą chwilę muszę pobyć.
W sobotnio pustej Bookarni znajduję miejsce przy oknie, gdzie obok sofy jest życiodajne gniazdko prądu, do którego mogę wpiąć mojego laptopa. Zamawiam zieloną herbatę, siadam, odpalam - i ... rejestruję rozmowę tuż obok.
Ona jest żylasto - szczupła, ubrana w sportową czerń z golfem ,z lekka męska.
On raczej zwykło - normalny, może trochę niepozorny facet na niepogodę.
Ona wszak jest kobietą, jednak tą silną, która do słowa dojść nie da; dziś zapewne dojść nie da swojemu towarzyszowi.
On słucha. On w słuch się chwacko zamienia. Z ust jej słowa mądre spija.
Bo ja od moich znajomych różnię sie tym, że.. Przychodzę punktualnie na spotkanie, odpowiadam na telefony, jestem słowna, no i znam te mechanizmy..
Mówię o tym, bo to dla ciebie chyba jest jakiś problem..
On słucha, potakuje.
Ja słucham, udaję, że nie.
Trudno jednak nie słuchac, kiedy słowa wciskają sie pod czaszkę jak szerszenie, z wizgiem mi pod deklem latają, jątrzą i drażnią.
Ja jestem madra, ja doświadczona jestem , ja rozwiązania ci tu , proszę_ przynoszę..
On ma do niej interes, lecz ona tu karty rozdaje, i to nie jest ten interes, co to faceci zwykle do kobiet mają. Ten jego interes jest chyba, widać , malutki, bo ona wie, jak ten interes załatwić.
Próbuję pracować, skupiam się z trudem, bo jednak - nieproszona - nadal słucham.
Rzecz jest o nurkowaniu. Nieważne, o czym by rzecz nie była - jednak ona tu górą. Może raczej dołem, bo - głębiej nurkuje.
Rozmawiają chwile dłuższą, i kiedy wychodzą, on rzuca mi spojrzenie pełne wstydu, jak koło ratunkowe , które ma go uchronić przed utraconą swej towarzyszki kobiecością.
Zostaję zadumana, nad tą zieloną herbatą, i przepełniona utraconą naszą kobiecością.
Budzi się we mnie tęsknota za kobietą po prostu kobiecą. Taką, co w woalce i z dekoltem odsłaniającym kształtną pierś, urękawicznioną dłonią potrafi naprawić paluszkiem most i poprowadzić czołg. Tą, która wie, jak uleczyć kryzys emocjonalny, a nie zaraz ekonomiczny. Tą, co zna przepis na chleb i plamy z wina na śnieżnobiałej koszuli od smokingu, a nie na puste konto w banku.
Miłe panie. Wspinamy się wysoko po szczeblach kariery i himalajskich szczytach, lądujemy nisko, nurkujemy głęboko. Dajemy z siebie wszystko a nawet, bywa, trochę za dużo. Pisało o tym pań wiele, od Glorii Steinem po Gretkowską.Co jednak ma począć z nami facet, który nurkuje płycej ?
Co zrobi w pełnym słońcu naszego sukcesu - facet na niepogodę ?
Która bez winy - niech pierwsza rzuca kamieniem.

piątek, 20 marca 2009

Ogonek i główka to kocia wymówka

Łucja po operacji bardzo cierpi. Nie je, nie pije - przynajmniej jak wszyscy są w kuchni i miski oświetlone są jaskrawym światłem jupiterów .
Nie widziałam, żeby sikała. Kuweta czysta, miski pełne, kot w pozycji Sziwy drzemie gdzieś w ciemnym kątku , z godnością przeżywając swoje cierpienie. Kiedy wracam do domu - Kota nie ma. Pozostałe wydzierają się gdzieś na boku, plączą pod nogami i okupują kuchenny blat w nadziei na jakieś smaczne kąski.
Łucja - nie.
Szukam jej po kątach, ona zaś - skulona w mojej nierozpakowanej z podróży walizce, drżąca kupka nieszczęścia demonstruje mi różaniec kości kręgosłupa pod zielonym kaftanem z lecznicy. Łucja pości, choruje i dąsa się. Łucja ma głęboki ( uzasadniony ) żal, że jej pani pozwoliła ją ogolić, rozpruć, zszyć i zapakować w nietwarzowy ( ...niemordeczny !? ), uwłaczający godności kota - kaftan.
Dziś leżąc na łóżku i rozmawiając przez telefon zobaczyłam jak chora, zbolała i prawie martwa kupka nieszczęścia ostatkiem sił zbiera się do skoku, odbija od podłogi, skacze na metr i.. ląduje zgrabnie na moich kolanach. Gdy tylko zatrzymana w locie, wycieńczona inwalidka zrozumiała, że to widzę - zamarła w dramatycznie wystudiowanej pozie na brzegu łóżka. I tak pozostała.
Leży obok, ledwo zipie, oddycha ciężko. Spod wpólprzymknietych powiek ledwo widzi, co piszę. Czy piszę.
Jest tak, biedaczka, słaba, że nie mogę chyba wymagać, żeby otworzyła wreszcie pysk i wyszeptała : `mamo, juz dobrze się czuję.. `

N/O


Uczucia po koncercie dzisiejszym mam mieszane.
Sama interpretacja ( słabo mi zresztą znanych, przyznaję) utworów Agnieszki Osieckiej - ciężka, lekko psychodeliczna, jazzowa, a czasami - wydawało się - pretensjonalna.
Wino po koncercie, z Przyjaciółmi -zostawia mi w głowie znacznie więcej wrażeń, myśli,historii, uczuć, niż dwie godziny z Kasią Nosowską.
Ot siła słowa i kontaktu bliższa mi niż siła muzyki i scenicznego przekazu.
Każdy, jak umie rozumie. Amen.
`To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć`..

wtorek, 17 marca 2009

Walka postu z karnawałem


Jeszcze jeden zakręt, mówię, jeszcze ten jeden łuk drogi, szepczę.Jeszcze, cholera, tylko dwieście kilometrów..
Są dni, kiedy zakręty, łuki, koleiny, kilometry i patrole drogówki - mijają mi jak sen złoty.
Są dni, zwłaszcza z tych deszczowych i późnozimowych, kiedy są mi one prywatną golgotą, moją własną Drogą Krzyżową, moim postem.
Dziś, po kolejnych kilku setkach ( kilometrów, psiamać, z n ó w tylko k i l o m e t r ó w ! ) czuję , jakby ten czas postu zaczął mi się wcześniej, jakbym na zmartwychstanie miała zasłużyć długą pokutą, umartwianiem i zadośćuczynieniem bliźnim.
W tym roku coś jest na rzeczy, na rzeczy coś byc musi:

W grudniu, kiedy przyjechała MD2, był już prawie karnawał.
Jeszcze się dobrze karnawał nie zaczął, a tu już tylko, kurważ mać, post.
MD1, MD2 i MC na ferie, T* - do pierwszego szpitala.
Kot nr 3 do mnie.
T* do drugiego szpitala - MD2 do Kanady.
Kot nr 3 leje dalej niż widzi, i gdzie popadnie, a popadnie wszędzie, bo kot już słabo widzi.
T* do nas, Kot nr 2 - na operację.
Kot nr 2 po operacji, T* znów słabo..
Kot nr 1 - ( na szczęscie ) bez zmian, znany autystyk, wszystko mu jedno,choć wiadomo że jak wszystko, to nie jedno.
Na osłodę - jeszcze kryzys.

Kurważ mać, pomyślałam. Mam i takie myśli, one właściwie nieustannie zajmują moja głowę. Takie proste raczej.
Jednak - mogę narzekać, mogę utyskiwać i pomstować na post, ale - mam i karnawał :

MD2 już w Kanadzie, ale była tu z nami szczęśliwa
T* czuje się u nas lepiej niż w szpitalu.
Kot nr 3 co prawda dalej leje, ale przynajmniej ma już swojego Pana, który to usprawiedliwia
Kot nr 2 ma sam ze sobą gentleman`s agreement, że nie będzie zdejmował z głowy `żarówki`, wydłubywał się z ubranka i lizał ran, jeśli mu pozwolę : 1. zdjąc z głowy `żarówkę` i 2. zrzucić ubranko ..
Kot nr 1 - na zachodzie bez zmian.
A ja jakoś znów przejechałam te kilka setek, no i o co ten cały krzyk .. ?



[ps. ta na zdjęciu, to nie Łucja. Nie miałam siły jej focić.]

poniedziałek, 16 marca 2009

A wiosna stała za nim

W stolicy pachnie wiosną. Jest bardzo zimno, chłód wciska się pod kurtkę i sprawia że nadal brzydko pierzchną ręce, próbujące utrzymać kawałek stalowej miary i cienkopis, a jednak - to zimno pachnie wiosną.
Nad pustą A7 w kluczach - wracają ptaki. Rok temu, 27 marca pisałam tu o ptakach szybujących nad zimnymi polami w płatkach śniegu : wracajcie chłopaki, wiosny ni ma.
A dziś ? Dopiero 16 marca, a ja niesprawiedliwie utyskuję na spóźnioną wiosnę, stęskniona ciepła, długich dni i lekkich płaszczyków z cienką spódniczką, choć to jeszcze nie pora.
Ot, Koszałki - Opałki. Maria Konopnicka 2009.

Niezwykły przypadek Benjamina Buttona

- Antek,czy możesz to podnieść?
- Taaak, a dlaczego ty nie możesz, babciu ?
- Bo ja, Antosiu, jestem stara.
- Aha. A kiedy przestaniesz być stara ?

Zasłyszane dziś. Rozmowa mojej ukochanej Ciotki, lat 70, z Antkiem, lat 4.

piątek, 13 marca 2009

czwartek, 12 marca 2009

Dybuk


`Czy ktoś opluł to mieszkanie?!` mówi przez łzy roztrzęsiona klientka, która szykuje sobie paradny apartament w Wieżach, i nie radzi sobie z traumą budowy.
Trauma budowy to zjawisko nader częste : ileż to razy widziałam klientów na skraju załamania nerwowego, kiedy podłoga przyszła w dwóch odcieniach, dostawa lamp opóźniła się o dwa dni, lub też pan Kazik z panem Heńkiem dali w gaz i położyli płytki ścienne na podłodze.
Jedynym kłopotem Klientki jest dziś geometria umywalek w 10-metrowej łazience, lecz ona już bliska jest obarczenia nadprzyrodzonych sił swoimi zmartwieniami. Uspakajam ją, jak umiem, szkicuje rozwiązanie, pocieszam, i ..myślę o dybuku.

Wspominam Dom, kilka lat temu, nad jeziorem, z pięknym widokiem, dom wielki, pusty i posępny.
Pamiętam, kiedy przyszłam tam na pierwszą wizję lokalną, a w pokoju przy wejściu stała Jego popielniczka, nadal pełna. Pamiętam ogromny salon, wysoki na dwie kondygnacje, przykryty na wysokości drugiej siatką maskującą, by ochronić domowników przed zimnem nieogrzewanego piętra nad nimi. W salonie stał Jego biały fortepian, na nim duże, czarno-białe zdjęcie i świece, a obok - popielniczka szarych,dawno zgasłych petów. Umarł na raka przełyku, palił zapewne do końca. Był Bardem Solidarności, pieśniarzem czasów zniewolenia, głosem antykomunistycznej opozycji . Zapewne był też trudnym człowiekiem, jak zwykle trudni bywają artyści, a ostatnie miesiące ( lub lata) spędził w tym właśnie, ponurym,wielkim Domu.
Dom był na skraju katastrofy budowlanej, jego właścicielka na skutek zmiany stanu cywilnego została sama z domem, w połowie niewykończonym, i Bardem - umierającym tam na raka przełyku.
Nasi Klienci kupili go, niepomni na nasze odradztwo, podpisali akt notarialny, najęli nas i robotników i ... zaczęli z Domem walkę.
Mieli pomysł, entuzjazm i środki, i nic nie było im straszne. Choć Dom nie był skrojony na ich potrzeby - bardzo chcieli co rano patrzeć z okien sypialni jak lekki wietrzyk porusza powierzchnią jeziora.
Budowa nie była łatwa. Wszystkie możliwe siły zaprzęgnięte w remont zdawały sie być nic nie znaczące wobec faktu, że w domu zamieszkał dybuk. Wykładzina raz ułozona przez fachowcow na drugi dzień była pofałdowana. Tapety odklejały się ze ścian jak papier z dziecięcych wyklejanek. Przepiękny drewniany pochwyt klatki schodowej, szkutnicza prawie robota - po odwinięciu z zabezpieczającej folii - okazywał się być pocięty ostrym narzędziem na całej swojej długości. Nieważne jakie furmanki pieniędzy przyniósłby cierpliwy inwestor - niknęły wszystkie w potopie poprawek, przeróbek, napraw i awarii.
Dziś Klienci mieszkają w Domu, co rano z okien sypialni widzą, jak wietrzyk porusza powierzchnią jeziora. Nad Domem odprawiono egzorcyzmy remontu : nową cegłą zamurowano wątplliwości, pod tapetami zaklejono pewnie jakieś wiersze, nuty przybito gwoździami, świeża szpachla i mokra farba zakryły ślady niespokojnego ducha. W tym domu się nie pali, po co więc komu popielniczki pełne zgasłych petów ?
Dybuk odszedł. Gdzie ? Nie wiadomo.
A może wcale go nie było ?

Kartka

Kiedy wracałam do domu w podskokach, machając workiem na kapcie i naderwanym tornistrem - witała mnie cisza. Nic dziwnego, oboje rodzice oddawali się się z pasją pracy przywracania zdrowia innym, co udawało im się znakomicie, jednak skutkowało rzadką ich obecnością w wysokim, zimnym mieszkaniu, na pierwszym piętrze sopockiej kamienicy.
Kładłam torbę w ciemnym przedpokoju, witałam niemiłego psa, który od progu chciał mnie ugryźć, i czasem mu się udawało, a na stole w pokoju zwanym stołowym czekała na mnie kartka.
Tam, równym, zaskakująco nie lekarskim pismem skreślone było kilka zdań. Zawsze w numerycznym porządku , zawsze tym drobnym maczkiem zdania ustawiały mój pozaszkolny czas na właściwe tory, żebym nie musiała,jak Królik z Alicji w Krainie Czarów, bez przerwy zerkać na zegarek, w obawie, że jestem spóźniona :
1.nastaw zupę
2.obierz ziemniaki
3.umyj podloge w kuchni
4.kup mleko
5.odrób lekcje
6.całuję mama

Gdyby nie ten ostatni punkt, mogłabym się pomylić, czy to ja jestem adresatem, czy nasza pomoc domowa.

***********
Wywołałam te kartkę z posłusznej niepamięci skuszona znakomitą notką na czytanym blogu oraz naszymi tu blogowymi rozważaniami o sile zapisywania i mocy postanowień.
Czasem chyba więc wolę nie zapisywać.
Poza tym, jakbym coś chciała od MC* i MD*, są przecież esemesy..

środa, 11 marca 2009

Czekając na Równonoc

Były miesiące, kiedy w czwartki byłam cebulą. 
Gdy jednak zima płaszczem kryzysu odebrała mi spokoj i poczucie bezpieczeństwa, odłożylam Cebulę, by zostać Podróżnikiem.
Dziś pierwszą odbyłam podróż. Od dziś co tydzień, wykorzystując dostępne mi organizacyjnie i finansowo powszechnie znane środki transportu ( szynowe, kołowe lub powietrzne ) zaprzęgać będę, by jechać do Warszawy, budować kolejny dom.
O świcie w Gdyni dworzec był pusty, a pora zbyt wczesna aby bezdomni mogli pożyczyc na szluga. W Warszawie przed Centralnym świeciło ostre słońce, a w gołych jeszcze sadach wokół mojej budowy opętańczo darły się ptaki. Widziałam sznur bocianów nad Tarczynem. Pukał w drzewo dzięcioł. Pachniała świeża ziemia.
W drodze powrotnej pociąg minął kilka pór roku, a z nich najważniejsza była znów zima.
Nocą w Gdyni dworzec był pusty, a pora zbyt wczesna, by bezdomni nie chcieli pożyczyć na wódkę. Śnieg zasypał czekający na mnie od świtu samochód.
Gdy po 16 godzinach, 800 kilometrach i kilku zielonych herbatach później wracałam do domu, pustymi już o tej porze ulicami, pomyślałam o równonocy.
Jak dobrze, że to juz wkrótce. Po równonocy łatwiej przecież zostać Podróznikiem.

wtorek, 10 marca 2009

Kolor purpury


Strasznie meczą mnie kolory mojego bloga. Czytający pewnie widzą, że mam świra, i co chwila zmieniam, żeby pod koniec dnia wrócić do tego samego, lub co najwyżej lekko odmienionego, ze wskazaniem na `lekko`. Pocieszam się ciągle, że to brak światła i wiosny, oraz kłopoty z moim staruszkiem laptopem powodują, że nic mi się nie podoba z mojej grafiki, która powinna przecież być mi bułką z masłem. Obiecuję sama sobie, po to tylko żeby do wieczora już tego postanowienia nie pamiętać, że zmienię medium dopiero jak zmienię narzędzie.
Obiecanki cacanki, a ja nadal niezadowolona.
Ze wszystkim tak.
Obiecuję sobie, że wreszcie odpocznę.
Zrobię przegląd własny , a nie tylko hondy.
Pojadę nad otwarte morze i będę chodziła po zimnym piasku i patrzyła na horyzont.
Ucieknę na urlop daleko od wszystkich, dosłownie wszystkich, po to, aby gdzieś na jakimś odludziu siedzieć, czytać i pisać.
Oddam rzeczy do pralni.
Posprzątam w szafach.
Zobaczę Indochiny.
Nigdy już nie umówię się z klientami po 17tej, a już na pewno nie po 17tej w sobotę.
Załatwię do końca te wszystkie trudne sprawy z Eksem.
Powiem mojej siostrze, że nie mam siły znów robić tej wspaniałej, rodzinnej Wigilii.
Powtórzę hiszpański w niedzielę, a nie we wtorek przed zajęciami.
Spróbuję naprawdę zapomnieć.
Nauczę się wreszcie pisać.

Jak kolory mojego bloga, obietnice wracają do mnie jak poranny moralniak po całonocnym pijaństwie, i zostawiają mnie, niezadowoloną i czekającą na kolejne.
Wy też tak macie ?

fotka : http://www.flickr.com/photos/13923263@N07/1471150324/

poniedziałek, 9 marca 2009

Rejs do Nibylandii



Dziewczyna wraca pamięcią do wydarzeń sprzed roku i wszystko wydaje jej się odległe i nieprawdziwe.Jak Wendy przechyla się przez parapet okna i leci, by znów zobaczyć Nibylandię.

To był taki sam marzec, jeszcze mglisto-zimowy, trochę nieprzyjemny dla drobnej sylwetki ubranej tylko w piżamę swojej wyobraźni.

Dziewczyna wysiada z taksówki , szybko stukają o mokry bruk obcasy jej butów. Zanim do niego podejdzie, zatrzymuje się na ułamek sekundy i ,niewidzialna, patrzy na niewysoką sylwetkę w zimowej kurtce, jakby tym pierwszym spojrzeniem miała upewnić się, że ta oferta jest last, a nie minute.

W kieszeni już wiosennego płaszcza wyczuwa drobne, nie - są i banknoty, Dziewczyna kupuje bilet i wchodzi pewnym krokiem na chwiejny trap tej nieznanej łajby, która ma ją zabrać do Nibylandii.

Jest marcowy wieczór, z nieba siąpi drobny kapuśniaczek i rujnuje jej ładnie ułożone na podróż włosy, dzwon w kościele wybija punktualnie siódmą, a on czeka na nią z bukietem lekko zmarzniętych, trochę zimowych nadal różyczek.

Przytule cie, jak tylko cię zobaczę, powiedział.

Przytul mnie, ja tylko mnie zobaczysz, powiedziała.

I wsiada z nim , a łajba odpływa , i po kilku miesiącach dryfowania osiada gdzieś na mieliźnie, gdzie powietrze jest duszne i wciska się pod letnią już, kolorową sukienkę Dziewczyny. W kieszeni sukienki nie ma już banknotów, bo rozmieniła je na drobne i oddała bileterowi, który sprzedał jej bilet na daleki rejs, a zawiózł ją na mieliznę Nibylandii.

Na powierzchni mętnej wody pływają zwiędłe różyczki, a Dziewczyna nie kupuje już biletów, bo każdy bileter wydaje jej się oszustem, jak ten, co przyniósł pod kościół bukiet zmarzniętych kwiatów.

Your Latest Trick

(...) Now it`s past last call for alcohol
Past recall has been here and gone
The landlord finally paid us all
The satin jazzmen have put away their horns.
And we`re standing outside of this wonderland
Lookin` so bereaved and so bereft
Like a Bowery bum when he finally understands
The bottle is empty and there`s nothing left. (...)
Mark Knopfler "Your latest trick"


niedziela, 8 marca 2009

woman

Dla wszystkich nas, z okazji Dnia Kobiet :

sobota, 7 marca 2009

Dostałam ostatnio takie ładne życzenia, które mam ochotę dać wszystkim na weekend :

" życzę Pani "leniwego-przeciągającego się - kociego" piątku, pełnej obietnic miłej soboty i spełnionej jeszcze milszej porannej niedzieli - wieczorem , niestety , czas myśleć o poniedziałku
"..

Wam też życzę. Jeszcze czas pomyśleć o poniedziałku.

Teoria względności czasu

Nienawidzę naszej w pracy w piątek ! cedzę wkurzona do K., kiedy po całym tygodniu narad, spotkań, prezentacji, korekt i gejzerów fantastycznych pomysłów wracamy zmarznięte z kolejnej budowy, taszcząc z samochodu próbki kamienia, desek i stukilogramowe katalogi.. Lubię, no lubię te pracę, nawet bardzo ją , psiakrew, lubię, jednak w piątkowe popołudnia jakoś mniej.
Piątek jednak się toczy, swoim normalnym zabieganym i wyczerpującym rytmem, odbieram telefony, piję siódmą kawę, i piątą herbatę, robię korekty, sprawdzam dokumentację, tryskam pomysłami, rozwiązuję wirtualnie jakies nieistniejące problemy na odległych rubieżach.
Piątek zmierza do soboty, już nic go nie zatrzyma, wiem to na pewno, już widzę się jak w wannie pełnej piany moczę swoje zmarznięte budową ciało, a wtedy około 16.30, na gaszenie świec, przychodzą ostatni Klienci. Ona i On. Siadają, serwujemy kawę, rozkładamy projekty, a wtedy Ona mówi : "No, to zajmijmy się wreszcie czyms przyjemnym, bo w piątek po południu to niedobrze mi się robi jak o tej pracy pomyslę !"

czwartek, 5 marca 2009

Narnia na Ulicy Sezamkowej

`Jesteś najgorszym ciastkiem, jakie w życiu znałam`, powiedziała dziś 12letnia MD* z odrazą do starego, niemiłego i nielubiącego nas kota, zwanego Cookie, sprzątając po raz sto pięćdziesiąt w ciągu ostatniego miesiąca mokrą plamę na kanapie. MD* jest dziś smutna i zmęczona, jutro nadchodzi klasówka z przyrody, na której nie ma pytań czy jedenastoletni kot przestanie lać, gdzie popadnie, i da nam wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem we własnym mieszkaniu.
Piszę, a na mojej poduszce siedzi Łucja z Narni , i czyta mi przez ramię każde słowo. Łucja jest miła i delikatna, gdy mnie nie ma - nie wychodzi z pokoju, lękliwie czeka aż wrócę, a ze mną jej świat wróci na właściwe tory.
MC i MD oczekują wsparcia, zrozumienia i kieszonkowego.
Koty oczekują wsparcia,zrozumienia i wysokogatunkowej karmy.

Moja Narnia nie jest schowana gdzieś głeboko w szafie. Ona jest blisko, tylko ciągle nie mam odwagi do niej wejść.

środa, 4 marca 2009

przedwiośnie

Wstałam o świcie i zaczęłam dzień, zanim ptaki zaczęły dopominać się o trochę wiosny.
Pod koniec zimy najbardziej brakuje mi liści. Takich zwykłych, zielonych, okrywających szczelnym dywanem okoliczne wzgórza. Szarość wokół, nagość gałęzi i wciskający się pod zimowy, wynudzony już od października płaszcz - ziąb. Przedwiośnie.
Już o 5.20 stukałam w klawiaturę i słuchałam ptaków. Chyba już wracają. Budzą się , zanim przyjdzie wiosna. Zupełnie jak ja.
Gdybym jeszcze umiała fruwać. Bo ze snu dawno się obudziłam.

poniedziałek, 2 marca 2009

próby

MC :
Mom, mogę sobie zrobić tatuaż ? Taki na piętnaście lat. Akurat do 32 mi wystarczy..
ja:
Jasne, zrób koniecznie. A mogę już się położyć ?
MC :
Mom, a czy można mieć taki pierścień, i nosić w nim czyjeś prochy ?
ja:
Tak, a czyje ? Na mnie się szykujesz ?
MC :
Nie, na Cookie. Jeszcze raz mi narobi na łóżko, idzie do pierścienia.
MD :
Mom, a zagrać Ci ?
ja:
Nie, chciałabym się położyć !
MD:
Na flecie. ( gra donośnie, bez przerwy ) Ładnie ?
Mooom! ratunku ! On mnie ściska ! No przestań mnie ściskać idioto, nooo !