niedziela, 31 stycznia 2010

...

Czas, czas. Ciągle na niego liczymy, i w sumie nas nie zawodzi.

100 dni

czyli przypowieść o pannach czarno- białych i pannach kolorowych.



Płaszczyzn nam było trzeba : siedem metrów wysokości auli, 20 x 10, osiemdziesiąt metrów korytarzy. Do zakrycia : rzędy metalowych szafek, płachty pustych ławek, hektary codzienności szkolnej. Kilka weekendów wymyślania, cięcia, klejenia, spinania, zszywania, wyświetlania i znów cięcia.

Narobiliśmy się setnie. A jak można inaczej na studniówkę ?

Dekoracja wyszła dobrze. Kolorowo, ciepło, przytulnie. "Płaszczyznowo" , jak mawia niezawodna K.

Dziś patrzę jak wysokie, śliczne panny tańczą w barwnych kreacjach. One są jak tęczowe, egzotyczne ptaki, wesołe, roześmiane. Świadome swojej kobiecości. Dojrzałe.

Myślę o mojej studniówce. Sięgam pamięcią wstecz, kiedy te lata mi minęły ?

Na czym mi minęły, to wiem, ale k i e dy ?

Studniówkę robiliśmy sami, nie było ambitnych matek spod znaku nitki i igły, wymagającej rady rodziców, hojnych sponsorów. Byliśmy sami z naszą mizerną scenografią, pomysłami, chęciami, niezorganizowaniem.

W naszych siermiężno -reżimowych czasach wszystko było czarno - białe, z elementami ogólnowojskowymi w kolorze siatki maskującej. My byliśmy czarno - biali, lub szarzy, jak podwórkowe wróble, pomięci. Dziecinni czasami w jakich przyszło nam dorastać. Dorośli w dzieciństwie, jakiego nie mogliśmy wybierać.

Już wtedy musiałam mieć skłonności grafomańskie, bo kiedy wracam dziś nocą z migoczącej światłami szkoły, szperam w wymiętych zeszytach w kratkę sprzed lat i znajduję :

"(...) Czarno- białe panny stoją pod ścianami, stoją pod oknami, stoją pod spojrzeniami.

Smutne panny, uśmiech odświętny, oczy smutne trochę, myśli z nich wybiegają, skrzętnie skrywane.

Czarno-białe panny stoją.

Czarno- białe panny tańczą z panami szarymi, granatowymi, krawatowymi.

Spódnice czarne wirują, buciki odświętne uwierają. Czarno-białe panny tańczą.(...)


Muzyka, światła, hałas, rodzice, śmiech, nauczyciele tacy-owacy- sami jak zwykle, trochę odświętni patrzą. (...) A ja bym to chciała tak nogami do góry odwrócić i mocno potrząsnąć, aż by się wymieszała czerń z bielą i tak by było radośnie.(.. )

Gdynia, 20.01.1985.



No to odwróciłam. I potrząsnęłam. I było dziś radośnie.

Trochę mi to zajęło.

czwartek, 28 stycznia 2010

Zima na ramiona nasze


Wszędzie biało.
Zawieje zamiecie. Postać, posiedzieć, poleżeć.
Nie lubię zimy, ale ta aura uspakaja . Wszystko zwolniło.
Sylwetki ludzi opatulone w płaszcze, szale , czapki i tumany wirujących płatków.
Samochody biorą zakręt powoli, powolutku.
Nawet telefony rzadko dzwonią.
Everything in a slow motion.

wtorek, 26 stycznia 2010

wzajemność

dziś, godz 9.00 rano, dzwonię do Klienta.
on odbiera : dobry wieczór
ja : dobry wieczór. Nie przeszkadzam ?
on : pani mi zawsze przeszkadza.
ja : o to super, bo mam sprawę.
on : to daje pani..

Grunt to porozumienie i sympatia wzajemna.
Naprawdę go uwielbiam.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Mała zimowa historyjka

Każdego dnia czekał na dźwięk kroków na klatce i chrzęst klucza w zamku. Czasami nie nadchodziły długo, i wtedy wydawało mu się ,że wszystkie te poprzednie dni były tylko dobrym snem, co już nigdy mu się nie wyśni.
Każdego dnia jednak pojawiały się.
Szybkie, nerwowe staccato kroków, odmierzające zawsze za krótki czas niecierpliwym stukotem skórzanych oficerek. Po tych krokach poznawał , że tym razem przyjdzie ona. Ona nigdy nie miała czasu : zawsze biegła, zdyszana otwierała drzwi, a breloczek przy jej kluczach dźwięczał jak dzwonki przy saniach w mroźny dzień : szybciej, szybciej, popędź konie, mam dziś jeszcze tyle rzeczy do zrobienia !
Zostawiała po sobie zapach perfum, ledwo wyczuwalną woń cienkich papierosów i pośpiechu. Lubił ten zapach. Widział ją jak rano używa tych perfum ,nadgarstki, kropla za ucho, lakier na włosy, spojrzenie w lustro i znów wybiega do pracy, prosto w swój wiecznie spóźniony dzień.
Czasami na klatce słyszał szuranie, jakby suwanie leniwych, miękkich , podszytych zamszem kapci na drobnych stopach. To była jej córka. Ta nigdy się nie spieszyła. Dzieci nie liczą czasu, on wyciąga się dla nich nieskończenie, jak klasówka z matematyki, na której nic nie umiesz, i bardzo chcesz, żeby dzwonek wybawił cię z ostatniego równania.
Pachniała szamponem, szkolną szatnią i czekoladą. Ten zapach też lubił. Zawsze wyobrażał sobie, jak śpi w ciepłym, czystym łóżku, a ona wraca ze szkoły, rzuca obok niego pełną książek torbę, bierze z lodówki jogurt waniliowy i dzieli się z nim pierwszą łyżeczką. Po zapachu wiedział, że jest miła : miała miękkie włosy i miękki głos, czasami słyszał jak rozmawia przez komórkę, trzymając ja miękkim podbródkiem w zagłębieniu ramienia i szamocząc się z opornym zamkiem.
Gdy kroki zatrzymywały się przed drzwiami, przesuwał się głębiej , zamykał oczy i ze wszystkich sił starał się być niewidzialnym. Od dawna wiedział już, że niewidzialność to dobre przebranie: ileż razy uratowało mu życie. Lepiej być niewidzialnym. Wiadomo, że zawsze znajdzie się ktoś, kogo drażni widok kota , który idzie przed siebie, nie przeszkadzając nikomu.
Tego roku zima była ciężka. Kiedy to było, jak słyszał od Rudej i Kulawego, że od jesieni zamarzło już 200 ludzi ? Nie miał pojęcia, czy to dużo, czy mało, ale na pewno tej zimy było bardzo zimno.
Zero jedzenia. Wszystkie śmietniki najpierw zasypała gruba warstwa śniegu , a potem to, co można było jeszcze spod śniegu rozgrzebać - zamarzło na kamień. Resztki jedzenia zamieniły się w lodowate kule, żadnych obierek, starej kiełbasy, chleba. Nic.
Tej zimy był ciągle sam. Gdzie oni wszyscy zniknęli ? Kulawy pojawiał się jeszcze czasem rano przy klatce, chudy i jak zwykle kicający na trzech łapach, ale Ruda .. ? Rudej nie było już od tygodni, a może tylko mu się tak wydawało ? Wszystkie te zimne dni zlewały mu się w jedno : biel, mróz, czekanie, głód i ta komórka z czerwoną walizką, co stoi przy rurze od ogrzewania. Miał nadzieję że i Ruda znalazła jakiś kąt na ciepłej klatce, może też siedzi w jakiejś komórce,a może ktoś jednak ją zabrał do siebie ? Ruda była ładna i przymilna, zawsze czysta, babkom łatwiej, myślał poprawiając się na walizce w rogu komórki.
Na korytarzu zastukały obcasy, pierwsze drzwi, klucz, drugie.
Jeszcze tu jesteś, biedaku ? zapytała, a jego czarny nosek owinął się zapachem jej perfum i mrozu.
... zobacz, co ci dziś przyniosłam. Whiskas z kaczką, lubisz kaczkę ? Spróbuj, jutro przyniosę ci coś innego. No chodź, nie uciekaj, chodź !
Szmyrgnął miedzy jej oficerkami, zarzuciło go na zakręcie do klatki, biegł, biegł co sił w nogach, biegł najszybciej jak potrafił, w śnieg, w mróz, w ciemną pustkę za szklanymi drzwiami , biegł, żeby zatoczyc kilka kółek po lodowatej pustyni osiedla, biegł na sztywnych od czekania łapach, biegł , żeby, kiedy ona wreszcie już sobie pójdzie, wrócić tam, i zjeść, i ogrzać się na czerwonej walizce i czekać, aż znów usłyszy stukot jej obcasów i chrzęst klucza przekręcanego w zamku.

niedziela, 24 stycznia 2010

Nic na pe oprócz pomarańczy

Zima zmroziła wszystko.
Samochód ledwo kręci, w głowie się kręci, ziąb wydmuchuje wszystkie ciepłe uczucia.Nie wiem właściwie : dlaczego tak jest ? Przecież zima powinna być mroźna, i choć nikt po naszą szerokością geograficzna nie przewiduje frontu syberyjskiego,co nad nami właśnie wisi, a jednak.
A jednak jestem leniwa.
Przyjaciele pytają - dlaczego nie piszesz, `nowe` stało się już starym, kiedy pojawi się `nowsze` .. ?
Odpowiedzi jest kilka, wszystkie na p : przeprowadzka, poprawki, pakowanie, porządki, połączenia brak.
Ale przecież dyscyplina w pisaniu jest rzeczą ważną. Zawsze znajdą się obiektywne przyczyny, dla których zawijasz się w ciepła kołdrę i odpalasz kolejny rozdział Agaty Christie i mówisz sobie - pieprzyć to, napiszę jutro.
Mam znów potrzebę zmiany, poprawy , dyscypliny.
Ostatnio z pewnych powodów musiałam przebiec wstecz wszystkie swoje posty. I zrobiło mi się żal , że ostatnio ich nie miewam już tyle.
No to zaczynam.
Na przeproszenie wszystkim stęsknionym Przyjaciołom - mała zimowa historyjka.