piątek, 31 października 2008

save the last dance for me..



Co panowie, strach dupę ściska ?

Na kwadracie ciemno, zimno, alk się zaraz skończy, szlugów kilka tylko zostało, w końcu dziś Dzień Strachów, halołin, bez ściemy.

No to ja wam opowiem niezłą historyjkę. Cicho mi teraz, mordy w kubeł, posłuchacie, to się ze strachu skitracie, a jak. Historia jest o gablocie. No o gablocie, a co ?

Subaru Impreza był facetem. Dla niepoznaki wabił się jak laska, że niby Impreza- Belezza, fajna Romaneza, - ale Impreza był facetem, i to nie byle jakim gościem. Postawny, silny, srebrny pysk, halogeny, alusie, wiadomo. Sylwetka mocna, wysportowana, jakby nic tylko pakował na siłce jak dzień długi. Na cztery koła był, a jak. Wiadomo.

Kupiła go taka laska. Kobita. Laleczka taka.

- `Wozić mie będzie tu i tam` - myślała - `szyku zadam, do pracy i na imprezę podjadę, wygodny, elegancki, kolor fajny ( bo laski tylko za kolorem patrzą, wiadomo), jezdni się trzyma, pojemny. `

Laska tak, głupia, myślała, a jak to laski – za dużo myśleć nie powinna. Uparta taka.

Impreza był kawał diabła, tyle wam powiem. Jak go ochrzcili, drania jednego, dali mu 666 w ejestracji.

No mówię chyba : w r e j e s t r a c j i , no wiadomo przecież…

I te 666, co każden jeden dzieciak wie, diabelski znak – dało mu taką stygmatę, takie znamie, taki omen jakiś, nomen, jak to mówią, na całe jego życie , że echhh..

Ale po kolei. Baba z salonu nowiutkim Imprezą wyjechała, zadowolona jakby całą noc, no wiecie co, na drutach robiła, i jedzie jak afrykańska królowa.

Jedzie, jedzie, a Impreza nowiutki, nowiusieńki, golas taki. I tak go, kurde, koła świerzbiły, tak go pod lakierem drapało, że chłop dosłownie nie mógł. Wyjechał gość na pierwsza jazdę, w świat , i czuł się jak poborowy na przepustce, jak recydywa na spacerniaku, jak, echchchh.. no złamas jeden.,

Baba mija pola, łąki, lasy, fabryki jakieś też mija, zadowolona, jak mówiłem. Głupio zadowolona, ale widział kto mądrą babę? Za kierownicą ? Żal.

Traf chciał , ze przez te droge, co nią baba naszym Imprezą jechała - sarna jakaś kulawa szła. No sarna, s a r n a , zwierze takie.

Z kopytami, brązowe, ćwoku jeden !

Nie k u l a w a , zdrowa sarna była, tak się mówi tylko, ciemniaku !

Że co, że sarny po drodze nie chodzą?! A co mi tu pierdolisz, sarny wszędzie chodzą, to wolny kraj, no. Chodzą , jak lubią. Może kaczki nie chodzą, ale teraz, a to dawno było, hehe..

I nasz Impreza, przykozaczył i w te sarne przyładował. Prościuteńko, prosto, w sarniny ryj. Laska , jak to głupia baba za kierownicą nic tu nie miała do powiedzenia - tylko kłaki i krew zostały. Z sarny, nie z baby. Ryczała, lamentowała, w histerię wpadła, że sarenka taka biedna,jak bambi, chuj wie, co za bambi - srambi, i że te oczki takie duże miała, ta sarna niby. Wiadomo - kobieta, nie trafisz.. ..

A Impreza ? A co mu bida zrobi ? Lampy pobite, maska do roboty, tablica pogięta, futro na zderzaku, baby kłopot , no nie ? Impreza do lakiernika, baba do koleżanki na plotki , temat z głowy. Pierwsze przewinienie.

Ale , czy ja Wam nie mówiłem, ze nasz Impreza, nasz 666, to recydywa był ?

Co nim w miasto wyjechała, on już – do wybitki był gotowy. Do wypitki też, to wiadomo, bo wał jeden korbowy lubiał popić, oj lubiał. 14 na sto. Tyle, tyle, a co ? Silny, mocny, to w potrzebie, jak my. Ano, polej , Gawron, bo i mnie w gębie zaschło od tego gadania. No.

No co tu dużo język strzępić, był cham jeden po tym pierwszym razie gotów, gotowiuteńki.. Jak poczuł zew krwi, to nie odpuścił. Każde skrzyżowanie, każdy parking, garaż, zatoczka - już się bydlak do mordu rwał. Diabelskie 666 go prowadziło. Tyle wam powiem, fiuty. Się zaczęło.

Baba już , jak to baba – od zmysłów odchodziła. Weźmy choć tak : Na parkingu się ustawia, oczko robi, , szminka na usta, muza na ful, fajka, komóra – a Impreza ledwie ruszył - buch w gościa ! Gość wyskakuje, z mordą, zaraz na policję gotowy, na naszą laskę patrzy, ta w płacz, rzęsy mokre, to co robić ? Oce,ace,enwu, wszystkie papiery na wierzch, czas i platynki w plecy, gablota w warstacie, laska w taryfie, koniec świata, mówie wam !

Albo znów śmiga kaniołka nasza na hawirkę, po robocie, na fajrant, a tu jakiś typ na drogę się pcha , i na wstecznym w bok naszego Imprezy wali. To Impreza, chłop jak trzeba, jak się nie odwinie i z byka go ! A że silny był - z tamtego tylko blacha została, i jeszcze pogięta..

Laska w płacz, rzęsy mokre, Impreza w warstacie, i co znów robić ?

Nie było, powiem wam – nie było miesiąca, co by ta kobita Imprezy nie lakierowała. Jak już nie dało rady z remontem, i nie wyjeżdżała za wiele, co by uniknąć stłuczek – dawał sobie gnój szybę na ulicy wytłuc, tablice skraść, albo co najmniej felgi zwinąć.

Jak nic się nie działo – Impreza był chory, kaca `odwykowego` miał, diabeł jeden, i .. po chamsku z rana nie odpalał.

Nie będę wam tu, chłopaki opowiadał o tych wszystkich akcjach, co ta kobita z Imprezą miała : wymuszenia, podwojna ciągła, stłuczki, najazdy, nieustąpienie pierwszeństwa, rozbój, chłopaki mówie wam, rozbój w biały dzień i w noc tez częstogęsto..

Jedno wam powiem : skurczysyn miał te 666,w tablicy, i on chciał zabijać… I czekać tez, francowaty umiał..

Czekał, czekał, wprawiał się, jak , nie przymierzając Młody na Woli u nasz w zeszłym roku, aż się , drań doczekał..

Noc była ciemna, jak dzisiaj, listopad prawie. Baba wyjechała, Impreza wyposzczony i.. się wypuścił. Jechali daleko, do rodziny do Warszawy, czy hagiewu..

Poboczem pijak szedł. Nagięty . Luj taki.

Impreza z daleka go wyczuł – jak pies poczuł zapach krwi, śmierci, pijaka pecha, swojego triumfu.

Zasadził się, spiął, i gdy mieli pijaka ciemną nocą na poboczu mijać – wyrwał swojej niefartownej lasce kierowanie z rąk i odbił na pobocze, na pijaka, po śmierć..

Już, już był u celu, już prawie uderzał w bok bezwładnego ciała, już w wyobraźni przejeżdżał rozpędzonymi kołami bo nieruchomym kształcie, gdy nagle usłyszał :

- A co tak szybko w zabudowanym terenie się jeździ ?

– Wczoraj jechałem tędy, tych domów jeszcze nie było.

– Tak mówicie? A gdyby tutaj staruszka przechodziła do domu starców, a tego domu wczoraj by jeszcze nie było, a dzisiaj już by był ?To wy byście staruszkę przejechali, tak? A to być może wasza matka!

– Ale moja matka siedzi z tyłu !

- Prawo jazdy, dowód osobisty,dowód rejestracyjny, ubezpieczenie.. I zapraszam do poloneza..

No i taki to był naszego 666 Imprezy taniec. Ostatni.

Polonez.





Trick or treat?


(...)
"Ci, którzy bliżej cmentarza mieszkali,
Wiedzą, iż upiór ten co rok się budzi.

Na dzień zaduszny mogiłę odwali,

I dąży pomiędzy ludzi(..)
"

Adam Mickiewicz "Dziady"


Zapomnieliśmy o śmierci, w kulcie młodości, długowieczności i sukcesu.
Śmierć się nie liczy w tym rankingu.
A inne upiory - jakie mamy ?
Można by wyliczyć : utrata posady, kasy, statusu materialnego, sukcesu.
Samotność w sobotni wieczór.
Nuda w związku. Lub brak takowego. Albo i brak takowej. Nudy czy związku ?
Natrętny dzwonek telefonu. Lub telefonu zbyt długie milczenie.
Natrętne milczenie czy długi dzwonek ?
Choroba psa czy kota.
Za ciasne spodnie.Pryszcz na nosie.I dalej. I jeszcze.
Takie ważne te nasze upiory.

To jak będzie : `cukierek, czy psikus?`
Chyba wolę psikus.
Bo od cukierków - za ciasne spodnie.

czwartek, 30 października 2008

głodna

___przeżuwam:
sprawy
telefony
tematy
łykam benzynę
przegryzam gładzią szpachlową
popijam folią w płynie
na talerzu mojego obiadu rozmazuję tusz z drukarki

połknęłam już samą siebie
nawet ogonek nie wystaje

padam na ryjek

wtorek, 28 października 2008

Inne myśli w Intercity

Znałam kiedyś pewnego publicystę i pisarza,który zwykł mawiać, że na wsi wszystko jest czyste,
( mając na myśli na przykład Murzasichle zimową porą,gdzie przebywaliśmy razem ),
zaś w pociągu - wszystko jest brudne.
Po siedmiu ( bez pięciu minut ) godzinach w pociągu relacji Warszawa Centralna - Gdynia Gdynia Głowna Osobowa( sic !), nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać, że z czystych rzeczy to mi już tylko myśli zostały..
Skądinąd trudno byłoby mi się p r z y z n a ć tak zaraz do brudnych myśl
Powtórzę tu jednak Mistrza myśl złotą : w pociągu wszystko jest brudne.
dobranoc.

sobota, 25 października 2008

staro ?


Mijam ich dziś na ulicy. Idą od strony morza, zatopieni w rozmowie - wracają ze spaceru ?
On trzyma ją za rękę, mocno, pewnie, z miłością.
Ona , trzymając go za rękę, lekko się na nim wspiera.
Ona odwraca twarz ku niemu , słucha jego słów z uwagą, przytakuje.
Nagle oboje wybuchają śmiechem, odruchowo przybliżając do siebie głowy.
Idą szybko, dziarskim krokiem, jedno wsparte na drugim.
Oboje się uśmiechają.
Mają około siedemdziesiąt lat.
Każde z nich. Nie razem.
[ źródło fotki : blokfot]

senna jesienność


Latoś, a może raczej `jesienioś` jesień jest, ot co - piękna.
Chodzę po mieście, gdy nie jeżdżę i udaje mi sie więcej zobaczyć niż jakąkolwiek inną porą roku.
Nie wiem, czy to kwestia światła, czy rozpustnie dziś nasyconych kolorów ?
Żółcie, czerwienie, rudości, ochra, umbra, szarość..
Powietrze ma mglisty kolor, a zapach ma kształt - dymów, płomieni zniczy, stosów liści w parku, umierania drzew, zasypiania świata przed zimą.
Jesienią zadzieram głowę do góry i widzę rzeczy, których nie widzi się na wysokości wzroku.
Na wieżyczkach stuletnich domów drzemią w słońcu kamienne gargulce, pod ceglanymi dachówkami miasta przepiękne drewniane kroksztyny, zwieńczenia, rzeźbione attyki.
Małe okragłe okienna porosły przez lato pajęczyną,zakurzone wole oka patrzą gdzieś na morze.
Targowisko Próżności znów opustoszało po sezonie.
Ludzie spacerują wolniej,a ja przestałam się dziś spieszyć.
Ilu rzeczy nie zauważam w codziennym pędzie, ile mnie ominęło i moze juz nie wróci ?
Rano kupuję na straganie pęk kolorowych kwiatów, nalewam wode do wazonu, stawiam kwiaty na zamglonym słońcu - ładnie tam świecą.
Zamawiam obiad w znajomej knajpce, jest tłoczno , ale jakoś spokojnie.
Potrawy mają dobry smak, wino odpowiedni kolor, na parapecie obok naszego stolika leży gałąź obrośnięta żołędziami, wazon z czerwonymi liśćmi , kilka dyń i świece. Martwa natura jak ze szkoły flamandzkiej.
Latoś, a może raczej `jesienioś`, jesień jest,ot co - piękna.

[ żródło fotki : http://digital-photography-school.com/]

czwartek, 23 października 2008

samotieri

W Sopocie wieczorową porą.

Zauważam ją, jak między pólkami w zatłoczonym wieczorem sklepie - pakuje bezładnie do koszyka jakieś produkty.

Chleb tostowy, dżem, mleczne bułeczki, piwo redd`s, paczka cukierków.

Jedną ręką wrzuca jedzenie do koszyka , drugą trzyma przy uchu telefon. Na oślep chwyta mleko – butelka niebezpiecznie chybocze się na brzegu półki – ona łapie ją w ostatniej chwili , unieruchamia komórkę w zagłębieniu między twarzą a ramieniem, przytrzymuje aparat policzkiem nie przestając mówić.

Wiesz, ee, musimy pogadać, tak, no teraz.. Tak..

Jest bardzo drobna, filigranowa. Na głowie burza ciemnych włosów, swobodnie upiętych wysoko, z niechlujnej fryzury wymykają się na ramiona szorstkie pasma gęstych włosów.

Jest młoda – ma kilkanaście lat, szesnaście, siedemnaście może, a jednocześnie jest w niej coś jakby starego. Brak jej świeżości – pod oczami smugi cienia, powieki obrysowane ostrą kreską konturówki, na policzkach cienka warstwa pudru. Kiedy pochyla się obok mnie, czuję, ze pali.

Klęczy na podłodze przed kolorowymi rzędami towarów, wyciąga rękę po czekoladę, jest jak dziecko, które próbuje być dorosłe. Nieuważnie stawia swój koszyk na brzegu mojego, zawartość wysypuje się na podłogę : klnie pod nosem, nie przestając mówić do słuchawki.

Jest w niej coś z trolla – zawsze przerażały mnie te stworki z twarzami staruszków, o smutnych oczach, spiczastych uszach i wzroście dzieci. Emo w szarej tunice, czarnej kurtce i rurkach.

Mówi bardzo głośno.Swobodnie. Wokół niej, w zatłoczonym sklepie nie ma przecież nikogo.

Musimy się rozstać. Rozchodzimy się. No tak, po prostu i już. Nie pasujemy do siebie.

Do koszyka wędruje jeszcze dżem truskawkowy. Mała dłoń o poobgryzanych paznokciach zdejmuje z półki paczkę chipsów.

Rozchodzimy się, nie słyszałeś.? Rozjazd. koniec. Oj przestań, już. no już.

Ona jest jak kolaż z wysokonakładowych kolorowych czasopism dla nastolatków : ma wszystkie te modowe atrybuty,rurki, tunika, dwie różne skarpetki, płaskie baleriny i kola w uszach, obowiązkowe brudnoszare kolory, mocny makijaż, papierosy i przepastna torba.

To ikona Tokio Hotel, Blog27, odbitka bohaterów BRAVO GIRL.

Dziecinnie krucha i po dorosłemu bezwzględna.

Rozstajemy się , mówi między jogurtem a chrupkami.

Odejdź, pada przed czekoladą, za piwem.

Daj spokój – już przy kasie.

Wypowiedziane w bezosobową pustkę sieci GSM słowa.

Jak łatwo teraz się rozstawać.

Nie trzeba nawet patrzeć w oczy.

na językach

Scenka rodzajowa z cyklu "Rodzinnie"
Wracamy z MD późnym wieczorem do domu : obładowane zakupami, laptopem, basenem, oraz książkami do nauki języków. Angielskiego ( MD) i hiszpańskiego ( obie dwie ).
W garażu podziemnym pod domem próbujemy zabrać wszystko od razu z auta i .. .

Md :

- Hej, poczekaj, nie idź jeszcze! Wypadł mi ser !
ja:
- to włóż do torby z hiszpańskim: będzie mu dobrze z tener ...
[ ser, tener - czasowniki nieregularne : być, mieć - przyp.alejadrzew]
Md :
-O rany, jeszcze `Seven Days` mi wypadł ! To tego włożę do angielskiego.

środa, 22 października 2008

efekt motyla

( z rozmowy z M.)
Uderzenie skrzydeł motyla na jednym krańcu kuli ziemskiej może spowodować huragan na drugim.
Oto, co się teraz dzieje.
Najbardziej zainteresowana jestem przyszłością, bo tam spędzam najwięcej czasu.

Bessa, czyli Mojemu Bratu

(..)Ty masz to, co ja chciałbym mieć,  gdybym kilka lat mniej miał.
I tylko chcę cię ostrzec: nie wyważaj drzwi otwartych na oscież.
KULT "Lewe lewe loff"
*****

Nie znam się na tym, a codziennie myślę o giełdzie.
Akrobacja, bolesna woltyżerka, skoki na bungee głową w dół, zwrot przez sztag,
chwyty poniżej pasa jak z pierwszej rundy wrestlingu, notoryczne faule, knock-outy,
podwójne i potrójne axle, rwanie, podrzut, karny, faul, wybicie..
Zrównoważonej giełdy naszej powszedniej daj nam, Panie.

A może powinnam myśleć inaczej, innymi kategoriami :
Szansa i jej utrata ? Nadzieja i jej zabranie ?
Niekontrolowana rozpacz i nadziei nagły powrót ?
Między bezdusznymi rzędami cyferek mieszkają zagrzebane plany : ktoś kupił dom i wziął kredyt stąd do wieczności,
inny samochodem w leasingu mknie przez podziurawione polskie drogi,
gdzieś ktoś założył rodzinę, zaplanował dziecko lub dzieci stadko,
wykupił lot w ciepłe kraje, pożyczył od banku na nową,wielką, lśniącą niklem lodówkę.

Dziś wycofał mi się strategiczny klient.
Mój roczny oddech.Moja domniemana stabilizacja.Planowana chwila wytchnienia.
Gwarancja spokojnych nocy i wieczorów w domu, a nie za kółkiem po dziurawych i śliskich drogach.
Wczoraj - Austerlitz.
Dziś Waterloo. Stalingrad. Termopile.
Przeczekajmy, przyjrzyjmy się, weźmy głęboki oddech i zamiast MagneB6 łyknijmy co rano trochę pokory.
Odwagi, siły i cierpliwości sobie i innym życzę.

[ obrazek kooooszmarny , ale piosenka dobra, posłuchaj : ]

...bo wszyscy harcerze to jedna rodzina


scenka rodzajowa z cyklu "Zwyczajne Polaków Rozmowy"
odc pt : Jedziemy na piwak.
MD:
- Musze na biwak mieć wyszyte pięć sprawności : higienistka, śpiewaczka, folklorystka, wartowniczka, no i jeszcze jedną, ale nie pamiętam.. Aha i jeszcze strumyczek... Ale ten to już jest wyszyty. Prawie.
ja:
- A jak one wyglądają ? Te sprawności ?
MD:
- Nie mam pojęcia.
MC ( wtrąca się zza kadru: ):
- A jak nie wyszyjesz, to co sie stanie?
MD:
- to będziemy mieć ujemne punkty dla zastępu.
MC:
- buuuehehe..
MD:
- Zamknij się J !
- Słuchaj, a znasz może jakąś starsza panią, co umie wyszywać ?
ja:
- Taa, znam.
MD:
- O , fajnie. a kogo ?
ja:
- Mnie.

wtorek, 21 października 2008

w poszukiwaniu straconego czasu



Dwa razy w tygodniu wspinam się po trzeszczących, wąskich, pomalowanych brązową olejnicą schodach na poddasze pewnego niepozornego domu w pewnym modnym mieście.

Pod pachą książka, ćwiczenia, duży zeszyt, czasem słownik.

W powietrzu pachnie kurzem, pod sufitem kołysze się nieosłonięta żarówka, na pomalowanych na biało ścianach kolorowe plakaty. Wspomnienie dni, pełnych nauki, takich zapomnianych, prawie bezpowrotnych.

Prawie, bo właśnie wróciły.

Przez półtorej godziny mozolnie piszę słówka, wyciągając język jak dziecko, pilnie powtarzam obce sylaby, układam w głowie skomplikowane zwroty, próbuję zapamiętać : yo hablo – tu trabajas –es come, rapidamente, mujer, viuda, peluquera..

Gdy tam przychodzę - miasto zbiera się na fajrant.

Gdy wychodzę – ciemność zalewa okoliczne podwórka : pora wreszcie odpocząć, wrócić do domu, zdjąć buty, coś zjeść..

Na co dzień panuję nad tyloma sprawami, że brak mi oddechu, i czasem nie wiem już kim jestem, i po co ...?

Na poddaszu niepozornego domu w modnym mieście udaje mi się wypatrzyć jeszcze kilka rzeczy, o których nie piszą w podręcznikach do nauki języka.

Słucham, patrzę, myślię, ważę, wyobrażam sobie, układam opowiadania i proste historie.

Plamiąc palce niebiesko-czarnym atramentem z kosztownego pióra, pomiędzy odmianą nieregularnych a stopniowaniem przymiotników widzę, że młodzi ludzie są chyba teraz bardziej samotni ( z dziewięciu studentów grupie tylko dwie osoby mają el novio , reszta jest soltera ), że kobiety w pewnym wielu stają się niewidzialne, że więcej kobiet niż mężczyzn chce się uczyć, i to o tyle więcej, że spotkanie tam gościa wydaje się być statystycznym błędem. Że prowadząca jest bystra i widzi wiele.. Że można zrobić łatwy pożytek z wiedzy gdy ma się dwadzieścia lat, ale tez łatwo można ten talent zakopać.. że, że, że..

Zmęczona i szczęśliwa zakręcam pióro, składam zeszyty, pakuję ćwiczenia i schodzę po krętych, wąskich schodach.

Nie mogę się już doczekać następnego razu, kiedy znów sprezentuję sobie czas, którego już dawno nie mam.

Czas tylko dla mnie - właśniutki, własny.

niedziela, 19 października 2008

kot gdzieś kimś

Zastanawiamy się w Większym Gronie, co zrobić z kotami na czas wyjazdu.
Większe Grono wysuwa rożne pomysły i potencjalne lokalizacje wysyłki, przekazania, przechowania tudzież oddania wzmiankowanych.
Nagle MC* mówi :
Weźmy je ze sobą do Egiptu ! Tam wreszcie będą kimś...

piątek, 17 października 2008

niebosłów


Nie wiem kto to powiedział, ale któryś z filozofów twierdził, że niebo wyobraża sobie jak wielki pokój pełen książek.
Całkiem blisko znajduje się takie niebo.
Wsypują mi się wprost do rak, pchają się jedna przez drugą, nie mogę wyjść bez kupienia choćby jednej, malutkiej, króciutkiej i nowej..
Zapisane słowa, dziesiątki słów, w których można się zapadać, zanurzać, zatapiać, przewracać strony i przenosić się daleko od siebie. I jednocześnie blisko.
Podczas jednej tylko godziny z zieloną herbatą rośnie mi stosik na stoliku, gromadzę wokół siebie przeróżne i zaskakująco odmienne tytuły, i .. chciałabym je wszystkie : dzienniki, poezja, listy, reportaże, Norman Davies, Milczewski-Bruno, Cohen, Cortazar, Virginia Woolf z `Panią Dalloway`, klasyka romansu Jane Austen, Masłowska, nowy Huelle, no i czytadła dla kucharek, no i albumy, no i ..


Mogłabym tam siedzieć do bólu tyłka i czytać do bólu oczu..
A książki kupowałabym do pustki w portfelu i do zapełnienia wszystkich półek w mojej bibliotece .
BOOKARNIA w Sopocie. Gorąco polecam.
Nie tylko na zimne dni.

środa, 15 października 2008

the times, they are a changin`



czyli Muzeum Sopockich Figur Woskowych

odcinek I "Judith i Holofernes"



Szła ulicą, taką ulicą, którą zbyt rzadko się chodzi, bo pełno na niej samochodów, mijających niepotrzebnych przechodniów w pędzie, lub – w zależności od pory – wlokących się wzdłuż chodnika w spalinach popołudniowego korka.

Nie było to miejsce na spacery .

Ta ulica była jak pas transmisyjny z miejsca, z którego wyruszasz, do miejsca, gdzie musisz się dostać. Przelotówka miasta, najdłuższa, brudna, zatłoczona ulica potrójnej metropolii.

Tą ulicą szła. Nieobecna i zamyślona, Szła ciężkim, kolebiącym się krokiem, kiwała się na boki, pod fałdami obszernego szala kołysał się jej obfity biust.

Prawie ciągnęła za sobą bezkształtna siatkę, wypchaną jakimiś śmieciami, osobistymi rzeczami, pospiesznymi zakupami w Biedronce.

Na głowie upięte gęste, kasztanowe włosy, poprzetykane pasmami siwizny, dziś pamiętające zbyt dawne farbowanie, związane w zbyt już swobodny kok. Zawsze potrafiła ubrać się z dość niewiarygodną jak na tamte czasy artystowską manierą : powłóczyste szale, głęboka czerń, obfite koronki, fałdy materii udrapowane wokół pasa jak u prerafaelickich madonn.

Kiedyś była piękna. Nadal na jej lekko obrzękłej twarzy widać było ślady dawnej urody.

Blada cera, już prawie siateczka zmarszczek wokół oczu, i ten intensywny , porywający makijaż : usta obrysowane mocną kreską, na porcelanowych policzkach jabłuszka różu, podkreślone ostro, jak u Demarczyk, niewiarygodnie wyraziste oczy.

Dziś szła ta ulicą. Widziałam ją z okna mojego toczącego się w korku auta.

Była ociężała, samotna, ubrana nadal wyzywająco, lecz dziś już - trochę nawet śmiesznie.

Była .. zmęczona.

A przecież pamiętam ten prawie niedawny czas, czas dwadzieścia lat temu, kiedy była seksowną, drapieżną, rozedrganą emocjami, kokieteryjną divą. Władczynią wielu randek, lodołamaczką męskich serc, królową tysiąca i jednej nocy.

Salome i Desdemona, Mata Hari i Meluzyna.

Piękna i wesoła - salowa w szpitalu, w którym pracowałam.

Przedmiot zazdrości trochę młodszych, nieopierzonych jeszcze kobiet.

Kobiet takich jak ja - salowa w szpitalu, w którym pracowała.

Przeglądam się w lustrze mijanych ludzi. Oni odbijają moje minione dni.



wtorek, 14 października 2008

sounds of silence

Widzę siebie, stojąca w zielonej sukience w anonimowym tłumie.
Podnoszę rękę, opuszczam, znów podnoszę, wykrzywiam wargi w grymasie uśmiechu, marszczę brwi, mrużę oczy.
Otwieram usta i wydobywa się z nich kilka banalnych słow.
I jeszcze kilka . I znów. A teraz słowo wesołe, i inteligentnie i dowcipnie jeszcze żeby było. Podnoszę palce stopy i dotykam marmurowej posadzki, odrywam pietę od podłogi, opieram palce stopy drugiej, i znów wspięcie na palce, pięta, palce, pięta.
Wystudiowanym, pozornie swobodnym gestem podnoszę dłoń i poprawiam fryzurę : odgarniam z czoła kosmyk, potrząsam głową, i włosy opadają mi miękką falą na twarz.

W lustrze w toalecie otwieram moją śliczną , wieczorową torebkę i wyjmuję szminkę.
Maluję usta nie patrząc - jest duszno, gorąco wręcz - szminka topi się od ciepła i łamie się wpół: plamię palce różową lepkością.
Wygładzam tę ładną zieloną sukienkę, wierzchem dłoni wycieram pot z górnej wargi - dlaczego tu jest tak ciepło ?
Powoli wracam na salę , podnosząc stopy jedna za druga, odrywając je od posadzki i kładąc z powrotem, prosto w anonimowy tłum.
Uśmiecham się ładnie, bardzo ładnie, i miło, tak ładnie i tak miło,jak tylko potrafię, marszczę brwi, mrużę oczy, podnoszę palcestopypietęłokiećkolano, i dźwigam całą tę resztę.


Wracam nocą przez opustoszałe Miasto. Na ulicach o drugiej nie ma samochodów, migoczą pomarańczowe światła sygnalizacji, mija mnie polewaczka, wielkie szczotki myją jezdnię.
I słyszę w radiu jak Jan Paweł II zniekształconym przez chorobę głosem śpiewa z młodzieżą Pater Noster..
I nagle z każdą kałużą wody, z każdą frazą Ojcze Nasz wyśpiewaną po łacinie czuję, jak w ciszy uderza, po raz pierwszy dziś, moje serce.
Hello darkness, my old friend, I`ve come to talk with you again..

Słucham Papieża, i odcinam kolejne sznurki mojej marionetce, oddycham głęboko i z ulgą płaczę, płaczę, płaczę.
I nareszcie czuję: że to był trudny dzień, że się bałam, i byłam głodna, że czuję się samotna, że nie zawsze mogę to wszystko tak, i tym wszystkim tak, że chciało mi się pić, że ...
Po policzkach płyną mi łzy, moczą moją zieloną sukienkę, zbieram je do tej ślicznej wieczorowej torebki, na wargach słono rozmazuje mi się szminka.
Łzy, jak brudna woda z polewaczki ulic - myją moją odzyskaną znów duszę.


Pater noster, qui es in caelis,
sanctificetur nomen tuum.
Adveniat regnum tuum.
Fiat voluntas tua, sicut in caelo,
et in terra.

niedziela, 12 października 2008

śnieżna kula


Wskaźniki strachu w górę.
NASDAQ, Dow Jones, WIG w dół.
Otwieram sobotnią Wyborczą i na zdjęciach towarzyszących czarnym scenom giełdowym - widzę przerażone twarze maklerów : Warszawa, Japonia, Australia, Ameryka..
Dobrze uchwycona przez fotografów panika, ręce na głowie w geście rozpaczy, podwinięte rękawy przepoconych koszul, przerażone oczy.
Nie chciałabym wykonywać tego fachu, oj nie..


Komfortowo jest udawać, że to nas nie dotyczy. Ale czy na pewno ? Mamy kroplówkę z Unii, a tu Unia sama broczy krwią.. Nie znam się na tym ani w ząb, ale przecież właśnie martwimy się zwykle nieznanym , czyż nie ?
`Living in denial`, życie w zaprzeczeniu - mówi mi M. w rozmowie telefonicznej zza Oceanu : oto, co charakteryzuje wschodzące rynki, a na pewno Polskę.
To może lepiej się rozejrzeć.
I przejrzeć.

piątek, 10 października 2008

Powrót Jedi



Wróciła.

Przyjechała na krótko.

Jest u nas z wizytą.
Na obozie jakimś.

Na kolonii karnej zgoła.


Kolonia to MOJA jednak, jednak - z a c o KARNA ?


Nie jem cukierków przed obiadem (no - p r a w i e nigdy), przeprowadzam staruszki przez jezdnię ( jak zdarzy mi się p r z e c h o d z i ć przez jezdnię, a nie nią jechać ), dzwonię do taty ( fakt, na krótko ) , wysyłam dzieci z szarlotką do byłej teściowej( jak mi zostanie, i nikt już nie chce jeść. Szarlotki, nie teściowej.. ), myję zęby po posiłkach i zawsze w terminie płacę podatki i pensje.


To co ? Bohaterów !? Prądem ?


A jednak jest. Wróciła.

Waleczna, silna i wyrośnięta. I bezczelna jakby z deczko.



Całą noc toczyły się walki. Manewry czołowe, oskrzydlające i odwrotne. Ok 3.30 nad ranem miały miejsce manewry taktyczne , takie jak: uderzenie czołowe, pokonanie, oskrzydlenie, obejście, przenikanie, demonstracja i odwrót.

Odwrót zdarzał się rzadko lub wcale. Walka charakteryzowała sie dynamiką, gwałtownymi zwrotami akcji oraz róznorodnością sposobów jej prowadzenia.

Podczas prób zmrużenia oka rozróżniłam kilka typów działań wojennych :

- powietrze- powietrze : z szafy na parapet;

- powietrze-ziemia: z parapetu na podłogę;

- ziemia- ziemia : z fotela na sofę

- woda- ziemia : z wanny ( na szczęście pustej) na posadzkę łazienki ( podgrzewaną zresztą, więc komfortowe warunki frontowe udało się zapewnić stronom konfliktu..).



Wróciła Nowa.

`MAKE LOVE, NOT WAR`, przekonywałam..

Jednak nie jest łatwo zachowac pokój, gdy spotykają sie na jednym polu inne kolory skóry ( no, futra ! ), narodowości ( Czarna jest z Afryki, bo czarna; Łatka z Francji, bo szczupła, Nowa z Niemiec , bo czarno-biała) i rasy ( egzotyk, dachowiec i kaszubski mieszaniec ).

Rano, potykając się z niewyspania zastosowałam broń biologiczną : wsypałam żarcie do misek.

Najadły się i poszły spać.

Jutro kolejny dzień zmagań.

Mam nadzieję, że wkrótce niezależni negocjatorzy doprowadzą do pokojowych rokowań.

Material Girl

Scenka rodzajowa z cyklu Zwyczajne Polaków rozmowy.
Odc pt : Diamonds are the girl`s best friends.

Honda. Jedziemy z MD* do Sopotu. Na hiszpański, potem na urodzinową kolację D.
MD:
Hmmm, ciekawe, co dostanę ?
ja:
A od kogo znowu ? Ciągle coś dostajesz, choćby wczoraj, te 3 bluzeczki w Bałtyckiej..
MD :
O rany, przestań !
Z k l a s ó w k i z hiszpańskiego !!

jesiennie w pałacu







"Świat otwiera się u moich stóp jak dojrzały soczysty melon. Muszę tylko pracować i pracować, żeby na to wszystko zasłużyć" - notowała w 1952 w dzienniku Sylvia Plath .

Po powrocie z Nowego Jorku zapisała:

"Świat rozpękł się na pół jak dojrzały melon, ukazując moim osłupiałym oczom swoje bebechy".



Kobiece pamiętniki, dzienniki listy..

Lubie je czytać : Catherine Mansfield, Anna Kowalska (ostatnio wydane dzienniki),Listy Sylvii Plath, Halina Poświatowska , Virginia Woolf..Wypełnione codziennością, bezpretensjonalne, pisane emocjami, pełne prostych spostrzeżeń opisy zwykłych dni, które - jak się okazuje, są frapujące.Najprostszy zapis chwili

Więc może spróbuję napisać tak, po prostu :



Bardzo wcześnie rano wstałam i mimo nadal odczuwalnego wczorajszego zmęczenia poczułam, że to będzie dobry dzień.

Nad lasem unosiły się poranne mgły – wszystko wokół otulone w ten biały obłoczek robiło wrażenie tajemnicze nieznane, obce i ciekawe. Zbiegając ze schodów, opatulona w swój ulubiony czerwony szal, przeskakiwałam co drugi stopień i czułam jak , wypełnia mnie dobra energia.

Powietrze pachniało jesienią : niepowtarzalna mieszanka zgniłych liści, mokrej ściółki, dymów w sadach i skrzącej się zimnej powierzchni szronu.

Dziś mój czwartkowy dzień w Rulewie. Pałac coraz piękniejszy, coraz bardziej wyszykowany, tylko patrzeć jak zdejmą rusztowania z elewacji frontowej i zrobimy znów kroczek do przodu.

Po naradzie poszłam na spacer po parku. Było bardzo cieplo, woda stała nieruchomo w niepławnym strumieniu, w lustrze stawu odbijały sie wysokie, złote drzewa. Znalazłam stary cmentarz, porośnięte łopianami groby - nie miałam dotąd pojęcia, ze w ogóle tam są !

Jak cicho..







środa, 8 października 2008

...dziś piękność twą w całej ozdobie widzę i opisuję...

Scenka rodzajowa z cyklu ~Zwyczajne Polaków rozmowy~
odc pt. MC jedzie do Wilna

godz 21.30, MC mizdrzy się przed lustrem, i mierzy skórę granatową po mojej matce, z lat 70tych, na brązowej podszewce w kratkę.
MC:
- Słuchaj, jak sądzisz , czy mam wziąć tę skórę, oldskulowa jest ..
ja:
- weź, najwyżej cię skrytykują, ale przecież to dobrze. Jak cię krytykują.
MC:
- taa, ja tez to lubiam... A sądzisz, że tak na wszelki wypadek ..?
ja:
- Tak, na wszelki wypadek weź też inną kurtkę.

godz 21.45. MC stoi w drzwiach, gotowy do wyjścia .
ja:
- Pamiętaj, zachowuj się, nie chcę żadnych telefonów..
MC:
- ok, nie będę dzwonił .

Jak kania dżdżu wyczekuję od wczoraj telefonu od nowej wychowawczyni.
Panno święta, co jasnej bronisz Częstochowy,
i w Ostrej świecisz Bramie..

Niech no już MC jednak wróci, i niech tej skóry nie zapomni przywieźć z powrotem, bo historyczna jest.

poniedziałek, 6 października 2008

Opowieści z Trójkolorowego Lasu



Byli sobie raz Niedźwiedź i Kot.

Na pozór różnili się bardzo : Niedźwiedź lubił włóczyć się po wielu Lasach i Kniejach, przyzwyczajony był do niczym nie ograniczonej wolności , niezależności i częstych zmian gawra. Pozornie samotnik i milczek - był Niedźwiedź w gruncie rzeczy zwierzęciem towarzyskim, rozrywkowym, zagorzałym wrogiem stałości , i … ciepłym, acz nieuleczalnym flirciarzem.

Po trosze zaś Niedźwiedź był artystą.

Kot był zwierzęciem domowym. Dbał o Młode, troszczył się o inne zwierzęta, nie lubił zmian, czuwał w nocy jak na kota przystało, pilnował swojego miejsca w Trójkolorowym Lesie, z obowiązku bywał na dorocznych Balach Zwierząt. Pozornie towarzyski i wesoły – był Kot w gruncie rzeczy zamkniętym w sobie samotnikiem, melancholikiem i .. trochę nudziarzem - konserwatystą.

Po trosze zaś Kot był artystą.

Znali się niedługo, lecz odkąd Niedźwiedź przybył do Trójkolorowego Lasu – stali się właściwie nierozłączni. Trudno dziś powiedzieć co zbliżyło ich do siebie – czy nerwowa czasem dezynwoltura i upór Kota, czy stanowcza powaga i nieustępliwość Niedźwiedzia, dość na tym, że było im razem dobrze, a inne Zwierzęta powoli przyzwyczaiły się do ich wspólnej w Trójkolorowym Lesie obecności.

Kot wygrzewał się często w cieple futra Niedźwiedzia, gdy ten bawił się z jego Młodymi i dbał o kocie gniazdo. Widywano tez Niedźwiedzia, jak spokojnie poddawał się pomocnym zabiegom Kota w czyszczeniu zaniedbanego wędrówkami futra i łap. Pozornie towarzyski Kot poznał Niedźwiedzia z wieloma Zwierzętami w Trójkolorowym Lesie, zaś kojąca obecność stanowczego Przyjaciela pozwalała Kotu coraz częściej zasypiać w nocy i czuć się bezpiecznie w Trójkolorowym Lesie. Mijało lato. Nasi bohaterowie zbliżyli się do siebie i wydawało się, że dobrze im razem.

Wkrótce jednak Niedźwiedź, jak powiedzieliśmy - nieuleczalny flirciarz i towarzyski bon-vivant coraz chętniej opuszczał swą gawrę, położoną w najmodniejszej części Trójkolorowego Lasu, by spotykać inne Zwierzęta, już sam , bez towarzystwa Kota. Kot widział to i rozumiał : sam miał obowiązki z Młodymi, i z zasady stronił od hucznych przyjęć w gwarnych i popularnych matecznikach Lasu. Choć czasem brakowało mu letnich, spokojnych wieczorów ze swoim dużym Przyjacielem , wiedział, że tak już jest, kiedy każde ze Zwierząt ma swoje sprawy i swoje małe przyjemności. I on był niezależny a wrodzona duma nie pozwalał Kotu na zmianę swoich ( skądinąd nudnych ..) przyzwyczajeń.

Pewnego dnia, po jednej ze wspólnych wesołych wypraw naszych bohaterów, Niedźwiedź niespodziewanie oświadczył : Zaprosiłem dziś do siebie gości, Kocie. Będzie Papuga, Żmija, Łasica, Wilk i Ocelot. Przyjdą wieczorem.

Uradowany Kot poczuł przyjemną ekscytację : to był jego rzadki wieczór bez Młodych i Kot cieszył się w duchu na poznanie przyjaciół swojego Przyjaciela. To miłe - myślał – Zawsze robił mi takie fajne niespodzianki. Teraz sam pewnie nie wie, jak mi to powiedzieć, ale pewnie znów chce mnie czymś zaskoczyć, przyszykuję się więc, wyczeszę futro, wyostrzę pazury, i..

Nie polubisz ich, Kocie – kontynuował Niedźwiedź. Papuga jest barwnym ptakiem, jest wielką artystką, nadaje co noc audycję w Ptasim Radiu, a jej styl życia jest bardzo , powtarzam BARDZO różny od Twojego.. Żmija zaś, no cóż – ja sam miałem z nią problem kiedyś, jednak teraz, kiedy wyjaśniliśmy już sobie kwestie różnic między nami ( sam rozumiesz Kocie , ja – ssak, ona – gad.. , no i te rozmiary .. ) – jest naprawdę fajnie. Łasica jest przepiękna, młodziutka i zwinna, to prawdziwa modelka wśród Łasic, ale cóż, jest z nią Wilk.. Tak, Wilk. Taaak.. Na pewno byś ich nie polubił. To prawdziwi Artyści,i Kocie, a nie..

No tak, muszę się przygotować na przyjęcie gości Kocie, miłego dnia, do jutra.. Zapukam z rana.

Zdezorientowany i dumny Kot nie zapytał o więcej. Został sam w swoim gnieździe i czekał na powrót swojego dużego Przyjaciela.

Minęło kilka dni. Od plotkarskiej Sroki i wszędobylskich Wiewiórek dowiedział się Kot, że przyjęcie u Niedźwiedzia nie było huczne, ale udane ; Papuga nadal chętnie zostawiała Niedźwiedziowi wiadomości o kolejnych imprezach w Lesie, Żmija zupełnie już się do niego przekonała, zaś Łasica.. no cóż, zostawmy Łasicę.

Powoli wrócił Kot do swoich przyzwyczajeń z czasów, zanim Niedźwiedź zawitał do Trójkolorowego Lasu. Nieufnie widywał inne Zwierzęta, karmił Młode i oporządzał swoją jamę, w dzień pracował i polował w nocy. Zaczął nawet spotykać się ze Żbikiem Elegantem, jednak.. czy Żbik wiedział jak usypia się niespokojnego Kota nocną porą ?

Mimo tych zajęć i aktywności towarzyskiej - Kot był smutny i tęsknił za Niedźwiedziem, jednak wrodzona duma i tak – powiedzmy to – uraza nie pozwalały mu zapukać do gawra Przyjaciela. Noce wydawały się długie i jasne, a poranki śmiertelnie nudne, i Kot czuł, że będzie za Niedźwiedziem bardzo tęsknić. Znał swojego przyjaciela, znał jego wady i zalety , i wiedział gdzie podrapać go pazurem, aby ten czuł się spokojny i ukontentowany.

W gawrze zaś i Niedźwiedź tęsknił za Kotem. Wspominał ich wspólne wędrówki , w pamięci odtwarzał jak ładnie Kot potrafił dbać o jego futro i jak bardzo potrafł go rozśmieszyć i pocieszyć, ( zwłaszcza, kiedy ów miewał kłopoty z Rysiem Safandułą i Orłem Bielikiem ). Wspominał chwile, gdy razem wspinał się z Młodymi Kota po drzewach, kiedy wspólnie łowili ryby w pobliskim strumieniu.

Ta sytuacja między dawnymi Przyjaciółmi zdawała się przybierać oznaki stanu niezmiennego : pozwalał więc Niedźwiedź zapraszać się Papudze, Żmii i Łasicy na kolejne zabawy w Trójkolorowym Lesie i .. w ogóle już nie odpoczywał w nocy.

Zaś Kot coraz częściej wychodził na nocne łowy z Eleganckim Żbikiem i .. w ogóle już nie sypiał.

Młode rosły. Mijało lato. Do Trójkolorowego Lasu zawitały pierwsze oznaki jesieni.

tengo la camisa negra


" - Wiesz, jak to jest kiedy ma się czarne doły ?
-Chodzi ci o chandrę ?
- Nie -
odparła powoli. - Chandrę masz, kiedy pada, albo kiedy przytyjesz parę kilo. Jesteś po prostu przygnębiony i tyle. Czarne doły to coś strasznego. Czujesz lęk, zlewa cię zimny pot i nie wiesz nawet, czego się boisz .
Wiesz , ze zaraz zdarzy się coś strasznego, ale nie wiesz co. Miewasz takie uczucie ? "
Holly Golightly w "Śniadanie u Tiffany`ego" ; Truman Capote








Tengo la camisa negra, porque negra tengo el alma.

Czarno mi na duszy jak mojej kotce, co jest czarna i z góry, i z dołu, i w duszy pewnie też. Biedaczka.
Tej to musi by czarno non-stop.

I nic mi się nie pisze, nic się nie myśli, nic mi się nie układa w słowa.
A to dopiero październik, nie listopad.
Zreszta, co tu pogoda ma do rzeczy ?

piątek, 3 października 2008

literowanki

"Pójdźże, kin tę chmurność w głąb flaszy" pisze Barańczak.
O co chodzi ? O alfabeton.
Odkąd przeczytałam w WO u Szczepkowskiej, że jest nadzieja, iż zwykły zjadacz głosek jak ja może i złoży alfabeton ( jak się doń złoży) - próbuję niestrudzenie.
Zawsze mi jak dotąd zostaje kilka , uff.

Chrzań ufną belgijskość, tęp wyż-młódź!'
Dobrze ze weekend idzie.
Do stolicy co prawda wyjeżdżam, zaś nie do wód, może jednak i tam jaka inspiracja na mnie wzejdzie.
Na razie zamiast alfabetonu : yo hablo espanol . No dobra : p r ó b u j ę..

czwartek, 2 października 2008

te co skaczą i pływają



Dziś Światowy Dzień Zwierząt Hodowlanych.
Też mi się coś tak wydawało z rana, że jakby na coś czekały.

Budzik zadzwonił punktualnie o piątej, już miałam zakląć szpetnie i przewrócić się na drugi boczek, kiedy poczułam, że ktoś na mnie w ciemności patrzy.
Z wyrzutem jakby. Z oczekiwaniem .
Duszne powietrzu sypialni drżało od niewypowiedzianych emocji.
Ktoś zamlaskał. Ktoś ziewnął, pokazując białe , ostre igiełki zębów.
Na poduszce obok zobaczyłam odgnieciony ślad zwiniętego w kłębek ciepłego ciałka i wyściółkę z futra .Wyciągnięte łapki ugniatały moją kołdrę. Komplet kolejnych czterech łapek gniewnie zatupotał o podłogę. Coś zaszurało przy drzwiach, z szafki potoczył się na podłogę kolczyk i ostre pazurki szybko wciągnęły go pod łóżko.
Wstawaj leniu ! Miski puste ! - zadźwięczał bezgłośny rozkaz w ciemnym pokoju.

Ciekawe co JA od nich dostanę na Dzień Kobiet?