Dwa razy w tygodniu wspinam się po trzeszczących, wąskich, pomalowanych brązową olejnicą schodach na poddasze pewnego niepozornego domu w pewnym modnym mieście.
Pod pachą książka, ćwiczenia, duży zeszyt, czasem słownik.
W powietrzu pachnie kurzem, pod sufitem kołysze się nieosłonięta żarówka, na pomalowanych na biało ścianach kolorowe plakaty. Wspomnienie dni, pełnych nauki, takich zapomnianych, prawie bezpowrotnych.
Prawie, bo właśnie wróciły.
Przez półtorej godziny mozolnie piszę słówka, wyciągając język jak dziecko, pilnie powtarzam obce sylaby, układam w głowie skomplikowane zwroty, próbuję zapamiętać : yo hablo – tu trabajas –es come, rapidamente, mujer, viuda, peluquera..
Gdy tam przychodzę - miasto zbiera się na fajrant.
Gdy wychodzę – ciemność zalewa okoliczne podwórka : pora wreszcie odpocząć, wrócić do domu, zdjąć buty, coś zjeść..
Na co dzień panuję nad tyloma sprawami, że brak mi oddechu, i czasem nie wiem już kim jestem, i po co ...?
Słucham, patrzę, myślię, ważę, wyobrażam sobie, układam opowiadania i proste historie.
Plamiąc palce niebiesko-czarnym atramentem z kosztownego pióra, pomiędzy odmianą nieregularnych a stopniowaniem przymiotników widzę, że młodzi ludzie są chyba teraz bardziej samotni ( z dziewięciu studentów grupie tylko dwie osoby mają el novio , reszta jest soltera ), że kobiety w pewnym wielu stają się niewidzialne, że więcej kobiet niż mężczyzn chce się uczyć, i to o tyle więcej, że spotkanie tam gościa wydaje się być statystycznym błędem. Że prowadząca jest bystra i widzi wiele.. Że można zrobić łatwy pożytek z wiedzy gdy ma się dwadzieścia lat, ale tez łatwo można ten talent zakopać.. że, że, że..
Zmęczona i szczęśliwa zakręcam pióro, składam zeszyty, pakuję ćwiczenia i schodzę po krętych, wąskich schodach.
Nie mogę się już doczekać następnego razu, kiedy znów sprezentuję sobie czas, którego już dawno nie mam.
Czas tylko dla mnie - właśniutki, własny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz