poniedziałek, 10 listopada 2008

007 czyli Bon(d) mot


`Quantum of Solace`, czyli pogoń dobrego ( ? ) za złym we wszystkich kierunkach, i prawie wszystkimi możliwymi środkami gonienia : samoloty, spadochrony, łodzie motorowe i kutry rybackie, pociągi, samochody wszelkiej maści, oczywista.
Kiedy akcja przenosi się w na palio w Sienie, już przez chwilę drżałam, że dzielny agent , po ukatrupieniu kilku niecnych zdrajców wskoczy na jednego z koni, biorących udział w tradycyjnej włoskiej gonitwie i pocwałuje na oklep, szukać sprawiedliwości.
Tak sie jednak nie stało, konia nie dosiadł , zaś mordował spokojnie dalej, używając przy tym wszystkich mozliwych środków mordowania ( z bardziej oryginalnych : wiadra, rusztowanie w katedrze we Włoszech, klapa od bagażnika, olej silnikowy w żołądku, ropa w płucach, wybuch gazu na piętrze luksusowego hotelu, że nie wspomnę o narzędziach tradycyjnych ) w poszukiwaniu tytułowego `solace`, czyli pocieszenia.
Refleksji angielskiego dżentelmena nad marnościa złych polityków tego świata w najnowszym Bondzie nie znajdziemy , więc i mnie solace zostało zabrane, i już się zaczynam martwić, kto nas obroni przed światowym ociepleniem i ruską mafią, skoro nawet szef MI6 mówi w jednej ze scen : " Daj spokój, nie wybieramy, z kim gadać, bo zostali nam sami nieucziwi ?"
Taki ot, filmowy bon(d) mot.
Bezsprzecznie dostarcza jednak nowy Bond rozrywki, oczy trudno oderwać od spektakularnych zwrotów akcji i wirtuozerskich gonitw między aperitifem (wstrząśniętym, nie mieszanym) , a przystawką, i o to chodzi , kino akcji, czyż nie ?
Naprawdę dobrze się bawiłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz