poniedziałek, 5 stycznia 2009

Pastures of Heaven czyli o sztuce odpoczywania


`Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że wyruszyć w roczną podroż dookoła świata jest po prostu egoistyczne ? `
Tak w wolnym tłumaczeniu brzmi jedno z FAQ do Liz Gilbert na spotkaniach z czytelnikami, po lekturze "Eat, pray, love"
A Gilbert odpowiada :
` What is it about the [American] obsession with productivity and responsibility that makes it so difficult for us to allow ourselves a little time to solve the puzzle of our own lives, before it`s too late ? `






obraz : Andrzej Umiastowski


Właśnie tak - po kilku dniach świątecznego nieróbstwa wydaje się że to jest pytanie, które trapi większość z nas, zjadaczy chleba naszego powszedniego.
Na czym polega trudność, abyśmy dali sobie choć trochę czasu, by ułożyć układankę własnego życia, zanim będzie za późno ?
Mówię: n a s, m y, d a l i - bo przez lata całe i mnie pomysł na spędzanie wolnych dni z książką na kanapie lub na gapieniu się za okno, lub na spaniu, lub na zgoła niczym po prostu - wydawał się niemożliwy, niestosowny, bezwstydnie próżniaczy.
Tegoroczne święta były dla mnie inne. Podarowałam sobie pod choinkę piękny prezent :
byłam dla siebie przez te święta d o b r a. Po prostu.
Czy zasłużyłam na prezent ? Byłam grzeczna przez ten rok może, a już na pewno byłam dzielna, to był przecież niełatwy rok.
Byłam więc dla siebie wreszcie dobra : czytałam książki, jadłam to, co lubię i tyle, ile lubię.
Nie liczyłam kalorii, jednostek alkoholu, zawartości cukru w cukrze, węglowodanów w pieczywie, czasu, który minął mi od ostatniego posiłku, a przed kolejnym.
Zasypiałam, kiedy zmęczenie nadlatywało na moje powieki, budziłam się, kiedy sny opuszczały moją lekką głowę. Obejrzałam kilka filmów, dobrych i słabych, i dałam sobie szansę błędnego wyboru. Spotykałam się z ludźmi, którzy są mi bliscy, a kiedy chciałam pobyć sama - umiałam im o tym powiedzieć, i oni zgodzili się na mnie zaczekać.
To był czas dla mnie, i nagle, zadziwiona samą sobą - dałam sobie po prostu luźne wodze, szłam powoli, stępa , przez te wszystkie niespieszne dni, szłam jak koń puszczony samopas przez niebieskie pastwiska mojej wyobraźni, i - było mi z tym dobrze.

Gilbert ładnie o tym pisze, że w chwilach najczarniejszego smutku ludzie wokół niej, chcąc czy nie chcąc - kąpali się w smudze cienia, który rzucała.
Smutni - rzucamy cień, zmęczeni - rzucamy cień, zdenerwowani i przepełnieni niechęcią - rzucamy cień, w którym inni - chcąc nie chcąc - muszą sie kąpać.
Ten cień jest w nas, wiem to, sama mam w sobie mnóstwo cienia. Udaję, że go nie chcę, kiedy jednak wreszcie mam szansę usiąść na słońcu - rozpościeram sobie nad głową czarny parasol smutku, obowiązków, odpowiedzialności, pracoholizmu,lęków, obsesji i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze.
W te święta złożyłam czarny parasol i pozwoliłam sobie posiedzieć w słońcu.
I kiedy dziś wskoczyłam w ten mroźny styczniowy poranek - nie rzucałam już cienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz