Wsłuchiwanie się w siebie o świcie nie przynosi zwykle niczego, czego bym już nie słyszała, raczej wprost przeciwnie : nieznośna mantra ciągle tych samych tematów wybudza ostatecznie i kradnie mi ostatnie godziny bezpiecznego ciepła.
Lubię jednak tę magię : oto wstaje świt, sprzęty się dopiero pojawiają, nabierają kształtów, czasem wydaje mi się ze w nocy wszystkie znikły i dopiero brzask powołał je znów do życia.
Co noc, nieodmiennie tak samo - świat niknie.
Nic dziwnego, że mogę w nocy chodzić w zupełnej ciemności, nie zapalając nigdzie światła i w nic nie uderzam. Jak mogłabym uderzać w coś, czego nie ma?
Gdybym i ja tak potrafiła: znikać, przestawać istnieć choć na kilkanaście godzin, i stawać się znów po tym czasie wytchnienia od samej siebie.
Są dni, gdy wydaje mi się zresztą , że dawno juz znikłam, tylko noc jeszcze się nie skończyła i nikt nie miał szansy tego zauważyć.
Boję się tego, co ma nadejść.
Jutro znów w drogę. Pora wstawać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz