wtorek, 2 lutego 2010

Bajka, Bójka i Brawurka

MC* odebrał wczoraj prawo jazdy.
Nie minęło nawet piętnaście minut, jak zaczął mnie molestować , abyśmy udali się rodzinną kawalkadą na rubieża miasta, gdzie parkował od paru tygodni jego odziedziczony pod choinkę samochód.
No to pojechaliśmy : MC*, lat 18, ze świeżutkim prawkiem, MD*, lat 13, na wysokich diapazonach energii, i ja ( wiek pominę ), styrana po dniu trudu i znoju, na kierowniczym, bądź co bądź, stanowisku.
Wte jechaliśmy jednym, wewte mieliśmy wracać dwoma. MC* rwał się do kierownicy, choć ostrzegłam go, że mój prawy reflektor nie pali, co może mu dostarczyć na początku kariery kilku punktów w nowiutkim dokumencie. Usłużna MD* wyjaśniła od razu, że nie są to punkty za które może ewentualnie wygrać ekspres do kawy lub gustowny zestaw szklanek z logo stacji, jednak nawet to nie ostudziło jego zapału.
Ślizgo było, śnieżek prószył, MC* dawał migacz nawet przy wymijaniu martwego kota na poboczu, a dźwigni zmiany biegów używał w stanach skrajnego wyczerpania obrotów i wycia silnika. Dojechaliśmy jednakowoż.
Na miejscu zmiana : ja wracam sama , MC* i MD* swoim . Swoim !? Lubię mieć na stanie dwójkę dzieci, zwłaszcza, że już wychowane. A jedno to na pewno lubię mieć. Zdążyłam tylko krzyknąć dowcipnie : tylko mi nie ucieknij, wspominając zawrotną prędkość, z jaką dotarliśmy na miejsce, a oni wytoczyli się z garażu podziemnego. MD zajęła poczytne miejsce przy kierowcy, nie zważając na moje telefoniczne protesty, podparte wieloletnim doświadczeniem, że jest to najbardziej niebezpieczne miejsce w samochodzie. `Świetnie n a m idzie, mamo!`, krzyknęła podekscytowana w słuchawkę i rozłączyła się.
Ślizgo było, śnieżek prószył, samochody trąbiły za nami z werwą, wioząc w noc kierowców i ich mielone pod wąsami i czapkami przekleństwa. Gdy zwalniali przy mijaniu nas, pocieszałam się, że srebrna Megane MC* kolorem i stylem jazdy do złudzenia przypomina nieoznakowany radiowóz: kierowca przestrzegał wszystkich możliwych przepisów ruchu drogowego, zwłaszcza ograniczenia prędkości w obszarze zabudowanym.
Posłusznie trzymałam się za nimi, widząc skupiony tył głowy MC* w zaśnieżonej szybie i podskakującą przy nim różową czapkę MD*. W myślach wspominałam cudowne lata spędzone na przewijaniu ich, karmieniu i chodzeniu na wywiadówki, choć tych ostatnich faktycznie nie było co wspominać. Stała odległość między nami, wchodzenie powoli w zakręt, kompulsywne używanie kierunkowskazów oraz szybkość z jaką wykonywaliśmy poszczególne manewry mogła co prawda wskazywać na holowanie jednego pojazdu przez drugi, ale trójkąta nie wywiesiłam. Chciałam wywiesić białą flagę, ale po pierwsze byłoby mi zimno przy otwartym oknie, po drugie miałam po ręką tylko bordowy szalik, a po trzecie wydało mi się to jednak histeryczne.
Takoż dotarliśmy szczęśliwie do domu. Atomówki.
MC* chyba Bójka, ale strachu po sobie nie pokazał .
MD* ? Brawurka, wiadomo, i to na przednim siedzeniu.
A ja? Dla mnie Bajka.
Nareszcie mam kierowcę na imprezach.

7 komentarzy:

  1. Dobre, z tym radiowozem szczególnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No jak widziałam jak się wychylali zza J. a potem dawali gazu..

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałem z zapartym... do końca. Wiesz, miałem obawy. Pierwsza jazda w taki śnieg, przypomina mi trochę jazdę w wichurę stulecia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale MC jaki uparty.. Nie wiem po kim ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. kierowca na imprezy - ciekawe co On na to? :))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Ho ho :) no to nieźle :) z tym kierunkowskazem to prawidłowo :) nawet przy kotach :)

    No i dobrze, że dojechaliście... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. tez się cieszyłam, nawet nie wiesz JAK !
    @ h ; kierowca lubi sobie pokierowniczyć :)

    OdpowiedzUsuń