wtorek, 12 października 2010

Hanna

Dlaczego dałaś mi to imię ? zapytała, a ja wróciłam do upalnego lata dwadzieścia pięć lat temu i małego miasta pod Poznaniem. Pamięć ludzka jest niesamowita. Wybiórcza, spychająca głęboko, przechowująca w najróżniejszych szufladach i zakamarkach wydarzenia, które dawno straciły już swoją ostrość.
Na ten obóz pojechała nas trzydziestka. Piętnastu było silnych, młodych,sprawnych. Piętnastu kolejnych nie umiało podnieść ręki, nasypać cukru do herbaty, zrobić kroku, usiąść prosto. Jeden do jednego. Spaliśmy w wielkich salach ( czy to była szkoła ? ), schludnych i przewiewnych, na polowych, prostych łóżkach. Wszystko robiło się podwójnie.
Pamiętam moment wstawania. Wstawanie jest łatwe. Codziennie wstaję rano. Odrzucam kołdrę, ściągam nogi z łóżka, myję zęby, sikam, robię sobie kawę, biorę prysznic. Zaczynam. W Zaniemyślu pod Poznaniem dzień zaczynał się od rzeczy cudzych. Cudzej kołdry, zębów,ręcznika, sikania do basenu, mycia w miednicy.
Śniadanie jest prostą czynnością. Ludzie jedzą śniadania, skarcił mnie ostatnio syn, kiedy na czczo zapalałam papierosa, kręcąc nosem na kanapki. Tego lata dwadzieścia pięć lat temu nauczyłam się, że śniadanie jest proste dla tych, którzy mogą je sobie sami zrobić. Piętnaście par młodych nóg i trzydzieści kółek od wózków inwalidzkich przy wielkim stole w jadalni. Nie słódź herbaty, zanim nie posłodzisz sąsiadowi. Nie sięgaj po kanapkę, bo ten obok ciebie ma jeszcze pusty talerz. Mleko jest za ciepłe, ale czy ta z lewej umie je ostudzić ? Kawa stygnie sama w kubku, jesli nie wsadzisz pogryzionej rurki do ust wykrzywionych porażeniem mózgowym temu z prawej.
Dbanie o siebie to błahostka. Codziennie myję głowę i precyzyjnie układam niesforne loki w gładkie pasma. Suszarka, szczotka, prostownica, lakier i już mogę ruszać na podbój dnia.
Ewa z Zaniemyśla była upośledzona umysłowo i fizycznie i miała piękne gęste włosy spadające w niechlujnych strąkach na ładną twarz. Ostrzygłam ją na pazia, a ona prosiła o lusterko i śmiała się radośnie do swojego odbicia. Kiedy ją odwoziliśmy po obozie do mieszkania, na trzecim piętrze zaniedbanej poznańskiej kamienicy nikt nie zauważył jej twarzowej fryzury. Niechętnie zauważyli jednak jej obecność, niechciany powrót po dwóch tygodniach odpoczynku od choroby, co wraz z chorym trawi codziennie rodzinę.
Bawiliśmy się świetnie. Na ulicach rozpalonego latem miasteczka wyczynialiśmy wszystkie głupstwa jakie mogą wyczyniać młodzi sprawni na wakacjach. Pamiętam jak ścigaliśmy się rydwanami wózków w dół ciasnych uliczek, a siedzący przed nami sekundowali nam i sobie nawzajem. Mieszkańcy oglądali się za nami; to nie był jeszcze czas wygodnej fikcji "miasto bez barier".
W Zaniemyślu nauczyłam się uważności. Zabrałam ją potem ze sobą i próbowałam zachować przez te wszystkie lata, kiedy przy suto zastawionym stole musiałam nakładać już tylko swoją porcję.
Kiedy pojawiłaś się na świecie dałam ci to imię jak stygmat tej uwagi. Tak jakbym dawała ci trzecie, widzące oko. Imię Hanny, energicznej, surowej trzydziestolatki, która dawno temu na letnim obozie pod Poznaniem pokazała mi, że warto się rozejrzeć.

1 komentarz: