piątek, 21 marca 2008

ten dom

Wielko_Piątkowo dziś zawracam .. tym razem na wschód.
Daleko. zimno.

Zawracam, zawracam ... :

[Sopot, marzec 2006]

Wczesnym świtem , tuż przed piątą rano Trójmiasto jeszcze śpi, unieruchomione mrozem. Szosa na szczęście jest czarna, jednak okoliczne pola wyglądają jak scenografia do Królowej Śniegu Andersena. Skute mrozem łąki migoczą srebrem. Drzewa stoją w białej szadzi – z perspektywy wyglądają jak wycinanki z bibułki – srebrzystobiałe, oblepione mrozem, delikatny rysunek bezlistnych gałęzi na tle czerwonej kuli wschodzącego słońca.

Warstwice chmur na twoją głowa, obłoków przeorany błękitdźwięczy mi w pamięci. Grechuta.

O. osiągam już w porze normalnego śniadania. Nigdy nie lubiłam tego miasta. Zawsze się tam gubię – brud, korki, źle oznakowane skrzyżowania, kolejki tirów wiozących towar za wschodnia granicę, chaos urbanistyczny.. Na jednym ze skrzyżowań widzę zmarzniętego psa , który z uporem podnosi co którąś łapkę – próbując przemieszczać się na trzech. Jego dobry, ludzki pan w tym czasie czyta poranną gazetkę i pali szluga na przejściu dla pieszych. Pieskie Życie czy Mondo Cane?

Dalej droga na szczęście robi się przyjemniejsza , zaczynają się jeziora , jest względnie pusto i coraz zimniej.. Czarno – biała mozaika szosy i drzew towarzyszy mi w tej trasie.. Jestem już zmęczona prowadzeniem, po wypadku boli mnie niezaleczona ręka, samochód sprawnie połyka kolejną setkę kilometrów, skończyły mi się płyty, radio traci zasięg i bardzo chcę już kawy..

Na miejscu czekają na mnie Siostra Maria i Siostra Barbara; jedna z nich … płacze na mój widok ! Śniłam jej się podobno , najwyraźniej czekały w lęku, że nie przyjadę, że nikt nie zechce w ten mróz gnać setki kilometrów, aby zobaczyć to Miejsce – odwiedzane jednak przez .. Boga i ludzi.. Nie wiem nawet, co powiedzieć, czuję się jednocześnie zażenowana i niezwykle wzruszona, rzucam kilka banalnych słów, z ulgą przyjmuję zaoferowaną kawę i skromne śniadanie. Do roboty..

Dom wielki i stary, chyba przedwojenny, oprócz tego kompleks nowych, połączonych budynków, kilka hektarów w parku pośrodku miasta. Trudno tu mówić o jakiejś spójnej myśli architektonicznej, trudno oceniać takie zamierzenie rankingiem publikacji w następnym MURATORZE.. W spisie treści tego czasopisma pod żadną pozycją nie znajdę tyle serca, inicjatywy i mądrości. Wszystko uporządkowane, zorganizowane, niejedna znana mi Matka Korporacja mogłaby się powstydzić swojego chaosu..

Siostry prowadza szkołę, Dom Dziecka i dzienny Dom Pomocy . 110 podopiecznych, prawie setka personelu, w tym 20 sióstr zakonnych. Zwiedzam z moimi przewodniczkami Dom, z każdym krokiem coraz bardziej urzeczona tym, co oglądam.

Wywietrzone, słoneczne pokoje lśnią czystością, łazienki mają kolorowe kafle, wszędzie widzę ergonomię, wygodę dla chorych dzieci - niesprawnych i nikomu – prócz Tego Domu – już niepotrzebnych. Wraz z Chłopcami mieszkają tu egzotyczne zwierzęta – witam się z żółwiem, który codziennie ucieka z akwarium, w klatce ćwierka Pan Pomarańczowy, w jadalni kolorowe ryby uspakajają nadpobudliwych podopiecznych jednostajnym ruchem..

Pokoje lekcyjne obwieszone kolorowymi osiągnięciami niesprawnych rąk : koślawe literki, zdjęcia, niezdarne wyklejanki z dumą prezentowane na ścianach powodują u mnie pieczenie pod powiekami. W jednej z sal przy mapie Polski ogromna tablica z datami urodzin i imienin Chłopców , przy każdym wpisie komentarz, życzenia, skromne dowody miłości ich opiekunów..

W sali terapii zajęciowej trafiam na grupę kilkunastolatków o mentalności przedszkolaków, z mozołem wyrabiających świece. Cieszą się na mój widok, pchają jeden przez drugiego, lgną do Sióstr, niezdarnie chwytają mnie za ręce i z przejęciem pokazują, co dziś zrobili..

Oto Prawdziwa Boża Podszewka – w tym jednym pokoju zgromadziły się chyba wszystkie możliwe schorzenia i przypadłości. Niektóre z dzieci tak niesprawne i chore, że z trudem mogą utrzymać się pozycji siedzącej na swoich wózkach. Powykręcani, brzydcy, ufni, z twarzami rozjaśnionymi uśmiechem na widok dwóch postaci w czarnych habitach – moich przewodniczek..

Chwalę kolorowe świece i butelki, wyklejanki, gliniane kubki, wraz z Siostrami odwiedzam kolejne pokoje : terapia muzyczna, terapia ruchowa, rehabilitacja, kuchnia, pokój Poznawania Świata, pokój Dźwięków, pokój Kształtów, pokój Faktur.

Ze wstydem myślę, który z projektantów z naszej pracowni potrafiłby to wszystko tam zmieścić. Kto pierwszy rzuci kamieniem, no kto ?

Siostry obeznane są ze współczesnymi technologiami i materiałami, na porządku dziennym jest u nich poczta elektroniczna i strony www z niezbędnymi adresami. Jestem pod wrażeniem ich przygotowania do rozmowy i pełnej świadomości własnych potrzeb. Na stole czekają na mnie próbki, materiały i dokumentacja, Oczekują ode mnie pomocy, profesjonalizmu, inwencji i odrobiny szaleństwa - chcą stworzyć swoim Chłopcom piękne, przytulne pokoje, zgodne z wymogami Unii. Terminy z prawa budowlanego jakich używam są im znane jak codzienny brewiarz.

Po chwili rozmawiamy już o ekologicznych źródłach energii, opalaniu kotłowni biomasą , i kłopotach z personelem. Siostry opowiadają z przejęciem o przyszłych planach inwestycyjnych, o uprawie wierzby energetycznej, hipoterapii i rozbudowie basenu. Przysiadam z zachwytu i podziwu.. W myślach przebiegam moich kilkunastu ostatnich klientów – który z nich pokazał mi to co dziś dwie zaradne benedyktynki ? Czy w znanym mi świecie biznesu , hojnie nawadnianym na co dzień dźwięczącą mamoną spotkałam kiedykolwiek tak sprawną organizację przy takim zaangażowaniu emocjonalnym ?

Po kilku godzinach pracy zbieram się do powrotu. Droga robi się coraz gorsza, a przede mną znów kilkaset kilometrów po pustych o tej porze mazurskich szosach. W głowie już projektuję kolejne skrzydło Domu , oddycham spokojnie, przeżywam na nowo to, co widziałam, nie czuję nawet kiedy mija mi droga powrotna.

Ecce Homo. Taaak..


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz