niedziela, 17 sierpnia 2008

Jurkowi

Przyjeżdżamy spotkać się Nim.
Siedzi na wózku w pokoju, szczupły, chudziuteńki wręcz. Zostało z niego przez te kilka tygodni tylko pół, czy już może mniej ?
Na oparciach fotela bezwładne ręce, które kiedys potrafiły zrobic wszystko, które tyle nam zawsze pomagały.
Nogi leżą nieruchomo, nie mogą Go już nigdzie zaprowadzić, a tak niedawno tańczyliśmy przecież razem na Jego 50tych urodzinach.
Całujemy się serdecznie, po policzkach płyną Mu łzy. Gdy nie można wyrazić, tego co się czuje, gdy nie ma słow, aby to opisać, bo więzną zniekształcone w unieruchomionym gardle - wzruszenie przychodzi łatwo. Zbyt łatwo - potem On jest bardzo zmęczony.
Opowiadamy, co u nas, jak nam się wiedzie, jak mija nasz czas.
Jego czas mija już tylko na czekaniu, na zmaganiach z chorobą, na próbach odwrócenia tego, co Nieuchronne. Codzienne wyzwania. Zmagania godne olimpiady. Małe zwycięstwa. Nieuchronne porażki.
To choroba, na którą nie ma lekarstwa. Choroba, co przychodzi na dobrych ludzi z dopustu Bożego. Czy z może z woli Boskiej ?
Wokół siebie ma kochającą Rodzinę, prawdziwy Dar .
Żona, szczupła jak i On, filigranowa i silna - jest jego rękami, nogami, uszami i głosem. Jest teraz Jego życiem.
Jest blisko, na co dzień, rozumie i tłumaczy nam Jego słowa , abyśmy mogli nawiązać z Nim kontakt. Opowiadamy Mu o naszych kotach i ich ucieczkach ,o naszych wakacjach, o planach, śmiejemy się z dziwactw Dziadka i słabości Babci.. Jest ciasto, przywiezione z Miasta, kawa, proste gesty.
Cieszymy się, że jesteśmy z Nim razem. I już za Nim tęsknimy.

Motyl i Skafander.

1 komentarz: