poniedziałek, 1 września 2008

genius loci



Dwa teoretycznie podobne, równorzędne nawet wnętrza.



Pierwsze sterylnie wręcz nowe, zaprojektowane po zęby.

Jest jak okładka magazynu : spójna kompozycja, proste założenia, kosztowny minimalizm. Nic dodać nic ująć.

Biel akrylowego baru . Gładkość srebrzystych kafli w kibelkach. Kieliszki i butelki szczerzą się na plexiglasowych półkach, chłodna powierzchnia lateksowego sufitu odbija światło. Zapch nikotyny. Dekoracyjne, oszczędne malarstwo w stylu New Age zdobi ściany: kapryśny melanż brązu, bieli i turkusu.

Czuję, jak ręka wprawnego projektanta prowadziła tu inwestora po terminalach kas fiskalnych i kart kredytowych. Idea unosi się w powietrzu. Idea spełniona, acz chybiona – jest pusto.



Drugie – zniszczone, zaniedbane, przesiąknięte zapachem i pokryte patyną wielu hulaszczych nocy.

Zapach nikotyny. Chaos kompozycji. Skopana komunikacja.

Tandeta i skaj. Lampy z Armii Zbawienia, meble z demobilu, kieliszki z UNRRA, stoły od wyznawców Hare Kiszna.

Brunatna, ale czysta podłoga. Stalowe podesty i dykta w oknie. Pokale na stalowych pólkach za zbyt obszernym barem. Sufit na czarno, siatka w szatni, luksfery, kibel rodem z PRL-u. Korytarzyki, ciemność i martwe muchy na czerwonej żarówce.





Mój Profesor zawsze mówił : `genius loci , pamiętaj, dziecko : duch miejsca`. Nie zapominaj o duchu miejsca.

Ide więc za duchem miejsca. I wybieram to drugie.

Tego pierwszego już nie wskrzeszę, nie jestem Dr Frankenstein.





1 komentarz:

  1. errata odautorska : Klient kupił OBA miejsca. No i po co sie wysilałam ?
    Jakie genius loci ? Money makes that world go round..
    No ba.

    OdpowiedzUsuń