poniedziałek, 27 września 2010

Miasto, masa, maszyna

To miasto wymaga cierpliwości. Samochody parkują wszędzie, stoją na każdym rondzie, zaułku, krawężniku, skrzyżowaniu, ulicy, śmietniku. Kierowcy, bez pardonu i z chamstwem myślą tylko o tym jak zdążyć, wyminąć, zajechać, otrąbić, wcisnąć się, wepchnąć, wyprzedzić. Zabić. Wyjeżdżam z Tarasów i przy bramce wspominam zdarzenie sprzed kilkunastu miesięcy. Stałam wtedy za jakimś autem w kolejce do zapłaty i zaaferowana rozmową z K. nie zauważyłam, jak obok zwalnia się miejsce do innej bramki. Chwila zawahania trwała kilkanaście sekund. O dziesięć za długo. Drogę zajechał mi lśniący jeep cherokee, a jego spasiony właściciel z zimnym łokciem za odkręconą szybą siniał z wściekłości : "Ty kurwo jebana, ze wsi przyjechałaś ?!" zawył i odjechał z piskiem opon, odnosząc się zapewne nie tylko do mojego chwilowego gapiostwa ale bystro skomentował trójmiejską rejestrację. Zostałam oniemiała. Bohaterów ?! Prądem ? Mój dziadek jako lekarz naczelny Warszawy przeprowadzał żydowskie dzieci na aryjską stronę, walczył w Powstaniu i z niego poszedł do oflagu, babcia miała kamienice na Focha. Mieszkaliśmy tu od dziesięcioleci a ja zostałam prowincjonalną kurwą jebaną dla właściciela wielkiego wozu gdzieś z Wołomina czy Marek.
To miasto wymaga cierpliwości i pokory. Wobec ogromnej, blisko dwumilionowej maszyny ludzkich istnień, z których każda chce przejechać, zaparkować, kupić, zjeść, wypić, popieprzyć, zdążyć. Zabić.
Nie wiadomo dokładnie ilu ludzi mieszka w Warszawie. Zameldowanych jest ok 1.5 miliona. Co z niepoliczalnymi ? Z tymi, którzy okupują skwery, parki, place i dworce ? Jak długi byłby rejestr nielegalnych imigrantów z Turcji, Gruzji, Wietnamu, Kamerunu, Nigerii ? Co z rzeszami Wietnamczyków, pracującymi gdzie się da, jak się da, za co się da, serwującymi dania na każdym prawie rogu, wypędzonymi ze stadionu nad którym niedługo załopocze biało - czerwona flaga ? Tymi, którzy dla opieki nad swoim licznym potomstwem ściągają tu z ryżowych pól babcie , które nie znają polskiego i nie opuszczają ciasnych, stołecznych mieszkań ?
Siedzę w `Planie B` na Placu Zbawiciela, piszę i patrzę w okno. Wszędzie wokół ludzie. Ja wśród nich osobna, nieznana i tylko dzwonek telefonu co rusz woła mnie z powrotem do mojego mniejszego świata. Za oknem miasto szybkie i obce. Miasto nie moje. Ta maszyna wciąga, uwodzi, urzeka, karmi, może niszczy. Jestem tu jak prowincjonalna gąska,kurwa jebana za kierownicą hondy na trójmiejskich rejestracjach. W bagażniku walizka, w walizce wszystko czego potrzebuję na tych kilka dni wyrwanych codzienności : kosmetyczka, sweter, dwie sukienki, zmiana bielizny. Na siedzeniu laptop, notes, książka. W nich słowa. Dla nich tu przyjeżdżam i z nimi z ulgą wracam.

2 komentarze:

  1. z fajnej pracy zrezygnowałem, bo nie potrafiłem między tymi ludźmi mieszkać :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj wierzę, wierzę. Czym prędzej jutro zmykam do siebie. :)

    OdpowiedzUsuń