sobota, 25 września 2010

nad Warszawą

Stoję na moście Śląsko -Dąbrowskim w sznurze aut spieszących gdzieś w sobotni wieczór. Miasto tonie w korkach, chociaz pora wydaje się być spokojna.
Wrześniowe powietrze pachnie słońcem i dojrzałymi gruszkami. Jestem w drodze. Znów w drodze, inaczej niż wczoraj, gdy jechałam tu bocznymi, jesienniejącymi duktami przez Świecie, Golub - Dobrzyń, Rypin, Sierpc. Dziś w drodze tylko do miejsca, które na kilka dni w miesiącu staje mi się domem. Domem innym, bo osobnym, wolnym od wszystkiego co zostawiam w moim życiu, a jednak domem. Lubię te chwile ciszy z samą sobą. Cóż, że w zgiełku miasta, w szumie rozmów, w Szkole.
Na moście zachodzi słońce i oświetla sylwetę Starówki, kościołów, wież, wieżyczek, a na jednej z nich, na górnym tarasie widzę parę. Tańczą. Przytuleni, nad miastem, na tle wieczornego nieba, wyglądają z daleka jak wycinanki z chińskiego teatru cieni. W radiu Terence Trent D`Arby `Signs a name across his heart`, jakby śpiewał dla nich, niesłyszących, niewidzących, zawieszonych wysoko nad rzeką samochodów, nad rzeką Wisłą, nade mną, podglądającą magiczną chwilę zanim odjadę z kolejną zmianą świateł. Ich czarne sylwetki kołyszą się na tle wieczoru w rytm muzyki, którą słyszę, zjawiskowe i nierzeczywiste , a na mnie już ktoś trąbi, więc naciskam sprzęgło i ruszam. I tylko pod powiekami zostawiam na dobre obraz przytulonej pary tańczącej nad Warszawą.

2 komentarze: