wtorek, 2 listopada 2010

Odwyk

Najgorsze są poranki. Sny uchodzą znad poduszki, dziwne, kolorowe, pełne znaczeń. Nigdy takich nie miałam. Nikotynowy haj trzyma mnie na granicy tych bajek i ciągnie za włosy w światy, których nie ma. Potem prysznic , cierpliwe doczyszczanie stygmatów poprzedniego dnia - ramię, plecy, drugie ramię. Mały kwadracik zostawia lepką ramkę zabarwioną nitkami wczorajszego stroju. Pocieram ją gąbką, zmazuję, skóra czerwienieje pod strumieniami wody. Wycieram ciało do sucha i wybieram skazanego na dziś - prawe ramię, plecy, łopatka ? Przyklejam.
Pierwsze zawroty głowy przychodzą z pierwszą kawą. Obezwładniająca fala nudności, chwiejny krok, mętny wzrok. Nad porcelanowym okręgiem umywalki pochylam spoconą twarz, wilgotne kosmyki włosów chłodzą czoło, ta w lustrze to niestety ja, te wymioty co szarpią mój skołatany żołądek to niestety moje. Mokre palce mocno trzymają brzeg porcelany, i znów te zawroty, ta głowa jak cudza, to nieznośne uczucie wirowania, gdy żołądek podjeżdża wysoko i spada nisko jak zwariowany rollercoaster.
Wspomnienia białej Zastavy 1100 z dzieciństwa, gdy upakowani do granic możliwości, z wielkimi czerwonymi walizkami pod siedzeniem wybieraliśmy się na wczasy pracownicze. Zapach benzyny, duszna lepkość skajowej tapicerki i zatrzymanie na skraju rozpalonej słońcem szosy : już nie mogę, tato, zatrzymaj ! Dzieciństwo zawsze będę kojarzyła z chorobą lokomocyjną. Mama ze szklanką wody, biała pastylka Aviomarinu jak hostia przyjmowana pół godziny przed, koncelebra wyjazdu. Pełne dusznych snów kołysanie, stępienie zmysłów, natręctwo zapachów. Wszyscy wkoło dobrze sie bawią, jedzą cukierki i kanapki z kurczakiem, wyglądają zza burty wodolotu, zwiedzają zamek w Malborku, skaczą do wody po piłkę. Ja otumaniona halucynogennym środkiem od wszelkiego złego, na skraju szosy owijam głowę watą zapomnienia i marzę o stałym lądzie, bez uciekających do tyłu drzew, bez horyzontu , co kołysze mnie do zrzygania. Po spalonej slońcem trawie pełzają czarne żuki, za moim uchem komar natrętnie szuka jedzenia a zapach moich wymiocin miesza się z zapachem lata. A huśtawki ze ściskającym żołądek lotem pod niebo ? A zapach waty cukrowej z karuzelą w tle ? A stewardessa w pierwszym w życiu samolocie do Zurychu ocierająca zszarzałą twarz ściskającej papierową torebkę piętnastolatce?
Dlaczego właśnie teraz te wspomnienia ? Dlaczego nad brzegiem umywalki myślę o wszystkich lipcach z tymi, których już nie ma, którym wczoraj mogłam jedynie zapalić lampkę na Cmentarzu Katolickim w Sopocie ?
Nie jestem apostołem nowej religii, nie mam żarliwości neofity, co ze wstrętem odwraca głowę na obłoczek dymu i trzask zapałki. Nie ganię, nie zabraniam, nie przeszkadza mi. Kiedyś pewnie wrócę do nerwowego gestu odpalania i podnoszenia w dwóch palcach. Kiedyś zabraknie mi słowa i w poszukiwaniu natchnienia z niepokojem poszukam wokół siebie płaskiego pudełeczka z trucizną. Kiedyś.
Dzisiaj przyklejam znów plaster i obrzydła huśtawka niesie mnie do góry, wysoko, do czystego nieba.

7 komentarzy:

  1. Brawo. Życzę powodzenia i wierzę, że z każdym dniem będzie łatwiej. Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję, każde słowo otuchy się przydaje. Mam nadzieję, że dam radę , muszę. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po miesiącu jest łatwiej. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tez od pięciu dni nie palę.
    Żuję nicorette.
    Na razie jedyny pozytywny aspekt to fakt, ze podczas pryszcnica, po pierwszym zmoczeniu włosów nie czuję obrzydliwie wilgotnego smrodu dymu papierosowego.
    A tak poza tym to jestem rozkojarzona, śpiąca, śpiąca, śpiąca.
    Damy radę? Damy....

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla kogo to wszystko piszesz?(nie wypisujesz a piszesz)O kim najczęściej myślisz składając zgrabne zdania? Potrafisz odpowiedzieć? Nie mnie, sobie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobre pytanie. Chyba jednak dla siebie.
    Piszę dla siebie, a jednak wiem, że ktoś czyta. Wtedy łatwiej o konstruktywna samokrytykę.

    OdpowiedzUsuń