Poczucie obowiązku połaczone z beztroskim egoizmem bliskich trzymają mnie z daleka od wszelakich chorób. I odpoczynku.
Wczoraj przypomniałam sobie pewną japońską anegdotę. Żona, przez lata usługującą wiernie mężowi i dzieciom , zmarła pewnego dnia przy gotowaniu obiadu. Gdy mąż wrócił do domu, zastał dzieci głodne i brudne, rozpaczające nad zwłokami matki. Wszyscy razem zaczęli trząść truchłem i lamentować, żeby jednak nie umierała i nie zostawiała ich głodnych . Na to nieboszczka wstała, ugotowała im obiad, nakryła do stołu, nakarmiła rodzinkę i dopiero potem udała się do nieba, piekła, czyśćca , czy gdzie jej tam było pisane.
Jakoś ta anegdota bliską mi się wydaje. Już dawno wypróbowałam na klientach schemat : dziendobry , nie moge dziś, bo: złamałam nogę, wpadłam pod samochód, dostałam zakaźnej gorączki malarycznej, sprzedałam dom i nie mam gdzie mieszkać,zdechł mi kot, straciłam słuch, wzrok i dobry gust..
Wszystko działa perfekcyjnie. Do czasu.
Czas następuje tuż zaraz po pierwszym wykrzykniku :
O rany! ( o jej ! , szkoda! , niemożliwe !)...
Potem leci : A kiedy możemy się spotkać ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz