sobota, 9 maja 2009

P jak piątek. podróż. porażka.

Rozmowy do 24.30. O 3.30 pobudka. O 4.30 wyjazd. Zapałki pod powieki po trzech godzinach spania, ale krzepiący po raz pierwszy od miesięcy jest fakt, że tak rano już jasno i ptaki śpiewają.
Jeszcze tylko kilkanaście godzin, czterysta kilometrów, trzy budowy, dwa spotkania i ten dzień się skończy. Pocieszam się, głupia , nieświadoma, co przyniesie.
O 5.00 BB* zostawiam m na lotnisku i w trasę.
O 6.10 stacja Pasłęk, próbujemy zjeść śniadanie. Bar na stacji czynny od 7.00, szkoda czasu, w drogę.
O 7.15 Młyn po Ostródą - zamknięty, czynny od 8.00, szkoda czasu, w drogę.
O 8.10 Gospoda jakaśtam , pod Glinojeckiem - zamknięta, czynna od 9.00, szkoda czasu, w drogę. Im bliżej Warszawy, tym bardziej zamknięte. Czy to ja za szybko jadę, czy to godziny serwowania śniadań przesuwają się razem z nami ?
O 9.00 desperacko głodna, żądna kawy i toalety, postanawiam wjechać do Płońska. Płońsk, 20-tysięczne miasto, ponoć z 600 - letnią historią nawet - myślę sobie - musi być tam jakiś miły hotelik, gdzie zjemy zaraz, odpalimy laptopa, i nasycone, w przytulnej atmosferze przygotujemy się do spotkania.
Płońsk z samochodu jest gorszy niż Płońsk z najgorszych snów. Starówkę poznać można po kulistych, białych lampach na podstawach ze stali czarnej malowanej proszkowo, ustawionych rzędem wzdłuż brudnej ulicy. Z zakurzonych wystaw straszą niemodne garsonki i suche pączki. Płońsk o dziewiątej rano to market Polo, zamknięta pizzeria i bar, pod barem kilku panów, jakich setki nad Wisłą, na ulicach tęgie panie z siatkami z marketu Polo, i - nie wiadomo dlaczego- wszechobecne spaliny,korki, przekleństwa zza szyby. Wygląda na to, że płońszczanie tłoczą się od rana tak samo jak sopocianie i warszawiacy, a PKB i tak ciągle spada.. Oczywiście nic do jedzenia. Po co ? Wystarczy do picia.
Przed wjazdem do Warszawy nędzny hotdog na stacji i mdła kawa z automatu wreszcie zastępują nam śniadanie. Nie wierzę, ten dzień nie może taki być.
Stolica wita nas korkami, nie kwiatami . Próba uniknięcia stania w rozedrganym spalinami i upałem powietrzu - wybieramy trasę wokół Warszawy. Wólka Węglowa, Błonie, Pruszków, Nadarzyn . Z celem, ale bez sensu, w poczuciu zmarnowanego czasu, mijamy kolejne mazowieckie mieściny, do których nigdy nie chciałabym wrócić.
Na Budowie nr 1 lądujemy koło południa. Nikt na nas nie czeka. Brudni i nieprzyjaźni panowie, którzy we wnętrzach zdążyli zepsuć już wszystko, co było do zepsucia - dłubią teraz w parku, przy mostkach i bramie wejściowej. Wielka łyżka koparki rozgarnia miękką ziemię, w jaskrawozielonych stuletnich dębach drą się ptaki, na żółtej od kwiatów łące pod dworem - stary pies wygrzewa się w słońcu. Nikt nie czeka, więc opuszczam oparcie siedzenia i zasypiam. Śnią mi się wielkie, słoneczne łąki, cisza, spokój i czas, którego nie muszę już dzielić na małe kawałki, ale ten czas kończy mi się za kwadrans, kiedy, obudzona z pięknego snu, zręcznym kopniakiem posyłam kubek z kawą na dywanik hondy.
Po trzech godzinach przyjeżdża inwestor, który zapomniał, po co tu przyjechał . Trudno, słuchaj, poradzimy sobie same na budowie nr 3, do zobaczenia, ok, ok.
Na zalanej słońcem łące zostaje zalany kawą dywanik od hondy.
Znów Pruszków, onegdaj miasto z pierwszych stron gazet, Nadarzyn, miasto znikąd, Błonie, Grodzisk Mazowiecki, Ożarów.
Jeszcze tylko Budowa nr 2, gdzie inwestorzy kłócą się zajadle , prawie nie zauważając naszego przybycia. Jeszcze tylko dwie godziny z miarą w kilkusetmetrowej rezydencji.
Kredą na betonie rysujemy kuchnię w skali 1 : 1, łazienkę w tejże skali, salon o wysokości siedmiu metrów pomagamy im ogarnąć, deskę do prasowania w nieistniejącej pralni trzeba zlokalizować. Jeszcze tylko kilka godzin wysiłku, uśmiechów, siły, cierpliwości. Wyobraźnia karmi się tym parszywym hotdogiem ze stacji paliw w Zakroczymiu. Ciężkie buty do zadań specjalnych grzęzną w piasku budowy.
Jeszcze niech minie czternasta, niech minie i szesnasta godzina tego dnia, co zaczął się wcześnie i toczy się na wstecznym. Jeszcze chwila, ten dzień nie może przecież taki być.
O 21.30 zasypiam nad talerzem pełnymi wreszcie ciepłego jedzenia, w przytulnym wnętrzu ciepłej knajpy. Napijecie się czegoś ? coś jeszcze ? Może pogadamy chwilę o naszej kuchni, bo wiesz, mamy taki kłopot..
Tak, nie, dziękuję, ja.. chciałabym sie już położyć. Dobrze, że chociaż coś udało nam się dziś ustalić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz