piątek, 23 października 2009

Na sprzedaż

czyli Myszka.

Miałam może sześć, siedem lat , był upalny lipcowy dzień i niania wysłała mnie do sklepu po warzywa.
Pamięć ludzka to niezwykła rzecz. Trochę jak siatka z warzywniaka z dużymi okami - czasem coś wypadnie, jakaś śliwka czy jabłko, ale duże sztuki zostają i blokują te mniejsze przed zagubieniem..
Pamiętam, że upalny, pamiętam że warzywa, i że niania.
Nie mogłam jeszcze chodzić do szkoły, bo miałam sześć lat, czy już nie chodziłam do szkoły, bo były wakacje, ciepło ? Czy to pamięć mnie prowadzi, czy dorosła logika podpowiada fabułę ?

Tak zwany warzywniak był na sąsiedniej ulicy. Teraz ta ulica pełna jest knajpek i apartamentów nad nimi, i sam warzywniak też jest knajpą. W warzywniaku pachniało ziemią i kiszoną kapustą, panował półmrok. Przynajmniej to się nie zmieniło , nadal jest tam ciemno, bo żaden ekonomiczny przewrót nie obróci słońca, i dom, choć nowy, ciągle patrzy w tę samą stronę świata. Obok warzywniaka była cukiernia, była tam od zawsze do przemian - w niedzielę kupowaliśmy w niej ciastka, tuż pod oknami szpitala reumatologicznego, który mieścił się nad warzywniakiem na piętrze kamienicy.
Byłam wesołym, pulchnym dzieciakiem, który uwielbiał biegać do sklepu, zwłaszcza obok cukierni i zwłaszcza kiedy niania, i kiedy ciepło..
Biegłam sobie, wymachując siatką i nagle, pod stopami zobaczyłam zabawkę.
Dużą, pluszową mysz. Myszkę. Schyliłam się, żeby jej się lepiej przyjrzeć , a ona leżała u moich stóp, szara, lśniąca i niczyja. Jaka ładna zabawka, pomyślałam. Kucnęłam na swoich tłustych nóżkach i pogładziłam maskotkę palcem wzdłuż szarego grzbietu. Tak bardzo chciałam ją mieć. Spojrzałam w gorę, w okna dziecięcego oddziału reumatologii : może ktoś ją zgubił ? Ileż to razy znudzone, blade dzieci wychylały się z okien po słońce a z ich nieuważnych rączek spadały na chodnik skarby: znalazłam tam kiedyś gumowego Murzynka, ale niania kazała mi go zostawić.
Doch,rojbrze ty, nie wolno czi brać nitz, co nie tfoje,
mówiła surowo, łamaną polszczyzną, ciągnąc moją spoconą rączkę, a moje serce ściskało się z żalu : jak to, nie moje, przecież niczyje ?!
W to lipcowe przedpołudnie ludzie spieszyli się wokół mnie,zapach upału, morza i rozgrzanego asfaltu, plażowicze szli z siatkami i gumowymi kołami. Myszka leżała tam, cichutka, a ja zrobiłam sobie jeden z tych zakładów , który każdy dorosły czasem popełnia : jak będę wracała, a ona nadal będzie leżała, to znaczy, że mogę ja zabrać, jest moja.
Kiedy wracałam z warzywniaka nadal tam była. Rozdeptana czyjąś stopą ukazywała światu swoje wnętrzności. Była prawdziwą, martwą myszą, która uciekła z piwnic pod Reumatologią i dokonała marnego mysiego życia na rozgrzanym lipcowym słońcem chodniku.
Pamiętam rozczarowanie i żal, że pluszowa zabawka okazała się kawałkiem mięsa.
Pamiętam piekący pod powiekami wstyd, gorzki jak piołun i solenną przysięgę, że nikomu nie wyznam swojej właśnie doświadczonej, nowej naiwności.

*****

Poznałam dziś ludzi, którym prawdopodobnie oddam ostatnie wspomnienia.
Sprzedaję mieszkanie, na pierwszym pietrze stuletniej sopockiej kamienicy, skąd w pewien upalny, lipcowy dzień niania wysłała mnie..

4 komentarze:

  1. ... powtarzam się, ale Twoje pisanie wprowadza mnie w cudowny nastrój, bo jak siatka do warzywniaka ma duże oka, tak Ty masz piękną duszę. Bo tylko ktoś o TAKIM wnętrzu, może TAK dobrze pisać, opowiadać!
    Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam podobnie jak Holden, lubię przemierzać Twoimi śladami, a to "Sanatorium"wygląda na przyjazne...

    Co się czuje, gdy się sprzedaje miejsca tak bardzo swoje?

    OdpowiedzUsuń
  3. dziękuję :)

    @s-w : Co się czuje ? Nie wiem właściwie. Czasem ulgę, czasem żal, że coś minęło bezpowrotnie.
    Mam nadzieję projektować tym kupującym ten apartament, to byłoby jakby towarzyszeniem mu do nowego, lepszego, życia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. jeśli ci ludzie zrobili na Tobie dobre wrażenie, to i wspomnienie można oddać, prawda?

    OdpowiedzUsuń