sobota, 7 sierpnia 2010

cd : ULEWA

ULEWA
Wieś była nieduża. Przysiółek właściwie. Kilka mizernych chałup przy rozchwianych płotach, pęki dzikiego bzu wzdłuż piaszczystej drogi, mała kapliczka z maryjną figurą, jeden krzyż.
Żółte światło samotnej lampy przy drodze wydobywało z ciemności sztuczne kwiaty za pękniętą szybka kapliczki, wypłowiałe niebieskie wstążki po majowych nabożeństwach i smutną twarz Maryi z gipsową łzą. Lampę postawił urząd gminy kilka lat temu. Zanim stanęła nic nie rozjaśniało spokoju, który każdej nocy spływał z ciemnością na głowy mieszkańców - ciemne, tłuste, nabite łupieżem, przytulone do poduszek, na których śnili swoje piwne sny.
Zaspane psy przy budach dały świadectwo czujności zachrypniętym skowytem kiedy wjechał w wąską drogę prowadzącą do domu. Gdy przyjechał tu pierwszy raz, przed laty, w poprzednim życiu, wydawało mu się, że to miejsce będzie jego ostatnim na ziemi. Takim, do którego uciekasz, kiedy nikt już na ciebie nie czeka i niczego nie chce. Miejscem, w którym nie ma jutra a wczoraj dawno się zdarzyło.
Ciężki upał ostatnich dni wisiał wciąż na drzewach. Duszny, dręczący, mimo późnej pory nieustępliwy jak warta halabardników która broni wejścia do lżejszego świata. Był zmęczony tym upałem, i drogą, która wciąż szumiała mu w uszach mlaskaniem kół po miękkim asfalcie. I był zmęczony sobą.
Powietrze pełne było duchów. Nie bał się ich, znał je wszystkie, z nimi siadywał tu na progu, przez wszystkie te minione lata, kiedy przyjeżdżał do domu uciekając przed żyjącymi. Dziś nie bał się już niczego, i nigdzie nie musiał uciekać, bo co mogą zrobić duchy i ludzie człowiekowi, który idzie przed siebie, nie pytając i nie prosząc o nic ?
Otworzył dom, kopnął kalosze zostawione na progu kiedy ostatni raz zamykał.
Kiedy to było ? Wyjeżdżał wtedy w pospiechu, była chyba wczesna wiosna. Na polach roztopy, wszędzie pełno błota, gdy zamykał obejście i sprawdzał wszystkie niepotrzebne kłódki na stodole i w drewutni, zimno wciskało się bokiem pod wypłowiałą kamizelkę jak nieproszony gość. Wyjeżdżał w pospiechu, bo myślał że tam czeka na niego kobieta... jak jej było ? Kobieta, której oczy były jak zimne jeziora, które wzburzyły się, kiedy odeszła. Miał z nią spędzić resztę swojego czasu, a nie zdążył nawet doczekać pierwszej miesiączki.
Pchnął drzwi i wypuścił drzemiące ćmy.
Powietrze w sionce pachniało stęchlizną, niewietrzoną pościelą i wspomnieniami.
Nie chciało mu się wchodzić. Usiadł na progu ćmiąc ostatniego papierosa z pomiętej paczki.
Kurwa, dlaczego nie kupiłem fajek, jutro rano pojadę do wsi... Jutro ? Jutro położę się na progu i przestanę marzyć.
A więc tak wygląda starość ? pomyślał. A może to tylko wiek średni ? Tak wygląda ten, którym straszą wysokonakładowe magazyny o kolorowych okładkach. Kiedy nie możesz już znieść wszystkich tych filmów po północy oglądanych w półśnie, nudnych jak prowincjonalne newsy, tych centrów handlowych pełnych długonogich dziewcząt o bujnych piersiach, dla których jesteś niewidzialny. Kiedy pochowałeś tych na których ci zależało, a pozostali nie mają już do ciebie telefonu. Wiek średni, wiek klęski, gdy cały swój czas dany ci na potrzymanie, na małą chwilę, co kiedyś wydawała ci się nieśmiertelnością przeznaczyłeś na niszczenie wszystkiego, co mogłeś pokochać.
Duchy w powietrzu poruszyły się cichutko. Czuł ich obecność, tak jak smród swojego przepoconego ciała, jak pasek który uwierał, jak zepsuty ząb, kiedy dotykał językiem znanego miejsca w oczekiwaniu na ból. Znał je wszystkie, po imieniu. Zwały się : Niewierność, Obojętność, Okrucieństwo, Zaniedbanie, Pycha, Smutek, Zapomnienie, Samotność.
Pierwsze krople spadły na niedopałek u jego stóp. Zdjął buty i rzucił je daleko, w trawę. Spadły z głuchym łoskotem, nad głową szurnął spłoszony ptak.
Kolejne krople obmyły mu stopy. Deszcz rozbębnił się na dobre na dachu domu, stodoły, drewutni. Spływał po niemytych od lat szybach, po dachówce, za którą zapłacił jeszcze z nią, po drewnianym płocie,, który stawiał z dorosłym już dziś synem, po sadzonych przez nią krzewach malin, co zamieniły się w chaszcze, po piaskownicy w której szczają już tylko wioskowe koty.. Małe potoczki łączyły się w strugi, tworzyły rozlewiska, ciurkały po zasuszonej od miesięcy trawie, błyskały w świetle lampy nad wejściem, i biegły dalej, aż zamknęła się za nimi ciemność.
Zdjął spodnie, przepoconą koszulę, bokserki i nagi położył się przy studni . Woda myła mu twarz - ciemną, pustą i ostrą. Spływała do otwartych oczu patrzących w przeszłość, do zgięcia pod ramieniem, którego lubiła dotykać kobieta, co sadziła maliny i urodziła mu syna, po szczupłych nogach maratończyka, które już dziś nigdzie go nie niosły, po rękach, które kiedyś otwierały butelki najlepszego wina, ale dziś i te butelki były puste.
Leżał na środku podwórza, bezbronny, nagi i w średnim wieku, a litościwy deszcz, ten przyjaciel samotnych - płukał duchy. A duchy jego już były nieprzemakalne.
Padało, padało, padało. Lało, piździło, chlupotało w zatkanych rynnach, bulgotało przy studni, zalewało krecie nory i kocie szczyny w piaskownicy.
Wreszcie zamknął oczy, wstał i wszedł do domu. Wziął z łazienki poplamiony ręcznik, wytarł twarz - ciemną, pustą i ostrą, zamknął okno i popatrzył noc.
Ulewa, mruknął. Ulewa.
Jutro, kurwa, znów wstanie słońce.

2 komentarze:

  1. Wzruszyłam się...
    Wiem gdzie jest ten dom, znam tego mężczyznę w wieku klęski.
    Dużo łez wylałam przez niego.
    Jednak nie cieszy mnie taka wizja.
    Nienormalna jestem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też go znam. Nie wiem, czy nienormalna, dla mnie nie :)..
    mnie tez nie cieszy.

    OdpowiedzUsuń