sobota, 4 września 2010

Teresa

Przyjaźniłam się kiedyś z kobietą.
Była starszą ode mnie o jakieś 30 lat przyjaciółką mojej matki. Kiedy mama umierała, poprosiła ją o opiekę nad swoim mężem, moim ojcem. Ojciec kochał matkę kanonicznie i bez zastrzeżeń, od dnia w którym pierwszy raz zobaczył ją jako młodziutką studentkę na swoim wykładzie z chirurgii dziecięcej. Ten dzień zmienił jego życie i dał życie trzem innym istnieniom ( w tym piszącej te słowa), dość na tym, że ojciec czcił matkę na kolanach.
Przy śniadaniu, obiedzie,kolacji, na nartach, na wakacjach w Bułgarii, wczasach nad jeziorem, na sympozjum chirurgicznym w Budapeszcie, nad rozklekotaną maszyną na której pisała swój doktorat, na sali operacyjnej, na nocnym dyżurze. W komunistycznej szarości, przy podpisywaniu porozumień sierpniowych i jeden rok w wolnej Polsce wielbił powietrze którym oddychała i zamieniał w litanię słowa, które wypowiadała.
Mama umarła w 1990, a on pozostał - z pustym ołtarzem, przy którym od trzydziestu trzech lat co dzień wznosił do niej swoje wysłuchane modlitwy.
Teresa była piękną kobietą, o dojrzałej figurze, kształtnych piersiach i miodowo-złotych włosach, które nosiła upięte jak Bardotka w ciężki kok. Życie nie obeszło się z nią dobrze, bo życie parszywie obchodzi się z ludźmi dobrymi - na dobrych czeka zapłata w niebie.
Jej ślubny mąż, cale życie pływający pod obcymi banderami, zawijający do jej portu rzadko i niechętnie, odpłynął wreszcie z jej najbliższą przyjaciółką, pozostawiając Teresie biedę, dwójkę synów, wnuka i umierającą teściową. Czasy były siermiężne, socjalistyczna Polska trzymała się dobrze i Teresa codziennie wspinała się po schodach sopockiej kamienicy do komunalnego mieszkania w którym leżała chora matka tego, co miał Teresy nie opuścić aż do śmierci, a wytrzymał tylko kilka kontraktów. Poza małżeńskim. Teściowa nienawidziła synowej, co złotymi włosami jak syrena ukradła jej syna - marynarza i miała zwyczaj pukania nocą do drzwi ich sypialni, gdy ten wreszcie lądował w ciepłym porcie małżeństwa.
Była jednak Teresa dobrym człowiekiem i wspomnienie codziennych upokorzeń od starej kobiety, co kochała swojego małego marynarza było w niej słabsze od sakramentalnej przysięgi. Opiekowała się sparaliżowaną matką wiarołomnego męża do jej śmierci, nie czekając na prośbę o wybaczenie.
Pracowała tu i tam, gdzie się dało, gdzie płacili `filówki` - pół pensji dziś, pół na koniec miesiąca. szkolna wyprawka chłopców nie była tania, nawet kiedy obejmowała tylko nylonowe mundurki z białym kołnierzem i kilka zeszytów w linię. O studiach i bankructwach obu nie wspominając. Kontystka w biurze, magazynierka w SPOŁEM , sekretarka, asystentka, sprzątaczka, salowa - była Teresa cudownym człowiekiem, który nie pyta za ile, człowiekiem, których dziś już mało.
Zaopiekuj się Jurkiem, powiedziała Marta, umierając, i Teresa spełniła prośbę przyjaciółki. On przyjął tę przyjaźń najlepiej jak potrafił. Ten wyznawca jednej religii, dał się porwać Teresie w codzienność, oderwać od grobu i zaprowadzić na dansing dla seniorów w sopockim Grandzie. Razem chodzili na cmentarz podlewać więdnące w upale kwiaty, oglądali czarno - białe zdjęcia w pożółkłych albumach, razem wertowali nieczytane już dysertacje naukowe Marty, która była naukowcem i muzą Jurka. Wyjeżdżali nad otwarte morze, gdzie Jurek zawsze zabierał ciepłe drożdżówki z cukierni na rogu ulicy a Teresa kostium kąpielowy, ręczniki i kawę w plastikowym termosie, pamiętającym czasy Funduszu Wczasów Pracowniczych i mojego dzieciństwa.
Twój ojciec ma piękne ręce, mawiała do mnie, patrząc na niego zalotnie, a on pewnego dnia tymi pięknymi rękami chirurga wybadał w jej brzuchu dużego guza.
Nie skarżyła się. Rankiem wchodziła do łazienki i nie zapalała światła, zanim nie owinęła głowy kolorową chustą. Chemia zabrała wszystkie z jej złotych włosów, które przez kilkadziesiąt lat owijała wokół głowy jak Bardotka.
Pewnego dnia, wczesną wiosną zadzwoniła do mnie ze szpitala. Nie było mnie, tylko na stole została kartka napisana przez uczynnych kolegów z pracy : przyjedź, czekam, T.
Nie przyjechałam, ona nie czekała. Odeszła tej samej nocy, a ja do dziś myślę : dlaczego nie wiedziałam, że ten telefon jest ostatni ?

2 komentarze:

  1. Chyba potrafię sobie wyobrazić, jak się czujesz. Znam ten ból i te myśli potem.
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  2. oto "czułość rzeczy ostatnich", Evo.
    Co by było gdybym wiedziała, że po tym telefonie nie będzie już następnego ?
    pozdrawiam i ja,ciepło.

    OdpowiedzUsuń