Długo czekała na właściwy moment, marzyła i liczyła, sprawdzała różne miejsca, szkicowała na piasku kolejne projekty.
Fale przypływu przez lata zmyły już kilka z jej planów. Na mokrym brzegu zawsze pozostawały wtedy już tylko niewyraźne zarysy , szkice, cieniutkie, niezdarne projekcje – jak obietnica niemożliwego, co nigdy nie nadchodzi. Pajęczyna niesfornych myśli.
Uparcie jednak wracała do celu i …
Dom był mały. Nocą ściany zamykały się wokół niej jak kruche skorupki jajka. Leżała w ciemności , z szeroko otwartymi oczami i liczyła przelatujące nad wyspą gwiazdy. Jedna, druga, szósta.
Kiedy nad stalowym morzem pokazywała się cienka linijka słońca , zwykle udawało jej się zasnąć.
Nie miała już przecież gwiazd do liczenia - wszystkie pospadały do wody.
Świetlista przestrzeń pustej plaży była dla niej jak czuły okład na zmęczoną głowę.
W ciągu dnia kładła się na granicy piasku z wodą, i czekała, aż pierwsze fale zagarną jej małe, sypkie terytorium. Potrafiła trwać w tym bezruchu kilka godzin – parny balans pomiędzy jasnym dniem a nadchodzącą nocą.
Bezsenność nocy stawała się dla niej sennością rozgrzanego piasku i jednostajnym szumem fal, rozbijających się gdzie daleko.
Jadła niewiele. W te rzadkie dni, kiedy dotkliwie odczuwała swoją samotność jedzenie było dla niej jak czyjaś obecność. Jednak to uczucie szybko mijało, i znów zapadała w swój postny rytuał.
Wyspa była mała, nikt nie przypływał na nią.
Słońce dopiero wstawało nad kreską horyzontu. Mgliste i niewyraźne promienie, zwiastujące nadchodzący upał lizały próg domu.
Od razu po przebudzeniu poczuła że coś na Wyspie się zmieniło.
Było to niepokojące, irracjonalne i nowe uczucie czyjejś - niechcianej tutaj - obecności..
Na brzegu morza, kilka metrów od domu leżało kilka skrzyń. W promieniach wczesnego słońca wyglądały prawie nierealnie : ciemne, mokre cielska ; zmurszałe drewno lśniące w słońcu jak stado kwadratowych fok, zakotwiczonych w piasku swoim wilgotnym ciężarem.
Zbliżała się powoli, rozglądając niepewnie, czy ktoś nie towarzyszy nieproszonym gościom. Jednak - nie licząc tych czterech bezpańskich kształtów , na wyspie, prócz niej jak zwykle nie było nikogo.
Przez cały ranek i część popołudnia chodziła wokół skrzyń, dotykała ich chropowatej powierzchni, węszyła piasek nieufnie jak myśliwski pies. Nasłuchiwała.
Z wnętrza skrzyń unosił się bezustanny miarowy szum – monotonne frazy, jednostajne ciche szemranie i rytmiczne stuki, przerywane od czasu do czasu mocnym akordem…
Pod wieczór - nieodrodna prawnuczka Pandory - dała wreszcie za wygraną.
Kilka godzin pracy w zmierzchającym świetle dnia- i odwalone wieka skrzyń ziały przed nią otworem.
Z ciemnego wnętrza skrzyń, w tumanie trocin – wyspały się na piasek plaży –
Byli tam wszyscy - Niezmordowani Poszukiwacze Straconego Czasu…
Zegary były mniejsze i większe, duże i małe, piękne i szkaradne, sprawne i kulawe, stare i całkiem nowe - ale każdy z nich spełniał powierzone mu zadanie -
m i e r z y ł C z a s.
Od tego dnia jej życie się zmieniło. Zmieniło się z każdym uderzeniem zegara.
Wstawała codziennie o 5.42 ( no, chyba , że zaspała ..) .
O 6.12 jadła ( spóźnione ! ) śniadanie. O 6.58. wychodziła na plażę. Leżała i liczyła uderzające w brzeg fale do 8.19, aż pierwsze łodzie rybackie na horyzoncie wracały z nocnego połowu. Do 12.18 drzemała w cieniu na hamaku powieszonym pomiędzy drzewami za domem. O 14.26 była już po skromnym posiłku. O 16.18 kończyła drugi tego dnia obchód wyspy – który wykonywała w 17 minut i 35 sekund.. O 18.10 niesmaczna kolacja , połknięta pospiesznie przy akompaniamencie jednostajnego tykania – wieńczyła jej pracowity dzień.
Krótka kąpiel w morzu ( od 19.40 – 20.08), prysznic ( 3 minuty) i już o 21.00 mogła położyć się i próbować zasnąć..
O 23.16 myślała o ostatnim przemówieniu noblowskim i szpilkach od Jimmy Choo. O 23.58 była na wycieczce we Francji, o 01.17 rozluźniała plecy i myślała o seksie, o 2.11 kupowała nieruchomości na Malediwach, o 2.58 przykuwała się łańcuchem do pnia drzewa nad brzegiem Rospudy, o 3.28 grała w pokera z przyjaciółmi.
O 4.06 – zasypiała wreszcie nierównym snem , przerywanym miarowymi uderzeniami zegara na dachu jej domu.
Pewnego dnia zaspała. Tej nocy śniła cudowne sny – o wyspach pełnych ludzi, lodówkach pełnych cholesterolu, szafach pełnych czerwonego wina, poduszkach pełnych snów i domach pełnych zwierząt ..
Obudziła się około południa ( nie sprawdzała … ), wypoczęta, wesoła i .. głodna
Odrzuciła skłębione prześcieradła, przeciągnęła się i naga wyszła na brzeg morza.
Z głębi domu , z sypialni, z plaży, z podwórka i ze spiżarni – wciąż towarzyszyło jej nieustające, namolne tykanie.
Co jest, kurwa ? - pomyślała - Przecież szczęśliwi czasu nie liczą ? Co ja tu robię ? Dalej mi tam..
Z tą myślą chlupnęła do wody ..
I tyle ją widzieli ..